7. Dawne krzywdy.

116 13 2
                                    

- Patrz! - wrzasnął ubrany w kitel lekarski naukowiec. Trzymał kilka lat młodszą wersję mnie za włosy, żeby się nie wyrwała.
Patrzyłam przerażona na postać wewnątrz. Mężczyzna rzucał się między kratami, raniąc wielokrotnie swoje poszarzałe ciało. Ubrany był tylko w spodnie z szerokim, brązowym paskiem, który skądś znałam. Krzyczał, a raczej wył w niebogłosy. Jego skóra zmieniła się w sieć żył, które, co rusz, uwypuklały się, pulsując nieregularnie. Część z nich nie wytrzymywała napięcia i pękała, czasem przebijając skórę i sprawiając cierpiącemu ból nie do opisania. Na jego szyi widniało charakterystyczne ugryzienie zombie.
Mężczyzna padł na kolana i poruszał się spazmatycznie. Sięgnął dłonią do swojej twarzy i zaczął trzeć, wydrapując sobie oko i rozrywając policzek. Nienaturalnie ciemna krew spływała po jego ciele.
Śmiał się. Psychopatycznie i bez zahamowań, jakby chcąc wlać w ten dźwięk wszystko, co czuje.
Nagle ucichł. Ślina spływała mu po brodzie razem z krwią z wybitych zębów. Zdrowym okiem spojrzał w moją stronę i wyciągnął do mnie rękę. Zobaczyłam przebłysk dawnego człowieka, który cierpiał i któremu tak bardzo chciałam pomóc, a mogłam tylko stać przerażona, nie będąc w stanie się ruszyć.

Mężczyzna zaczął się trząść i padł plecami na ziemię. Następnie znieruchomiał.
Był martwy.

- Tato! - krzyknęłam. Poczułam łzy spływające po moich policzkach. - Dlaczego kazaliście mi na to patrzeć? - szlochałam, nie mogąc oderwać wzroku od leżącego we własnej ślinie i krwi ojca.
- Masz być gotowa na takie widoki- warknął naukowiec. - Musisz przestać być słaba. Miłość jest słabością. Nie tylko Twoją, ale i całego tego świata.

***

- Jak mnie stąd zaraz nie wypuścicie, to przysięgam, że rozpizgam wam tą cholerną izolatkę! - wrzasnęłam w stronę kamery umiejscowionej w rogu pomieszczenia. Nie wiedziałam ile tu już siedzę, ale było to dla mnie stanowczo za długo.
Jakiś czas temu obudziłam się już bez skórzanych kajdan na nadgarstkach. Zostały po nich jedynie siniaki i otarcia, bo przez sen szarpałam się jak dzikie zwierzę.

Pokój był idealnie kwadratowy z idealnie białymi ścianami, które idealnie mnie wkurwiały.
Teraz, gdy byłam chociaż po części wolna, tylko siedziałam na łóżku, ubrana w biały worek na ziemniaki, przechadzałam się wzdłuż ścian, albo gapiłam w kamerę. W środku natomiast, miałam ochotę wyrwać komuś wątrobę gołymi rękami i przybić ją sobie nad łóżkiem. Jak babcię laczkiem.

Już chciałam wypuścić kolejną wiązankę gróźb w stronę ludzi, którzy mnie tu trzymali, ale wtedy drzwi się otworzyły. Stanęłam w gotowości, analizując jaką mogłam zastosować broń.
Do wyboru mam kołdrę, poduszkę albo plastikową tackę z nietkniętym jedzeniem. A na tacce talerz z grzankami i kiełbasą, i kubek z jakimś ciemnym płynem.
Gorącym ciemnym płynem.
Wybór był chyba oczywisty.

Błyskawicznie chwyciłam talerz i kubek, a kiedy tylko pierwszy żołnierz wszedł do pomieszczenia, dostał w twarz cieczą. Nie była gorąca, ale zdezorientowała przeciwnika, więc powaliłam go na ziemię przywalając mu z talerza, rozbijając naczynie na jego głowie. Kiedy tylko odwróciłam się w stronę drzwi, chcąc sprawdzić, czy mężczyzna był sam, przed moim nosem pojawił się pistolet. Ani drgnęłam.
Spojrzałam w oczy temu, kto do mnie mierzył. Młoda kobieta, krótko ostrzyżona, z kolczykiem w płatku nosa. Spojrzałam na jej dłonie, bo to po nich można poznać człowieka. Były delikatne, mimo żył wystających z przedramion.
To chyba mówi samo za siebie.

- Marcie, wystarczy - usłyszałam głos, który był moim koszmarem od lat. Pewnie chwyciłam za wyciągnięty pistolet i wykręciłam go w stronę żołnierki, próbując jej go wyrwać. Ktoś obok odbezpieczył karabin. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam Maxwella wraz ze strażnikiem celującym w moją głowę.
Zaczęłam się śmiać.
- No dawaj, fagasie - rzuciłam do mężczyzny z karabinem. Ten spojrzał zszokowany na swojego, jak podejrzewam, szefa. Max tylko patrzył na mnie twarzą bez emocji. - Gdybyście chcieli mnie zabić, zrobilibyście to już dawno.
- Zostawcie nas - powiedział Maxwell. Gdyby nie fakt, że wciąż siłowałam się z żołnierką, zrobiłabym mu z tej buźki jesień średniowiecza.
- Co? -spytała zszokowana dziewczyna, a ja wykorzystałam sytuację, kopiąc ją w piszczel. Zabrałam jej pistolet, ale nie zdążyłam się nacieszyć moją Victorią. Poczułam kopniak w plecy. Upadłam, a pistolet potoczył się gdzieś w bok.
W pizdu z taką sprawiedliwością.

☢ We are the Future ☢ *wolno pisane*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz