-Więc... -zaczął Zach, a ja wypuściłam powietrze z płuc, które wstrzymałam nawet nie mając o tym pojęcia. -Oczywiście nie zmuszam cię...
-Nie! Nie zmuszasz mnie...-przerwałam mu, - ...nie wiem czy potrafię. - odrzekłam cicho skubiąc skórki przy paznokciach.
-Czego miałabyś nie potrafić?
-Po prostu, nie umiem rozmawiać z ludźmi, a co dopiero się zwierzać, to mnie przerasta i męczy. Moje dłonie zaczęły drżeć, nie miałam pojęcia z jakiego powodu. -Cholera nie będę z tobą gadać! - oznajmiłam nie mogąc znaleźć dobrego argumentu, -Tak czy siak to nie ma sensu. -odrzekłam cicho, bardziej sama do siebie, lecz on to usłyszał.
-Wszystko ma jakiś sens.
-I tak nie będziesz słuchać, z resztą jak każdy.
-Będę.
-Nie.
-Tak.
-Cholera każdy tak mówi, a potem gówno z tego wychodzi! -podniosłam głos.
-Nie sądzisz, że nadużywasz słowa "cholera". - rzucił mi rozbawiony wyraz twarzy.
-Przestań! - krzyknęłam na całe pomieszczenie na co ten zachichotał.
-Okej, przepraszam.
Sama się dziwię, jakim cudem jeszcze mu nie przywaliłam albo stąd nie wygoniłam . Po chwili mój palec zaczął szczypać, a na paznokciu pojawiła się powłoka krwi od rozdrapanej skórki. Przewróciłam oczami na ten widok i zlizałam czerwoną maź. Nagle usłyszałam dźwięk rozrywającego się opakowania.
-Mogę... -spytał Zach, po czym nie czekając na odpowiedź chwycił moją dłoń, a krwawiący palec owinął chusteczką,-To jak, opowiesz mi? Ja bez słowa wyjęłam spod poduszki mój gruby zeszyt i otworzyłam na pierwszej stronie.
15 listopada 2013
Dziś znowu nic nie jadłam, tylko trochę piłam. Lekarze zastraszali mnie, że zaczną karmić mnie przez rurkę, ale szczerze mam to gdzieś, już mi wszystko jedno. Psycholog zabrał mnie na 3 godzinną sesję. Nie lubię tego. To nic nie pomaga. Ciągłe pieprzenie o tym samym, słuchanie głupich porad. Nikt mnie nie rozumie. Nie mogę spać, mam jakieś psychiczne koszmary, które są pozbawione sensu...Jestem zmęczona tym wszystkim, czuję się samotna i smutna ale jednocześnie dobrze mi z tym, co ze mną nie tak?
Przeczytałam fragment mojego pamiętnika, po czym zamknęłam go i odłożyłam na stolik,
-Dokładnie rok temu, rok temu przeżywałam to samo co teraz.
-Nic się nie zmieniło? - zapytał Zach poprawiając się na krześle.
-Nie. - odpowiedziałam krótko, na co on tylko westchnął.
Wiedziałam, po prostu wiedziałam, że tak będzie. Nie potrafi tego zrozumieć, jak każda inna osoba, a teraz nie wie co na to odpowiedzieć, założę się, że pierwsze słowa, które zaraz wypłyną z jego ust to "nie martw się, będzie dobrze". Po krótkiej ciszy, w końcu oznajmiłam,
-Mówiłam, że tak będzie panie doktorze. Każdy może i chce się bawić w psychologa, ale niestety nie każdy potrafi. Jeśli sam sobie nie potrafisz najpierw pomóc to nie bierz się za czyjeś problemy okej?! - wyrzuciłam ręce w górę i wręcz krzyknęłam na niego.
-Nie chcę i nie mam zamiaru bawić się w psychologa. Jak myślisz dlaczego czujesz się dobrze będąc samotna? - patrzył wprost w moje oczy i z niecierpliwością oczekiwał aż coś powiem.
-Nie wiem. Po prostu lubię. - odrzekłam, raczej szczerze.
- A gdzie rodzina i przyjaciele?
-Właśnie, moja kochana rodzina...Rodzina wsadziła mnie tutaj. Jestem dla nich jak pies. - wzruszyłam ramionami.
-Nie mów tak! Nie jesteś psem.
-Jestem! Gdy miałam kilka lat byłam jak mały, słodki, puszysty szczeniaczek. Wszyscy mnie głaskali i pozwalali wchodzić na kanapę, wychodzili na dwór kilkaset razy na dzień, a kiedy szczeniaczek staje się dorosłym psem, już nikt go nie chce głaskać, ma szorstką sierść, zakaz wchodzenia na kanapę i wszyscy nie mają czasu, albo zapominają wyprowadzać go na dwór. Dla moich rodziców ważniejsza jest praca i porządek. Nigdy nie mieli dla mnie czasu, cięgle na mnie narzekali, twierdzili, że nie mam problemów. Za każdym razem kiedy się budziłam, bałam się że mogą mnie wymienić na coś innego, że ktoś lub coś zajmie moje miejsce, aż w końcu moje lęki przelały się na rzeczywistość. - odetchnęłam z ulgą i poczułam w jakimś stopniu ulgę, że w końcu wyrzuciłam z siebie to całe gówno.
Zach siedział bezruchu. Ciągle na mnie patrzył. Nie umiałam rozpoznać emocji na jego twarzy, była bez żadnego wyrazu,
-Lepiej? - zapytał. Nie wiem jakim cudem, ale jego uśmiech daje mi naprawdę dużo otuchy. Co?
-Tak. - oznajmiłam bez wahania.
-Dlaczego kłamałaś, że nie potrafisz?
-Nie kłamałam, nie wiem. Nigdy nikomu się nie zwierzałam, bałam się.
-Czy to pierwszy raz? - Zach komicznie poruszył brwiami na co ja parsknęłam śmiechem i wywróciłam oczami,
-Tak, pierwszy raz.
Do sali weszła pielęgniarka. Ta, którą tak bardzo uwielbiam. Zabrała mnie na jakieś kolejne kilkugodzinne, bezsensowne badania i sesję.
-Będziesz jeszcze? - zwróciłam się do chłopaka, który odprowadzał nas wzrokiem, ale on tylko wzruszył ramionami.
W drodze powrotnej do sali, biegłam wręcz z nadzieją, że Zach nadal tam będzie. Niestety, sala była pusta. Krzesło nadal stało w tym samym miejscu, a pościel była wymięta. Po chwili moje nerwy puściły i kopnęłam w drewniany mebel.
-I to ja kurwa kłamałam, tak?! - wrzasnęłam. Teraz pewnie wykorzysta to co mu powiedziałam, albo będzie się nabijał. Kto wie, może to nagrał i wrzuci do internetu. Nie miałam siły na wymyślanie debilnych scenariuszy. Opadłam na łóżko z nadzieją, że tej nocy nie spotka mnie żaden psychiczny koszmar.
__________
hejko. oto to kolejny rozdział. tradycyjnie przepraszam za błędy, za muzykę (nie jestem pewna czy dobrze się przy niej czyta, ale pracuję nad tym, aby pasowała) i za dialogi (styl). jest chyba coraz bardziej życiowo i "psychicznie" hahahaha, mam wrażenie, zdecydowanie różni się to od innych ff, ale mam nadzieję, że się podoba comments&votes
CZYTASZ
see you later // z.a.
Fanfiction-Więc... -zaczął Zach, a ja wypuściłam powietrze z płuc, które wstrzymałam nawet nie mając o tym pojęcia. -Oczywiście nie zmuszam cię... -Nie! Nie zmuszasz mnie...-przerwałam mu - ...nie wiem czy potrafię - odrzekłam cicho skubiąc skórki przy paznok...