Prolog

5.6K 336 79
                                    

Dziedziczka Ognia

Czerń nocy zalała ziemię, jakby chcąc ukryć rzeź rozgrywającą się na jej zakrwawionej powierzchni. Wysokie języki ognia oświetlały szeregi martwych ciał, cudem unikających zdeptania przez walczących. Płonące strzały przebijały powietrze, a szepty magów rozbrzmiewały nad polem bitewnym niczym wojenny hymn.

Bariera magiczna otaczająca zamek zaczynała powoli pękać, a szczeliny w jej powłoce powiększały się z każdą minutą. Wyczerpani czarodzieje utrzymywali ją ostatkami sił, chociaż brakowało im energii, aby załatać otwory, które w każdej chwili mogły przepuścić wroga. Walka zbliżała się do niej i oddalała, wieszając chmurę napięcia i strachu nad barkami mieszkańców. Erimoor tonął w morzu krwi i krzyków, lecz bez względu na to, jak ciężka była sytuacja i jak okropnie mogli przegrać, nie poddawali się, wierząc, że jeszcze promienie słoneczne zaleją miasto, ogłaszając światu ich wygraną.

Pewną ręką obalił przeciwnika. Wyciągnął drugi miecz i nie zwlekając, wbiegł między grupę walczących demonów, zadając kolejne śmiertelne ciosy. Jego tęczówki lśniły intensywną czerwienią świeżej krwi, jakby rzeczywiście wrzała wokół zwężonych kocich źrenic. Wyszeptał cicho potok słów, a rzędy run na policzku rozjaśniły się znacząco, zwiększając nieco swoją objętość. Głowa napastnika opadła z trzaskiem na kamienne płyty pokrywające rynek, bruzdy między nimi spływały szkarłatem, niczym koryta magmy w spopielonej ziemi.

Mężczyzna ścisnął mocniej rękojeść swojej broni, a spod jego dłoni wystrzeliła granatowa nić, w błyskawicznym tempie, jak stado wygłodniałych węży oplatająca ostrze. Uśmiechnął się słabo, oceniając efekt swojego czynu. Nie wiedział, na ile pomoże mu to utrzymać wroga w bezpiecznej odległości i czy w ogóle to wszystko ma sens przy tym, co niebawem miało nadejść. Doskonale wiedział, widział i pamiętał, a na każde wspomnienie jego ciało przechodził zimny dreszcz. Bał się, jak nigdy. Bał się tego, że mimo wszelkich działań nie był w stanie zrobić nic, aby odwrócić los miasta. Mógł liczyć tylko na litość bogów, którzy w ostatnim czasie nie chcieli użyczyć im szczęścia i dopomóc w potrzebie, chociaż przydałoby się nawet bardziej niż w czasie wojny sprzed piętnastu lat. Wtedy większa część stolicy została strawiona przez ogień i działania magiczne - najbardziej ucierpiała dzielnica biedoty, gdyż znajdowała się w okolicy głównej bramy, jako pierwszej stratowanej przez wroga. Zginęło mnóstwo ludzi, w tym para królewska i dziedziczka tronu wraz z mężem, co kraj mocno odczuł.

Ciął napastnika wszerz torsu. Wzór na ostrzu rozbłysł, przesuwając się wyżej na palce, aż w końcu pokrył całą dłoń i nadgarstek właściciela broni. Wyprostował się, odruchowo wciągając powietrze, a kąciki jego ust podniosły się lekko, odkrywając zaostrzone kły. Czuł, jak nowa energia tańczy mu w żyłach, rozpalając organizm, który powoli zaczynał słabnąć po wielu godzinach walki.

Reakcje wroga zwolniły znacząco; stał się bezbronną ofiarą, której nędzny los miał się niebawem skończyć. Bezwładne ciało opadło na kamienie, a odgłos pękających kości pieścił uszy zwycięzcy. Wtedy porywisty wiatr brutalnie szarpnął mu włosy. Odgarnął je szybko i z bijącym boleśnie sercem spojrzał w górę na potwora lecącego w nikłym świetle szkarłatnego księżyca. Zaklął siarczyście, ściskając z całej siły rękojeść miecza.

– Nadlatuje! – wrzasnął ktoś z oddali i w kolejnej chwili krzyki przerażenia przebiły się ponad wszelkie odgłosy wojny. Demony wycofywały się do bram, nie chcąc zostać spopielone przez własną siłę bojową, chociaż nikłe były szanse na to, że zdążyłyby schować się przed pierwszą falą ognia. Mieszkańcy miasta biegali, rozpaczliwie błagając bogów o litość. Wiatr szalał, biczując podmuchem wszystko, co znalazł na swojej drodze. Smok zatoczył koło nad bramą i obniżył lot, powoli otwierając swoją wielką, niebezpieczną paszczę.

Mężczyzna rzucił się do ucieczki, desperacko próbując wskoczyć do pobliskiego jeziora, które wydało się najlepszym miejscem do ochrony przed niewiarygodnie bolesną śmiercią. W momencie, kiedy jego ciało przebiło się przez lodowatą taflę wody, fala gorąca omiotła pierwsze domy, dławiąc bez litości wszystko dookoła. Drewniane dachy zapadały się do wewnątrz niczym stosy kart, a szyby pękały z hukiem wystrzeliwując z ram okien. Smok zaatakował kolejny raz. Nie było już ratunku, całe miasto miało zginąć tej nocy, bez wyjątku.

Nagle krzyki ucichły, a nad murami na moment zapanowała cisza. Wyczołgał się na brzeg jeziora i spojrzał przed siebie, między sznur spalonych domostw. Cały rynek stał w płomieniach –płomieniach różniących się od tych, jakie widywał. Wysoka na kilkadziesiąt metrów tarcza granatowo-purpurowego ognia lewitowała nad ziemią, osłaniając grupę zdezorientowanych ludzi. Miał wrażenie, że jego serce na moment przestało bić. Wyskoczył z wody i rzucił się biegiem w stronę widowiska. Legendarnego widowiska, które być może miało być jedyne w historii, jakie mógł jeszcze kiedyś zobaczyć.

Pędził przed siebie, w duchu prosząc o pomoc. W duchu prosząc o życie.

-------------------

Powyżej przedstawiłam Wam prolog mojego pisarskiego najukochańszego dziecka, czyli tekstu, którego pomysł powstał w mojej głowie jakieś osiem lat temu i tak sobie powoli ewoluuje, nabierając coraz bujniejszych kształtów. Przez te lata pojawiały się nowe sceny i motywy, niektóre zostały całkowicie wyrzucone i wymienione innymi, lepszymi i mam nadzieję doroślejszymi. Obecnie powstaje trzecia wersja opowiadania (oby ostatnia), wolno i mozolnie, jednak ciągle do przodu.

O czym jest fabuła?

O poznawaniu siebie, swojej historii i tego, że nie zawsze to, co na pierwszy rzut oka jest czarne czarnym pozostaje do końca.

Akcja z początku rozwija się powoli, ale dajcie opowiadaniu szansę, na pewno się nie zawiedziecie! ^.^

Kroniki Tarionu: Dziedziczka OgniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz