Naprawdę, musiałam sobie zażyczyć akurat to. Nie wierzę, zmarnować magiczną świeczkę na gwiazdkę z nieba. Co ja mówię. Przecież magia nie istnieje. Przynajmniej udowodnię coś mojej babci i po części, nie ukrywam, że także sobie. Czasami, dobrze jest wierzyć w coś co nie istnieje, tylko po to by mieć w co wierzyć.
Noc była straszna. Obudziłam się chyba ze trzy razy krzycząc na cały dom. Biedna babcia , na pewno nie wyspała się równie dobrze jak ja. Znowu śnił mi się ten sam sen. Mama i ja leżałyśmy na kocu w parku, ona miała na sobie białą letnią sukienkę, która przypominała małe obłoczki na niebie i śpiewała mi cicho piosenki, a ja patrzyłam na chmury i mówiłam jej co widzę. W pewnym momencie jej suknia zrobiła się cała czerwona, a gdy uświadomiłam sobie że to krew, zaczęłam płakać i krzyczeć o pomoc z całych sił, aż czułam że zabrakło mi powietrza w płucach. Mama opadła na ziemię i po chwili już nie oddychała. Umarła. Nie mogłam nic zrobić. Byłam bezradna. To przeze mnie nie żyła.
Budziłam się zawsze, gdy było już po wszystkim, a z jej ust, nie mogły wydobyć się już żadne piosenki. Leżała w czarnej trumnie, a ja opłakiwałam ją, stojąc nad nią i wpatrując się w niebo, błagałam by Bóg przywrócił ją do życia. Gdyby tylko Bóg robił to, o co go prosimy. Czasami przestaje w niego wierzyć. Dlaczego pozwala na tyle cierpienia, smutku i nienawiści, wiedząc że mógłby temu zapobiec ? Tylko egoiści są do tego zdolni, więc albo jest jednym z nich, albo po prostu go nie ma, a to wszystko wymyślili ludzie, by ,, mieć w co wierzyć ''.
Gdy obudziłam się po raz czwarty, cieszyłam się, że już rano. Była siódma czterdzieści i wreszcie mogłam wstać z łóżka. Gdybym, miała jeszcze raz przeżywać ten okropny sen, nie wiem czybym to przeżyła. Ale w sumie tak jest co trzy dni i jakoś jeszcze żyję.
Ubrałam niebieski sweter i moje ulubione jasne dżinsy i zeszłam na parter uczesana w luźny kok. Moje ciemno brązowe włosy, nie wyglądały dzisiaj aż tak źle. Normalnie nie zawracam sobie głowy takimi rzeczami, bo przeważnie nie mam ochoty wychodzić na zewnątrz, jest przecież pioruńsko zimno. Lecz dzisiaj jedziemy z babcią po choinkę i trzeba jakoś wyglądać, gdy się wychodzi do ludzi.
- Hej babciu – podeszłam do Anne i ucałowałam ją w policzek –Przepraszam za noc, pewnie się nie wyspałaś.
- Kochanie nic się nie stało, a teraz jedz, za chwilę wyjeżdżamy – odpowiedziała podając talerz pełen uśmiechniętych naleśników. Miały oczy z truskawek i bananowe usta. Sama w to nie wierze, ale chyba trochę poprawiły mi dzisiejszy nastrój.
Zjadłam chyba ze trzy ,, szczęśliwe '' naleśniki, poczym ubrałam kurtkę i kozaki i wyszłam na dwór. Było piekielnie zimno (nie wiem czy tak się mówi, bo przecież w piekle jest piekielnie ciepło) i czułam jak cała zamarzam. Do butów wpadł mi śnieg i zrobiło się jeszcze gorzej, bo mokro. Na pewno będę chora.
Gdy weszłam do rozgrzanego wcześniej samochodu babci, poczułam takie cudowne uczucie. Ciepło. Na szczęście nie zamarzłam na śmierć.
Pierwszym punktem podróży była niewielka galeria handlowa, w której babcia miała zamiar kupić dodatkowe prezenty. Większość leżała już zapewne na strychu, schowana głęboko w jednym z kartonowych pudeł, trzeba było jeszcze tylko paru do kolekcji. Błagam by kupiła mi coś normalnego. Żadnych świeczek. Proszę.
Po około dwugodzinnym poszukiwaniu, babcia wybrała zaledwie trzy rzeczy. Różowego, pluszowego kotka dla mojej kuzynki Amelie, szary sweter dla wujka Hana i jakąś książkę dla cioci Suzy. Możliwe że mój prezent jest już ukryty pod toną letnich ubrań.
Następnie odwiedziłyśmy market budowlany w poszukiwaniu lampek choinkowych (ubiegłoroczne spaliły nam prawie całą choinkę) i wpadłyśmy do sklepu spożywczego po mąkę i czekoladę, której zabrakło nam do pieczenia ciasteczek świątecznych w kształcie choinek. Koło czternastej trzydzieści pojechałyśmy na obiad do włoskiej restauracji. Byłyśmy tak głodne po męczących zakupach, że babcia pozwoliła wyjątkowo zjeść dzisiaj na mieście. Po posiłku czekał nas ostatni punkt na liście. Choinka.
Jechałyśmy około dwadzieścia minut słuchając piosenek Bryana Adamsa, Davida Bowie i Stinga. Wychodząc z auta, ogarnęła mnie ponowna fala zimna. Policzki i nos zrobiły mi się całe czerwone, a oczy rozbolały, od nadmiaru białego śniegu.
Szkółka drzewek świątecznych Carterów, co roku była coraz większa. W okolicy najbliższych dwudziestu kilometrów, nie było żadnej konkurencji, więc wszyscy okoliczni mieszkańcy przyjeżdżali po gubiące igły drzewka, właśnie do nich.
Babcia Anne bardzo dobrze zna się z Panią Carter i zawsze dostajemy największą i najpiękniejszą choinkę. Jak by mnie to obchodziło.
Cały plac pachniał żywicą i masą igieł (tak naprawdę to nie wiem jak pachną igły). Pracownicy ustawiali drzewka w równych rządkach i rozwieszali masę świątecznych dekoracji na płotach i banerach. Nad głowami, wisiały tysiące świecących na wszystkie kolory lampek, a przy wejściu stał ogromny plastikowy bałwan z brązową fajką. Wszędzie było czuć święta.
- Anne, dobrze cię widzieć, nic a nic się nie zmieniłaś – powitała nas szerokim uśmiechem pani Carter, gdy tylko przekroczyłyśmy główną bramę.
Przypominała swoim wyglądem babcię, którą wyobrażałam sobie, gdy mama w dzieciństwie opowiadała mi bajki na dobranoc. Siwe włosy upięte w perfekcyjny kok, okrągłe okulary, ciągle spadające z nosa i wielki pogodny uśmiech na twarzy.
- Ciebie też dobrze widzieć. Poznaj moją wnuczkę – dodała, kładąc mi rękę na ramieniu – To Isabella.
- Dzień dobry – powiedziałam z najszerszym uśmiechem na jaki było mnie stać tego dnia.
- Jaka jesteś ładna, musisz poznać mojego wnuka, jest gdzieś tam – odpowiedziała, wskazując miejsce z największymi, najwyższymi i najładniejszymi drzewkami na całym placu.
- Dziękuje pani.
- Och, mów mi Liz.
Liz zaprowadziła nas na wskazane wcześniej miejsce, w którym drzewka sięgały kilka metrów wysokości i podeszła do chłopaka w koszuli w czerwoną kratkę. Nie wiem dlaczego, ale poczułam że temperatura wzrasta o parę stopni. I to chyba nie kwestia pogody. Brunet był nieziemsko przystojny.
- O, Lucas, rusz się i przynieś najładniejsze drzewko jakie tu mamy – Liz szturchnęła swojego wnuka w ramię, a on od razu zareagował.
- Już babciu – odpowiedział, uśmiechając się najładniejszym uśmiechem jaki w życiu widziałam, a jego niebieskie oczy rozbłysnęły w świetle słońca. Po chwili wrócił niosąc ze sobą piękną jodłę kaukaską. W tej samej chwili rozległ się staromodny dzwonek telefonu mojej babci i mówiąc że musi odebrać, zostawiła mnie sam na sam z Liz i jej przystojnym wnukiem.
CZYTASZ
My Only Wish
RomanceCo mogę o sobie powiedzieć? Jestem dosyć niską brunetką, mam na imię Belle Holoway i moje życie naprawdę było jak z bajki, dopóki nie zjawiła się w nim bestia...