Właśnie leciałam spokojnie nad największym masywem górskim w Grecji -Olimpem, siedzibą bogów i... moim domem. Tak, nie przesłyszeliście się, mieszkam razem z tymi dziwakami grającymi na skorupie żółwia czy zostawiającymi na Ziemi potomków z czym tylko się da. Swoją drogą dobrze, że nie możemy złapać jakiejś choroby wenerycznej, bo nieźle by się Zeus zdziwił. Oj nieźle!
Jak pewnie się zorientowaliście, nie przepadam za rodzinką. A zresztą, jest tu kogo lubić? Jak nie rozbijają łbów głupim potworom albo sobie nawzajem to zsyłają na ludzi szaleństwo, klątwy czy inne zarazy. Mnie to w przeciwieństwie do nich nie bawi. Znaczy... no dobra, przez pierwsze kilkadziesiąt wieków było to nawet fajne, ale wszystko się z czasem nudzi. Teoretycznie. W praktyce jestem uznawana za odmieńca. Ale co zrobić? Raz jesteś na szczycie, a raz jesteś wyzywany od dziwadeł przez pół-konie albo harpie.
Szybowałam na skrzydłach wiatru spoglądając w zamyśleniu na rozciągający się pode mną krajobraz. Królestwo bogów stanowiło zbiór małych wsi skupionych wokół wielkiej metropolii oddzielonej murem od reszty. Tam też zamieszkiwali wszyscy z panteonu, natomiast okoliczne miasteczka powstały na potrzeby innych istot. Jak to zwykle w takich warunkach bywa, największy zachwyt wzbudza właśnie miasto, z naciskiem na pałac Wielkiej Trójki – Hadesa, Zeusa i Posejdona. Stojący na wzniesieniu w centralnej części ogromny budynek z niezliczoną ilością korytarzy, schodów i komnat ze ścianami z marmuru oraz złota, bijący na głowę labirynt Minotaura, otoczony ogromnymi ogrodami z najróżniejszymi gatunkami roślin, nawet w sercu największego sceptyka wzbudzi pożądany szacunek przed wspaniałością tego przybytku. Niewiele mniejsze wrażenie robiły domy pozostałych. Każdy wielbiciel broni białej zemdlałby z zachwytu widząc willę Aresa z wyeksponowanymi gdzie się tylko da trofeami wojennymi, ani jedna z osób lubujących się w czytaniu nie przeszłaby obojętnie obok domu Ateny, którego większość niemałej powierzchni stanowiła biblioteka. I chociaż nie należałam do specjalnie wrażliwych osób, nawet ja musiałam przyznać, że marmurowe pałacyki, zadbane parki czy tętniące życiem uliczki z targami prowadzonymi przez najbardziej przedsiębiorcze rasy robiły wrażenie.
Kierowałam się w stronę mojego ulubionego miejsca, jak to robiłam codziennie przez ostatnie kilka tysięcy lat. Ktoś w mojej sytuacji miałby dwa wyjścia, albo doszczętnie zwariować i zacząć się zachowywać jak biedny Herakles (Nieźle się zmienił po zamieszkaniu ze swoim ojcem, a Hebe wcale nie miała na niego lepszego wpływu.), albo najlepiej jak to możliwe odciąć się od reszty, tak jak ja. W tak zwanym międzyczasie dałam się porwać jakże wesołym rozmyślaniom na temat mojego bezsensownego żywota. Pasjonujące zajęcie, kryzys egzystencjalny gwarantowany.
Mój problem polega na tym, że nie tylko poglądy różnią mnie od reszty rodzinki. Gdyby tak było, to dałabym radę przynajmniej udawać. Źródło tej sytuacji leży jednak w samym centrum mojej natury. Moich mocy, już tłumaczę. Każdy z bogów ma potężne umiejętności, jednak jedne są silniejsze od innych, dajmy na to Demeter jest bardzo rozwinięta w zakresie kontrolowania flory, z czym nie poradziłby sobie Zeus, który panuje nad pogodą. Taka zależność pozwala nam mieć pewność, że będziemy przynajmniej starać się żyć ze sobą w zgodzie, ponieważ żaden nie przeżyje bez drugiego. Podlegają tej zasadzie wszyscy. Oprócz mnie.
De facto nikt nie wie skąd ja właściwie pochodzę. Ja z kolei nie pamiętam niczego, sprzed czasu kiedy znaleziono mnie jako małe dziecko na drzewie, w lesie na obrzeżach miasta. Na Olimpie panowała powszechna opinia, że powstałam podobnie jak Afrodyta. Jednak uważam, że nie narodziłam się zmyślą o tym świecie. Nawet wspomniana bogini miłości wpasowała się w schemat zależności między mieszkańcami. Natomiast moja skromna osoba nie podlega żadnym naturalnym zasadom. Uparcie nie chce zgodnie z przyjętymi normami pokazać swoich predyspozycji magicznych, pokazując duże możliwości we wszelkich kategoriach.
CZYTASZ
Między światami
Fantasy"Po raz kolejny doskoczyliśmy do siebie w naszym własnym Danse Macabre. Oboje dyszeliśmy ciężko, jednak każde z nas wiedziało, że się nie podda. Dla mnie stawką była wolność. Dla niego - szacunek największego z kłamców. - Jak mogłeś Erosie. - syk...