Siedzialam na dachu jakiejś starej kamienicy, której rogi przystrojone były dumnie siedzącymi gargulcami. Machalam nogami w rytm melodii, która nucilam. Ubrana byłam w moje stałe ubranie oprócz bluzy z bardzo obszernym kapturem. Przede mną rozciągał się dość szeroki plac z fontanną na środku. Wszędzie stały budynki podobne do tego na którym byłam teraz. Wyróżniał się jedynie ten naprzeciwko mnie. Był większy ( 3 piętra) i nowszy. Znajdowało się w nim jedno z mniejszych posterunków S&P. W dole chodziło kilka straży, a między nimi jacyś przechodnie. Po kilku minutach bez czynnego siedzenia oraz wsluchiwania się w odgłosy ulicy ( które stały sie, nawiasem mówiąc, bardzo ciche od epidemii) uslyszalam wybuch i dym wydobywający się z okien na 2 piętrze. Wszyscy pracownicy, którzy do tej pory spokojnie przebywali na dole, zaczęli gorączkowo wołać do swoich kolegów i biec w stronę budynku. Wstalam, otrzepujac się z kurzu. Zeslizgnelam się po rynnie na sam dół. Wsadzilam ręce do kieszeni i ruszylam w stronę nieczynnego zejścia do metra, które mieściło się kilka metrów od głównego placu. Przeskoczyłam przez barierkę i zeszlam po schodach. Powietrze na dole było przesiąknięte zgnilizna i wilgocią. Pod nogami przebiegło mi kilka szczurów, w panice próbujących znaleźć jakieś schronienie. Peron był cały brudny i pełen pajęczyn. Wszędzie walaly się jakieś stare pudełka po jedzeniu i papierki. Uważnie ominęłam wszystkie śmieci i zeskoczylam na tory. Szlam wzdłuż nich, aż natrafiłam na stary właz do kanalizacji. Rozejrzalam sie, by się upewnic, że nikogo nie ma. Naciągnęłam kaptur na głowę i zapukalam trzykrotnie w pokrywę. Ta, powoli się uchyliła, a z niej wychyliła się czyjaś twarz. Osoba nieufnie rozejrzala się na boki i spojrzała na mnie.
- Czysto? - spytał się głębokim, męskim głosem. Usmiechnelam się szeroko. Wyglądał trochę jak ciekawska surykatka wyglądająca ze swej nory.
- Jasne. Nikogo nie ma.
Nie wyglądał na do końca przekonanego, ale przesunął właz na bok i wspiął się wyżej. Odwrócił się i zawołał w głąb dziury.
- Czysto!
Słychać było plusk wody i brzęk drabiny pod krokami wchodzących. Pierwszy wyszedł chłopak z okularami nasunietymi na włosy. Kiedy mnie zobaczył, nie zareagował, tylko stanął obok mężczyzny. Drugą była dziewczyna z dredami zwiazanymi w kucyk. Zachowała się podobnie do swojego poprzednika. Każdego z nich witalam uśmiechem, jednak oni nie podzielali mojego humoru. Byli cisi i poważni. Odwrocilam się akurat w momencie kiedy ostatnia osoba stanęła na ziemi. Też był mężczyzna, na oko w tym samym wieku co ten, z którym rozmawiałam. Trochę się zdziwil na mój widok. Pomimo wszystko i tak machnal mi na powitanie ze zwykłym "Cześć".
- Milo cię widzieć. - odmachnelam mu w odpowiedzi.
W tym momencie przerwało nam znaczące chrzakniecie, mężczyzny o głębokim głosie. Zgadywalam, że to jest ich dowódca.
- Możemy się streszczac. Trochę nam się spieszy. - spojrzał w stronę ciągle otwartego przejścia.
- Jasne, chodzcie za mną. - porozumiewawczo spojrzeli po sobie. Jeden z nich zasunał pokrywę i ruszył za reszta grupy. Poszlam w przeciwnym kierunku, niż z którego przyszlam. Tory powinny ciągnąć się jeszcze jakieś 500 metrów, a potem zakręcac w prawo, gdzie powinna znajdować się ostatnia stacja. Szlismy w ciszy. Słychać było tylko kroki szczurów biegających w te i we wte. Nagle jeden z nich przebiegł pod nogami dziewczyny.
- A! Cholera! Nienawidzę szczurów. - w jej głosie słychać było obrzydzenie. Najmłodszy, chłopak parsknal, próbując ukryć śmiech. - Z czego się smiejesz?
- Z niczego. - odpowiedział z udawana powagą.
- Z niczego, powiadasz? - podparła się rękami pod boki i spojrzała na niego z ukosa. - Ciekawe czy ciągle będziesz się śmiać, kiedy wsadze ci jednego z tych gryzoni w spodnie.
Chłopak pomachal rękami w udawanym przerażeniu.
- A ją lubię szczury. - powiedziałam to trochę do nich, a trochę w przestrzeń. Zdziwieni popatrzyli się na mnie, ale nie zwróciłam na to szczególnej uwagi i kontynuowałam. - Wydaje mi sie, że w głębi serca są one ciepłymi i przyjaznymi stworzeniami. Gdyby je tak wziąć i umyć oraz odkazic byłyby naprawdę milusie. Przecież to nie ich wina, że żyją w takim, a nie innym środowisku. Skoro ludzie nie chcieli ich przyjąć, tylko wygonili, to co miały zrobić? Musiały znaleźć miejsce gdzie dałoby się żyć. Musiały przystosować się do takich warunków i środowiska jakie były. One chciały po prostu przeżyć. A my wyrzucilismy ich i skazalismy na potępienie, chociaż wcale na to nie zasłużyły. To smutne, że nie dostały nawet drugiej szansy. Nieprawdaż?
Stali tak dziwnie się na mnie patrząc. Przechylialm głowę i usmiechnelam sie.
- To może pojdziemy dalej? - zapytalam.
Resztę drogi przeszlismy bez żadnych przeszkód i w ciszy. Kiedy wyszlismy na peron, od razu ruszylam w stronę celu. Kluczylam i lawirowalam pomiędzy ulicami. Automatycznie omijalam patrole, które chodziły we wszystkie strony, szukając jak zwykle ocalałych. W końcu doszlismy do niewielkiej bramy wepchnietej między dwie kamienice.
- Dzięki, dalej już sobie poradzimy. - ich lider wspiął się na bramę i zeskoczyl po drugiej stronie. To samo zrobiła reszta grupy. Ruszyli w swoją stronę. Machalam im na pożegnanie, aż nie zniknęli mi za zakrętem. Opuściłam rękę i stalam tak jeszcze kilka minut. Nagle poczułam kroplę na nosie i odchylilam głowę do góry, a wtedy zsunął mi się kaptur. Czulam jak krople deszczu powoli spadają mi na twarz i sciekaja po niej. Wyprostowalam się i powoli ruszylam w stronę domu przy akompaniamencie jednej myśli. "Głodna jestem".
![](https://img.wattpad.com/cover/49161538-288-k641670.jpg)
CZYTASZ
Lifeline
Ficção CientíficaW świecie, w którym nie ma już uczuć, niektórzy nie maja łatwego życia. Jednak są tacy, którzy sobie radzą. Czy uda im się zmienić świat? A może tylko pogorszą sprawę?