#6

184 21 3
                                    

10 grudnia 2014

Dzisiaj piątek. Dzień, w którym rodziny odwiedzają swoich bliskich, zabierają ich na spacer, rozmawiają. Nie miałam okazji jeszcze tego tutaj doświadczyć. Od mojego domu to szpitala jest zaledwie 8 kilometrów, jednak moi rodzice nie mają na to czasu, zresztą jak zawsze. Nigdy nie mają dla mnie czasu. Zawsze znajdą głupią wymówkę, jak dziecko w podstawówce. Zaczynam wątpić w to, czy w ogóle kogoś obchodzę, zaczynam wątpić czy ktokolwiek...

-Dzień dobry - do sali wszedł mój lekarz. Jego dumny i chamski wyraz twarzy sprawiał, że chciałam mu przywalić, a ulizane na prawą stronę włosy były po prostu obrzydliwe. Zawsze miał idealnie wypastowane buty i krawat w romby, albo inne śmieszne kształty. Zamknął za sobą drzwi i przeglądając moją kartę oznajmił:

-Wraz z panią Wilson porównaliśmy wyniki z ostatnich tygodni i muszę przyznać, że jest poprawa – uśmiechnął się do mnie, zaś ja siedziałam wbita w łóżko kompletnie nie wiedząc co powiedzieć. Dopiero po chwili zebrałam się do kupy.

-Ale jak to? Jaka poprawa? – przeczesałam włosy palcami i poprawiłam się na siedzeniu.

-Pani zdrowie psychicznie jak i fizyczne polepszyło się o kilkanaście procent, to bardzo dużo. Zrobimy jeszcze serię badań i za tydzień dostanie pani wypis - po tych słowach opuścił pomieszczenie. Ja nadal siedziałam bezruchu, próbując przetworzyć informacje, które niedawno usłyszałam. Może to dziwne i chore, ale nie chcę wracać do tego gówna, boję się, że znowu będzie to samo i przyprowadzą mnie tu za rok, nie chcę wracać do domu. Co jeśli nie spotkam już Zacha? Jest dla mnie naprawdę ważny...

Przez dobre dwie godziny byłam cholernie rozdarta. Myśli w mojej głowie toczyły zawziętą walkę, na niczym nie mogłam się skupić. Chodziłam tam i z powrotem z nadzieją, że się uspokoję. Próbowałam też zasnąć, ale to sprawiało, że myślałam o tym ze zdwojoną siłą.

Usiadłam na parapecie i wpatrywałam się w szare, przemieszczające się po niebie chmury, to też nie pomagało. Przez moje myśli przedzierał się dźwięk skrzypiącego łóżka, odwróciłam się gwałtownie i ujrzałam Zacha wiercącego się na moim łóżku.

-Co ty tutaj robisz? – zerwałam się na równe nogi

-Jak ty możesz na tym spać? – zignorował moje pytanie, poprawiając poduszkę z grymasem na twarzy. Po nieudanych próbach przeniósł się na krzesło – Przyszedłem w odwiedziny – ukazał szereg białych zębów, a ja tylko skinęłam głową.

-Mogę cię zabrać na spacer? – spytał po krótkiej chwili ciszy.

-Co? – zdezorientowana popatrzyłam na niego – Znaczy...przepraszam. Na jaki spacer?

-Coś się stało? – szybko zmienia się z dowcipnisia Zacha, na poważnego Zacha.

-Spytałam tylko gdzie chcesz iść? – wzruszyłam ramionami.

-Powiedz mi – nakazał i złapał ze mną kontakt wzrokowy.

Zgubiłam się już w ten konwersacji. Każdy pyta i odpowiada na coś innego. Westchnęłam głęboko i powtórzyłam:

-Po pierwsze nic się nie stało, a po drugie gdzie i dlaczego chcesz mnie zabrać na spacer?

-Po pierwsze widzę, że coś się stało, a po drugie jest dzień odwiedzin więc chcę cię zabrać na...gdzieś...nieważne, na spacer – wzruszył ramionami, – więc co się stało?

-Dlaczego musisz być taki uparty?! – przewróciłam oczami i usiadłam na brzegu łóżka.

-Taka moja natura – komicznie uniósł brwi na co się uśmiechnęłam.

-To w sumie nic takiego...wypisują mnie – spojrzałam w dół – stwierdzili, że jest ze mną lepiej – parsknęłam śmiechem.

-I nie cieszysz się?! – jego zdziwienie było tak zabawne, że musiałam przygryzać wewnętrzną stronę policzka, żeby się nie śmiać. W odpowiedzi zaprzeczyłam tylko głową. –Przecież wrócisz do domu, będziesz mogła prowadzić normalne życie, robić co tylko chcesz – czułam jak jego wzrok wypala we mnie dziurę, lecz ja nadal patrzyłam w dół.

-Po prostu nie chcę tam wracać, jestem bardziej niż pewna, że sytuacja się powtórzy i za roku znowu będę tu leżeć.

-Dlaczego myślisz tak pesymistycznie, może akurat będzie lepiej, może akurat...

-Nic nie będzie lepiej! Nic się nie zmieni, wszystko będzie takie samo! –przerwałam mu krzykiem. -Ja nie jestem chora sama z siebie, to przez nich taka się stałam... - wybuchłam płaczem, – ...ja się po prostu boję.

Zeeko nic nie powiedział i jestem mu za to wdzięczna, poczułam tylko ten znajomy uścisk, który pocieszał i dawał więcej otuchy niż słowa, niż słowa rodziców, lekarzy i każdego innego. Nie chcę sobie nawet wyobrażać, co się stanie jak tego zabraknie.

-To pójdziesz ze mną na ten spacer? – wyszeptał.

-Pójdę oznajmiłam równie cicho.

-Tylko weź płaszcz i czapkę...


__________

cześć wszystkim. po pierwsze chciałam podziękować za taką wielką liczbę wyświetleń. ktoś może wzruszyć ramionami i powiedzieć "to tylko 800 wyś." ale dla mnie to jest "AŻ 800 wyś." cieszę się, że ktoś to czyta, głosuje i komentuje, to daje ogromną motywację i chęć. przepraszam jeśli pojawiły się jakieś błędy. ps. życzę wszystkim miłych wakacji! 

see you later // z.a.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz