17. Ulotne chwile

731 44 42
                                    

Dylan

Z samego rana zostałem obudzony przez moją matkę, która kazała mi odśnieżyć podjazd. Dosłownie poczułem się jak kilka lat temu, kiedy matka wylewała na mnie szklankę wody, abym się obudził. I tak było tym razem. Miałem mokrą koszulkę i dresy, w których spałem, od lodowatej wody.

– Cholera! Dlaczego to zrobiłaś? – zapytałem wściekły. – Nie mogłaś mnie normalnie obudzić?

– Nie – zaprzeczyła natychmiast. – Na pewno byś się nie obudził. Wolałam od razu przejść do rzeczy.

– Która godzina?

– Szczęśliwi czasu nie liczą synku.

– W tej chwili nie jestem za szczęśliwy – burknąłem.

– Nie marudź! Wstawaj, bo zaraz zabieram się za śniadanie. Po wspólnym posiłku musimy jechać po choinkę, więc musisz to zrobić teraz. No ruszaj się!

Chciałem się wykręcić, ale spojrzała na mnie swoim wzrokiem zabójcy, więc postanowiłem nie przeciągać struny. Liczyłem na śniadanie, które złagodzi choć trochę moją niechęć, ale okazało się, że moja rodzicielka dopiero je robiła. Nie pozostało mi nic innego jak iść na głodniaka.

– Tylko ubierz się ciepło, bo jest strasznie zimno – upomniała mnie matka, gdy zobaczyła, że wychodzę w swetrze. – Jak się rozchorujesz to nie licz, że będę ci rosół gotować!

– Nie ma pięciu lat – burknąłem, łapiąc za kurtkę i czapkę. – Jestem dorosły i nie musisz mnie upominać.

– Czasem się nad tym zastanawiam synu.

Wyszedłem z domu zostawiając matkę w kuchni. Zszedłem z werandy, czując jak zimno mrozi mi uszy, dziękując w duchu matce że kazała mi się ubrać. Ostatnie czego mi brakowało to zapalenie płuc.
Okrążyłem dom i wszedłem na teren ogródka, który zimą wyglądał zupełnie inaczej niż latem czy wiosną. Stara, drewniana huśtawka była przykryta białym puchem, a rzędy kwiatów i krzewów były w ogóle nie widoczne dla oka. Przeszedłem wydeptaną ścieżką do starego składzika, w której moja rodzicielka trzymała sprzęty i inne akcesoria do ogrodu. Z trudem udało mi się otworzyć drzwiczki i wyciągnąć łopatę do odśnieżania.

– Cholerny śnieg – burknąłem pod nosem.

Odetchnąłem z ulgą, gdy wyszedłem z szopy i zacząłem zmierzać w stronę podjazdu. Zatrzymał mnie dźwięk pukanie w szybę. Spojrzałem w kierunku, z którego dobiegał stukot i ujrzała rozbawioną siostrę. A to małpa!

Widać było, że dopiero wstała. Miała na sobie piżamę w bałwany, którą dostała zeszłego roku od cioci. Pamiętam jaką miała minę podczas rozpakowywania paczki. Omal się ze śmiechu nie posikałem!

– Jak tam braciszku? – zapytała przesłodzonym głosem.

– Schowaj się, bo tyłek ci przewieje! – krzyknąłem na tyle głośno, aby usłyszała.

– Martw się o siebie pajacu! Lepiej się pospieszę bo czuję omlet!

Uformowałem ze śniegu niewielką kulkę i rzuciłem nią w dziewczynę. Na jej szczęście nie trafiłem w nią tylko w parapet.

– Co do ku...? – mruknęła.

Zamknęła okno i pokazała mi środkowy palec, uśmiechając się przy tym wrednie. Jeśli z nią wytrzymam te kilka dni to należy mi się medal.

Cholera puchar ze złota!

* * *

Mieszkańcy Harrisburga w Boże Narodzenie zachowywali się jak wygłodniałem lwy. Sklepy były oblegane od rana do nocy, niezależnie od dnia. Czy to środa czy niedziela w sklepach było jak w dżungli.

Wszystko Przed Nami // Dylan O'BrienOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz