Rozdział 7

1.7K 89 18
                                    

Osiemdziesiąt pięć godziny.

Minęło osiemdziesiąt pięć godzin i czterdzieści minut od momentu kiedy Johanna po raz ostatni widziała Josha całego i zdrowego. Przekonywała się w myślach, że gdy tylko Josh odreaguje całe to ostatnie zdarzenie to sam wróci do domu, że być może nawet słowem nie wspomni o tej sprawie. Cichy głosik w jej głowie podpowiadał jej jednak, że powiedziała o jedno zdanie za dużo, że nie powinna tego robić i dlatego czuła potworne wyrzuty sumienia, które sprawiały, że nawet na godzinę przez te ostatnie parę dni nie mogła zmrużyć oka. Ten sam głosik mówił jej również, że nie powinna wypowiadać się na temat ojca Josha. Temat rodziny był jednym z tematów tabu w domu Diaza, którego Josh i Johanna dotychczas rzeczywiście nigdy nie poruszali. Oboje instynktownie wyczuwali, że zarówno porzucenie Josha przez jego rodziców jak i śmierć matki Jo to nie najlepsze sfery do poruszania na co dzień. Rozpoczęcie tych tematów nigdy nie kończło się dobrze.

Zeszłą noc Johanna spędziła w ogrodzie Hewittów, siedząc z Masonem na ławeczce ułożonej przy specjalnym palenisku, gdzie jeszcze parę lat temu czasami urządzali sobie ogniska. Gordon dość wylewnie i szczegółowo opowiedziała mu o wszystkim co się wydarzyło w ostatnich dniach i gdy to zrobiła poczuła jakby ogromny kamień spadł jej z serca. Zupełnie jakby pozbyła się przynajmniej częściowego ciężaru. Niemniej, nawet „wyspowiadanie się" przed przyjacielem nie sprawiło, by niepokój całkowicie minął. I nawet pokrzepiające słowa Masona nie sprawiły, że poczuła się lepiej. Zwłaszcza gdy w poniedziałek i wtorek w szkole dostrzegła wszystkich przyjaciół Josha, ale nie... nie jego samego. I to ją poważnie zaniepokoiło. Theo chodził po szkolnych korytarzach uśmiechając się drwiąco i zerkając na nią jakby wiedział o wszystkim. A ona miała ochotę go tylko zapytać jak może być takim kretynem i gdzie jest Josh, bo była niemalże pewna, że Theo dysponuje taką informacją. Dziewczyna pytała Corey'ego, ale ten twierdził, że naprawdę nie ma pojęcia i zważywszy na to, że ich rozmowa odbyła się w obecności Masona, Johanna szczerze wierzyła, że chłopak mówi prawdę. Przynajmniej chciała mu wierzyć.

Po wtorkowych zajęciach szkolnych Johanna błądziła bez celu po uliczkach Beacon Hills, zastanawiając się dokąd mógłby się udać Josh. Starała się postawić na jego miejscu, myśleć tak jak on, ale szczerze mówiąc nie potrafiła. Nawet nie wiedziała czy poza Theo, Tracy i Corey'm, Josh ma jakichkolwiek przyjaciół. Właściwie to nic o nim nie wiedziała, co tylko potęgowało jej niepokój. Tego samego dnia przy śniadaniu Jasper zapytał ją gdzie jest Josh i kiedy wróci. Miał przy tym tak zbolałą minę, że Johanna po raz kolejny poczuła ogromne wyrzuty sumienia. A gdy dziewczyna próbowała zmienić temat, wspominając o tym, że chyba najwyższy czas, by ściąć Jasperowi włosy, chłopiec najzwyczajniej w świecie odłożył miskę z płatkami do zlewu i oznajmił jej, że zaczeka w samochodzie. I podczas całej drogi do szkoły, kiedy Mason próbował go rozbawić swoimi kiepskimi żartami, młody milczał. I Jo wiedziała, że Jasper obwinia ją o ponowne zniknięcie Josha. I tak, chyba poniekąd też dlatego postanowiła rozejrzeć się osobiście za Diazem.

Podświadomość nakazała jej jechać na cmentarz. Może absurdalnie wierzyła w to, że spotka tam Josha a może po prostu potrzebowała paru chwil dla siebie, by przemyśleć kilka rzeczy na spokojnie. Johanna mogła się jednak oszukiwać ile chciała, ale tak naprawdę musiała w głębi serca przyznać, że gdy siadywała przed grobem matki czuła jakby jej duch działał na Jo kojąco. Co było niemożliwe, ale mimo wszystko dziewczyna od śmierci swojej rodzicielki wciąż to robiła. Niejednokrotnie siedziała na twardym podłożu i przemawiała do marmurowego nagrobka. Analizowała sytuacje, które miały miejsce w jej życiu i za każdym razem czuła ulgę, jakby ten monolog pozwalał jej na pozbycie się ciężaru.

Johanna przemierzała cmentarne alejki zapełnione wszelkiego rodzaju grobami wypełnionymi głównie z marmuru ciemnego, ale i zdarzały się te z jasnego. Kierowała się w stronę nagrobka Alice Diaz, gdy nagle za jej plecami rozległ się szelest i dźwięk złamanych gałązek.

The reason whyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz