Rozdział 6

1.8K 82 16
                                    

Dochodziła dwudziesta trzecia, kiedy Patrick Diaz przekroczył próg swojego domu, nie robiąc przy tym żadnego hałasu. Nawet podłoga nie zaskrzypiała przy jego lekkim kroku. Niemal natychmiast do jego uszu dobiegł cięty dowcip kreskówkowego Flasha, co sprawiło, że mężczyzna ze zmarszczeniem czoła szybko zamknął drzwi wejściowe i rzucając niedbale swoją torbę na podłogę, podszedł do kanapy w salonie. Uśmiechnął się pod nosem, widząc jak jego dwunastoletni podopieczny przykryty do połowy kocem, ślini się na poduszkę. Jego rozmierzwione miodowe włosy były już ciut za długie, co oznaczało, że Johanna w ciągu następnych paru dni znów zacznie przekonywać swojego brata, by pozwolił jej skrócić sobie włosy. Zawsze było tak samo. Johanna niemal wypruwała sobie żyły, prosząc go, by dał sobie nieco podciąć włosy a tymczasem Jasper uparcie się na to nie zgadzał, gdyż szczerze bał się, gdy ktoś wywijał nożyczkami tuż nad jego głową. Ostatecznie to Patrick będzie musiał do niego podejść po męsku, mówiąc mu, że może z nim podejść do fryzjera na ostrzyżenie jeśli nie chce, by jego siostra to robiła. I wtedy Jasper zawsze się zgadzał a Johanna niejednokrotnie się dziwiła dlaczego jej brat pozwala Patrickowi na strzyżenie a jej nie. Cóż, może dlatego, że Patrick nie dość, że nie zajmował się tym osobiście tylko chodził z nim do fryzjera to jeszcze zawsze po takiej wycieczce zabierał Jaspera na fast food, o czym Jo nie musiała wcale wiedzieć, prawda?

Patrick odnalazł gdzieś na podłodze pilota i wyłączył telewizor. Stwierdził, że jeśli Jasper pośpi jeszcze parę minut dłużej na kanapie to go nie zbawi i wobec tego Patrick po cichu udał się do łazienki na piętrze, by wziąć gorącą kąpiel. Zmywając z siebie trud i pot dzisiejszego dnia, zastanawiał się czy Josh jest w domu. Johanna była na pewno. I nawet gdyby nie widział jej samochodu na podjeździe byłby o tym święcie przekonany. Johanna nigdy nie sprawiała mu problemów, zawsze była na czas w domu, nie znikała w środku nocy, dobrze się uczyła i dbała o utrzymanie porządku, dbała też o swojego braciszka. Patrick wiedział, że nie musi się martwić o dziewczynę, która była rozsądna i dojrzała, właściwie nawet przedwcześnie dojrzała. I te dwie cechy dość subtelnie kontrastowały z charakterem jej matki. Właściwie, poza pewnymi cechami wyglądu, jak łagodne rysy twarzy, podobny delikatny uśmiech czy ten sam kształt oczu, Johanna w niczym nie przypominała swojej mamy. Przynajmniej na pierwszy rzut oka, bo im dłużej mieszkał z dorastającą Jo, tym bardziej twierdził, że jednak dziewczyna jest do niej bardziej podobna niżby chciała. Jej mama, Alice, była, jakby to najłagodniej ująć, bardzo przebojową kobietą. Śliczną, zawsze uśmiechniętą, zadowoloną z życia, trochę niecierpliwą, miewała szalone pomysły, którymi dzieliła się z Patrickiem zawsze ze lśniącymi z podekscytowania oczyma.

O momencie poznania Patricka i Alice zadecydował przypadek albo przeznaczenie, jeśli ktoś oczywiście wierzy w siłę wyższą, na którą nic ani nikt nie ma wpływu, a ma ona decydujący głos jeśli chodzi o to jak ma się potoczyć nasze życie. Albo na to, że dwoje zupełnie obcych sobie ludzi spotyka się w miejscu, w którym nawet nie mieli się znaleźć. A przynajmniej jedno z nich nie miało takiego zamiaru. Alice i Patrick spotkali się na ślubie swoich najlepszych przyjaciół. On był zastępcą pierwszego drużby pana młodego, a ona najlepszą przyjaciółką panny młodej. Jeśli chodzi o Diaza to było z nim trochę jak w filmie „Polowanie na drużbów". Pewnego dnia, jego kolega z liceum zadzwonił do niego z wiadomością, że się żeni i zaprasza go na swój ślub. Panowie porozmawiali krótką chwilę, nie było się bez gratulacji i grzecznościowych pytań typu; co nowego. Później zaproszenie przyszło już oficjalnie pocztą. Patrick długo właściwie zastanawiał się nad tym czy pójść na wesele, głównie dlatego, że z owym kolegą jakiś czas wcześniej stracił kontakt. Jednak miesiąc przed weselem ów kolega zadzwonił ponownie, chcąc wiedzieć czy Patrick zjawi się na weselu, a gdy Diaz wyraził swoje niepewności, przyszły pan młody niemalże wybłagał na nim obietnicę przyjścia oraz podjęcie się roli pierwszego drużby, którego na chwilę obecną mu brakowało. Choć Patricka nieco to zdziwiło, nie mógł odmówić tej zdesperowanej prośbie. Cóż, gdyby odmówił, prawdopodobnie nigdy nie poznałby Alice. Patrick na próbie ślubu zjawił się spóźniony, dlatego niemalże w podskokach biegł po dziedzińcu kościelnym, by jak najszybciej znaleźć się przed ołtarzem, tam gdzie od dobrej godziny powinien być. Okropnie wtedy padało i wiało, i w momencie kiedy Patrick zajął się składaniem parasola tuż przed drzwiami kościoła, wpadł z rozmachem na pewną kobietę. I gdy tylko na nią spojrzał, poczuł jakby trafiła go strzała Amora. W jasnoróżowej sukience, w krótkich, roztrzepanych i nastroszonych brązowych włosach oraz z najpiękniejszym uśmiechem jaki kiedykolwiek widział, Alice prezentowała się po prostu pięknie. Zwłaszcza, gdy z uśmiechem oznajmiła mu, że właśnie zniszczył wiązankę dla panny młodej, gdyż przy upadku kwiaty rozsypały się. Tak się zaczęło, później były randki, rozmowy, telefony i szczere wyznania. Początkowo Alice była nieco nieprzystępna, tłumacząc mu, że umawianie się z nią nie jest takie proste. Była od niego dziesięć lat starsza, miała za sobą rozwód, wciąż próbowała jakoś przetrawić byłego męża i posiadała... dzieci. Szczerze mówiąc, w momencie kiedy Patrick usłyszał, że Alice ma dwójkę pociech, trochę się przeraził, ale nie na tyle, by sobie odpuścić. Nie wiedzieć czemu nie interesowały go żadne inne kobiety, Alice była wspaniała i choć zabrzmi to tandetnie, Alice była kimś, kogo Patrick szukał przez całe swoje życie.

The reason whyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz