Rozdział 8

1.4K 83 39
                                    


Dwadzieścia sześć połączeń zarejestrowano na skrzynce Josha. W większości były nimi nieodebrane połączenia od Patricka, ale również znalazło się parę od Johanny, co zdziwiło Diaza do tego stopnia, że przez dobrą chwilę wahał się czy po prostu do niej nie odzwonić. Ciekaw był co by mu powiedziała. Ponadto co jakiś czas telefon wibrował na znak przypomnienia o trzynastu wiadomościach, w tym jednej od Jaspera. Tylko na nią Josh odpowiedział, obiecując młodemu, że wróci niedługo do domu. Prawdę mówiąc, Josh zdążył już wystarczająco ochłonąć i dojść do siebie. Ostatnie parę dni – a nawet tygodni, wydawały mu się zwariowane. Na tyle szalone, by chyba mógł poczuć się zagubionym. Tak mu się przynajmniej zdawało. Dlatego poniekąd Josh nie potrafił sobie poradzić z własnymi emocjami i z panowaniem nad nimi. Brakowało mu samokontroli, co było w tym wszystkim po prostu najgorsze, bo o ile zawsze był dość impulsywny i nie zawsze myślał nad swoim działaniem, o tyle teraz po prostu nad sobą nie panował, co mogło wkrótce przynieść konsekwencję. A o tych Josh w tej chwili wolał nie myśleć.

                Odbijał ze znudzeniem gumową piłeczką o sufit w pokoju Corey'ego. To u niego się zatrzymał a właściwie schował niczym tchórz. Miał do wyboru pokój gościnny Corey'ego albo miejsce, w którym spotykali się całą świtą Theo. A zważywszy na to, że w starym magazynie było zimno i śmierdziało tam zgnilizną to wybór był całkiem prosty w ostatecznym rozrachunku. Zastanawiał się czy powinien powiedzieć Patrickowi prawdę. To znaczy, nie calutką prawdę, ale prawdę o tym, że znalazł się po prostu w nieodpowiednim miejscu i czasie tej nocy, kiedy Rick Montgomery zginął. A właściwie został zamordowany. Właściwie to był wypadek. Zwykłe zrządzenie losu decydujące o tym, że Rick, który prawdopodobnie chciał tylko popisać się przed swoją dziewczyną, pojawił się w podziemiach klubu, którego jeszcze niedawno Josh bywał stałym bywalcem. Gdyby nie to, gdyby nie ta głupia chęć nastraszenia koleżanki, Rick Montgomery zapewne tego wieczoru zakuwałby do sprawdzianu z chemii.

- Mason powiedział, że nie będzie cię krył jeśli Johanna spyta gdzie się podziewasz – oznajmił Corey, wyrywając Diaza z zamyślenia. Szatyn niespodziewanie wbiegł do swojego pokoju i zamknął za sobą drzwi z cichym dźwiękiem. Josh wywrócił oczyma i złapał piłeczkę w locie, podnosząc się z leżącej pozycji i posyłając przyjacielowi złowrogie spojrzenie spod zmarszczonych brwi.

- Powiedziałeś mu?

- Musiałem! – zaperzył się Corey, rumieniąc się lekko, bo Josh obdarzył go dość wymownym spojrzeniem. Diaz pokręcił z niedowierzaniem głową i głośno westchnął, przytrzymując się za nasadę nosa.

- Twoja uległość woła o pomstę do nieba – skomentował Josh, ale jednocześnie tylko ponownie wzruszył ramionami. Ostatecznie mógł się tego spodziewać. Swoją drogą i tak dziwił się, że Mason do tej pory trzymał gębę na kłódkę i nie wyjawił Johannie ani słowa o nadnaturalnym świecie. Było to ciut zadziwiająco i Josh zastanawiał się jak chłopak, który niczego nie potrafił ukryć przed Jo, tym razem milczy jak zaklęty. Nie miał, więc za złe zbytnio Corey'emu tego, że się wygadał. Następnie dość celnie rzucił piłeczką w chłopaka, który szybko ją przechwycił, gdy znalazła się zaledwie paręnaście milimetrów od jego twarzy. Corey chwilę się jej przyglądał, obracając piłeczkę w palcach po czym swoje spojrzenie skierował na Josha.

- Wiesz, oni się tobą naprawdę interesują.

- Raczej uprzykrzają mi życie – odparował gorzko Josh, opadając z powrotem na łóżko kolegi. Słyszał jak chłopak z westchnieniem opada na obrotowe krzesło przed dębowym biurkiem i okręca się z rozmachem kilka razy.

- To twoja rodzina. Znalazłeś ją sam. Może jest mała i trochę rozbita, ale wciąż jest dobra.

                Josh zmarszczył czoło, słysząc te słowa i gwałtownie z powrotem podniósł się do siedzącej pozycji. Obdarzył przyjaciela poirytowanym spojrzeniem i pokręcił głową z niedowierzaniem.

The reason whyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz