Rozdział 1

252 12 2
                                    

Uwierzcie, bycie mną jest słabe. Bycie mną, leżącą w łóżku w swoje urodziny, a do tego mającą nadzieję, że półtorametrowe zaspy za oknami, nie pozwolą nikomu wyjść dzisiaj z domu, jest podwójnie słabe. Biorąc pod uwagę fakt, że za dwa dni Boże Narodzenie, wynik się potraja. A gdy dodamy do tego rocznicę śmierci własnej matki, to nie pozostaje nic innego, jak tylko spać dalej, albo chociaż udawać.

Pewnie każdy z was usłyszał kiedyś słowa ,,jutro będzie lepiej", z mojego doświadczenia (te słowa dźwięczały mi w uszach jakieś decyliony razy) wiem, że i tak nie będzie. Skoro leżę w łóżku gdzieś na odludziu i nie mam nic do roboty, czemu nie mogę poużalać się nad swoim życiem. Nie myślcie, że przesadzam. Rok temu moje życie obrało kurs 360◦ w przeciwną i bardzo słabą stronę. Bez mojej zgody, (z którą pewnie nikt już się nie liczy), wywieziono mnie do małego, górskiego miasteczka, iż nawet podejrzewam, że wszechwiedzący Google nie wie o jego istnieniu. Nic, tylko śnieg, śnieg i jeszcze raz śnieg. I tu właśnie przyszło mi spędzić najgorszy tydzień w najgorszym miesiącu, mojego najgorszego życia.

Jedząc śniadanie przy stole w kuchni, w zimnym, oślepiającym, grudniowym słońcu, modlę się, żeby ten dzień szybko zleciał (jutro ma być jeszcze gorzej, więc może lepiej modlić się, żeby trwał w nieskończoność). Doba dopiero się zaczęła, a od udawanego uśmiechu już bolą mnie usta. Gdybym mogła przeleżeć najbliższe dwadzieścia cztery godziny w łóżku, pewnie nie byłoby aż tak źle, ale moja babcia nigdy by na to nie pozwoliła. Teraz jednak zbliżało się coś gorszego niż mokry śnieg i zapach rozpalonego kominka.

W jednej chwili rozległ się donośny ding dong, po czym babcia Anne jak na skrzydłach poleciała do drzwi. Jest pod sześćdziesiątkę, a ma więcej energii niż ja. W Aspen bez energii ani rusz. Dosłownie. Czasami żeby wyjść z domu musisz uporać się z dwumetrowymi zaspami śniegu. Niestety akurat dzisiaj, świat się nade mną znęca. Po prostu mnie nie lubi.

- Dzień dobry proszę pani, jest Isabella ? - powiedziała tak słodziutkim, cienkim głosikiem, że omal nie zwymiotowałam. Jestem ciekawa ile cukru ja musiałabym się nałykać, żeby mówić takim tonem.

- Oczywiście że jest. Belle, przyszła Kathy.

Wydaje mi się, że muszę rozważyć mniej przesiadywania w domu, jeśli jakimś cudem, ma udać mi się jej uniknąć.

Kathy to sąsiadka mojej babci, więc chwilowo także moja. Nie przepadam za nią. Jest taka pogodna i szczęśliwa nie mając żadnych powodów. Przychodzi do nas codziennie i zajmuje mój cenny czas nad użalaniem się nad sobą.

- Hej, widziałaś ten śnieg? - zapytała, machając do mnie na powitanie, a jej oczy zerkały w tej chwili na prawie całkowicie zaśnieżone okno. Przynajmniej mnie nie przytula.

Bystra ta Kathy. Co zauważy teraz? Dom? Mnie? Własną głowę?

- Przyszłam bo zastanawiałam się, czy masz już partnera na świąteczny festyn.

Ja + partner + świąteczny festyn = NIE MA MOWY !!!

- Pogięło cię czy co, głęboko mam ten cały festyn. Chyba nie idę, wydaję mi się, że to nie dla mnie - odpowiedziałam najmilej jak potrafię.

JASNE że nie idę. Świąteczny festyn jest gorszy, nawet od samego ubierania choinki. Gorszy od kupowania prezentów w przeddzień świąt, co daje nam trzygodzinne stanie w kolejkach przy kasach.

- Nie możesz nie iść na wydarzenie roku, twoja babcia i tak ci nie pozwoli - przyznała i niestety miała rację. Anne prędzej wyrzuciłaby mnie na dwór, niż pozwoliła zostać w domu w czasie festynu.

- Wiesz nie czuję się najlepiej, pogadamy o tym jutro -najstarsza wymówka w historii, ale ważne, że działa.

- Dobra, niech ci będzie, masz swój prezent i wszystkiego najlepszego - powiedziała na szczęście już wychodząc.

My Only WishOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz