9. Rozdrapane rany.

96 9 4
                                    

- To był udany dzień - podsumował Aki, chowając komunikator, którym kontaktował się z MODSDem, do szafki w 'naszym' salonie. Postanowiliśmy się na razie trzymać razem, więc śpimy w jednym domu, a nawet w jednym pomieszczeniu.

- Mało powiedziane. Ten jeleń, którego upolowaliśmy, będzie wydarzeniem miesiąca! - ekscytował się Noah, siadając przy moich podkurczonych nogach.
Leżałam na kanapie, wpatrując się bezcelowo w sufit.

- Ej, młody, nie pozwalaj sobie - zwrócił się do blondyna Mason, spychając go z kanapy i zajmując jego miejsce. - Znajdź sobie własną kanapę. I własną Raven. - dodał szczerząc się, na co ja przewróciłam oczami.

Noah postanowił tak łatwo nie odpuścić i usiadł na Masona. Zaczęli się spychać nawzajem, jak jakieś niewyżyte dzieci. Dosłownie.
Rzuciłam Akiemu spojrzenie mówiące 'rozdzielisz ich?', na co on tylko pokręcił głową ze śmiechem.

- Co się tu do cholery wyrabia? - do pomieszczenia wszedł Adam, patrząc na bijących się chłopców jak na idiotów.
- Mama Adam wróciła, idźcie się przywitać - zawołał Aki, obserwując ze śmiechem na zaistniałą sytuację. - Papa Aki bierze wolne - dodał, przykrywając się śpiworem i odwracając do nas tyłem.
- Leczcie się wszyscy - mruknęłam, spoglądając na Adama. Ten uśmiechnął się do mnie, a następnie wykorzystując fakt, że Noah i Mason się dalej przepychali, usiadł na kanapie obok mnie i położył sobie moje nogi na kolanach.

Chłopcy widząc to, spojrzeli po sobie, a potem się od siebie odsunęli. Posłali Brytyjczykowi złowrogie spojrzenia. Nagle się roześmiali.

- Dobra, niech Ci będzie - odezwał się rozbawiony Mason. - Dziś Ci odpuszczę, szkocka pało.
- Jestem z Londynu, idioto - żachnął się Adam, rzucając w brązowowłosego poduszką. Ten zrobił unik, a następnie pokazał Brytyjczykowi środkowy palec i udał się wraz z przyrodnim bratem na zewnątrz.

- Raven, wszystko okay? - spytał Adam, widząc mój brak zainteresowania sytuacją.
- Tak, jasne - odpowiedziałam, nie do końca pewna swoich słów. Adam wyczuł jednak, że nie mam ochoty na rozmowę, więc nie drążył. Położył dłonie na moich piszczelach i jeździł nimi od kolan do kostek. Bardzo mnie to uspokoiło , więc pogrążyłam się w myślach.

To już trzynasty dzień.
Chłopcy dostali przydziały, jeżdżą na polowania albo pilnują porządku w miasteczku. Robią coś produktywnego.
Przydają się.
Tylko ja gniję jak ten ostatni pasożyt. Próbowałam pogadać o tym z Maxwellem, ale zawsze odsyłał mnie z tekstem 'dla Ciebie mam przygotowane coś specjalnego' i podniesionym ciśnieniem.

Trzynasty dzień w jednym miejscu.
Trzynasty dzień wśród ludzi.
Trzynasty dzień bez strachu o jutro.

To miejsce jest marzeniem każdego, kto kiedykolwiek był na Cmentarzysku (bo przecież nazwa Pustynia jest zbyt staroświecka).
Ciepłe mieszkanie, pozorne bezpieczeństwo, strażnicy, spiżarnia na miejscu...
To wszystko jest piękne, ale dla mnie zbyt idealne.
Nierealne.

Uwaga, drodzy państwo, bebech przemawia.

Mam wrażenie, że wszystko wokół jest tylko iluzją.
Maską.
Okryciem.
Może to być moje spaczenie zawodowe, jednak wiele razy przekonałam się o nieomylności mojej intuicji.

- Dobranoc, koszmarów życzę patafiany - głos Akiego wyrwał mnie z zamyślenia.
- Myślałem, że już śpisz - stwierdził Mason. Odpłynęłam tak daleko, że nawet nie zauważyłam kiedy wszedł.
- Jako dobry ojciec, najpierw muszę was ululać - stwierdził Azjata, spoglądając w moją stronę. - I rozdzielić naszych kochasiów Adasia i Raven, bo jestem za młody na wnuki - posłał Adamowi znaczący uśmiech.
- Wolałem Cię, jak spałeś, azjatycka małpo - mruknął Brytyjczyk, widząc moją zdezorientowaną minę. - Dobra, poważnie idziemy spać, bo mamy zwiad z rana - dodał.

☢ We are the Future ☢ *wolno pisane*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz