Perła

108 21 6
                                    

Margaritari delikatnie przejechała ręką po wodorostach. Stado przepływających obok ryb zupełnie zignorowało jej ruch, nawykłe do jej obecności i łagodności. Ich delikatne płetwy musnęły ją po szyi, gdy zdecydowały się przepłynąć między jej długimi, czarnymi włosami, które tworzyły pozostającą w ciągłym ruchu ciemna plamę wokół głowy. Ściągnęła je rękami do szyi, gdyż powoli zaczynały jej zasłaniać widok i rozpraszały ją, a ona nie mogła sobie pozwolić na błąd. Długi, mocny ogon drgnął niecierpliwie w oczekiwaniu.

Zew krwi, który do tej pory był uwięziony gdzieś z tyłu głowy, teraz szalał. Trwanie w bezruchu wydawało się jej niemożliwością, zwłaszcza w tak ważnej chwili. Dzisiejszy dzień zadecyduje o reszcie jej życia, a rybacy podpłyną lada moment. Ona zacznie wabić ich śpiewem i nie przestanie dopóki jeden z nich nie pochyli się ku niej.

Czy powstrzyma żądzę mordu? Syczący w niej głos domagał się krwi, mięsa, strachu... Przygryzła drobne wargi. Nie chciała żyć po wieki w głębinach, a szansa wyjścia na ląd była tak krucha... Jeśli zapomni się choć na chwilę i wciągnie człowieka pod wodę przegra ze swoją naturą i od tej pory stanie się jedynie stworzeniem pokroju rekina. Bez marzeń, zaabsorbowanego jedynie myślą o kolejnej ofierze.

Z daleka rozbrzmiewał śpiew mężczyzn. Modlili się do Bogini o dobre łowy, o piękne żony i o pocałunek syreny. O jej pocałunek...

Drgnęła, gdy wspomnienia w jej głowie rozbrzmiały głosem matki, tak skrzekliwym i pełnym drwiny. Po co ci ludzie? Powiem ci, skarbie. Będą twoim pokarmem. Podobnie jak teraz małe kolorowe rybki - skoro ich nie żałujesz, dlaczego miałabyś żałować tych lądowych istot?

Ostre kły naciskały na dziąsła, uwalniając odrobinę krwi. Margaritari zignorowała to. Jej ogon młócił wodę, gdy płynęła ku powierzchni, a w jej gardle rodził się śpiew. Przecinając ostatnie centymetry, wiedziała jak będzie wyglądać gdy się wynurzy. Jej ciemne włosy szczelnie oplotą ciało, a w olbrzymich oczach pojawią się kuszące błyski. Ludziom będzie się jawić jako zjawa z ich marzeń sennych.

Skrzywiła się na ułamek sekundy, wyobrażając sobie jak łatwo zwabić ich do siebie... i zabić. Mroczna strona jej natury wiła się w podnieceniu. Tak długo czekała na ten moment...

Jej głos rozległ się ponad falami. W pieśń wkładała całe swoje serce, całą swoją nadzieję. Widziała jak łódź zbliżała się do niej i zamknęła oczy, nie mogąc opanować zewu krwi. Otworzyła je dopiero gdy morze chlupotem wody oznajmiło jej, że znaleźli się tuż obok. Oblizała lekko drżące wargi, nie panując nad sobą. Widziała twarz, która się zbliżała ku niej. Wbrew sobie odsunęła się parę centymetrów tak, by człowiek musiał się pochylić. W milczeniu obserwowała jak wychylał się coraz bardziej, poza bezpieczną łódź.

Ręce same pognały ku jego twarzy i wbrew jej woli przyciągnęły ją do siebie. Nie słyszała krzyków reszty załogi, nie obchodziły jej. Jasne włosy mężczyzny niesione wodą utworzyły aureolę, gdy szamotał się, usiłując wyrwać z jej uścisku. Krew... Liczyło się tylko to i nic więcej. Odsłoniła ostre zęby, gotowa poddać się swej naturze, gdy nagle poczuła jak coś podrywa ją ku górze. Wrzasnęła wściekle, czując oplatającą ją sieć.

Opanowana szałem i zdezorientowana zamachnęła się, uderzając ostrymi paznokciami w swoją ofiarę. Czerwona ciecz rozlała się w wodzie, wpędzając ją w amok, jednak nie zdążyła się pożywić.

Z głuchym łoskotem uderzyła o dno łodzi, na którą została wciągnięta. Syczała, plując i odganiając od siebie dwunożne istoty, które odebrały jej posiłek.

- Pocięła go!

Uśmiechnęła się drapieżnie. Tak, dla tego człowieka już za późno, został jej ofiarą, a ona stała się prawdziwą syreną. Śpiew w głowie wzmógł się.

- Żyje, żyje jeszcze!

Drgnęła zaskoczona, wydając z siebie piskliwy okrzyk.

- Niech go całuje! Musi, musi go pocałować!

Wykręcała się, unikała przystawianej do niej twarzy, ale przytrzymywana przez silne ramiona nie mogła stawiać oporu zbyt długo. Czuła jak jej usta przylegają do czoła mężczyzny. Przeskok energii, która wyrwała się na zewnątrz, otrzeźwił ją. Ciemność, która nakazywała zabijać zniknęła.

Rana na ciele blondyna znikała. Blady niczym piasek u wybrzeży, oddychał ciężko, wracając znad skraju śmierci. Czuła jakby objął ją ogień. Bezlitosny, obejmujący cały ogon, z którego niegdyś była tak dumna. Czuła jak łuski kurczą się, powodując niemiłosierny ból, i odpadają. Spod odpadającej, poszarzałej materii wyłaniały się nogi, o których marzyła. Uśmiechała się, prezentując światu lśniące kły. Wygrała. Matka myliła się, można walczyć z przeznaczeniem.

Błękitne oczy jej niedoszłej ofiary utkwiły na jej twarzy.

#NaukaKreatywności

Wyrwane kartkiWhere stories live. Discover now