Rozdział 2

11K 877 117
                                    

SKY

Obudził mnie śmiech dochodzący z innego pokoju. Przetarłam oczy i wstałam z kanapy przy okazji zrzucając książkę, którą czytałam przed zaśnięciem. Kiedy Amanda ode mnie wychodziła było popołudnie, teraz na zewnątrz było już ciemno, widocznie spałam długo. Buty Willa były przy drzwiach, porozrzucane zupełnie tak jakby się gdzieś śpieszył, czyli jak zawsze. Znalazłam go w jego pracowni, kiedy siedział z uśmiechem przed malowidłem sześciolatki. Podeszłam do niego i objęłam go od tyłu kładąc głowę na jego ramieniu. Kiedy się zaśmiał, automatycznie zrobiłam to samo. To właśnie zwróciło moją uwagę za pierwszym razem, gdy go spotkałam na NVA. Jego śmiech. Jego czekoladowe oczy wtedy błyszczały, a z ust wydobywał się najpiękniejszy dźwięk na ziemi. Do tej pory pamiętałam jak na początku drugiego roku przez przypadek wpadłam na koncert jego zespołu w sali, w której byłam pewna, że to ja mam zajęcia. To on pierwszy zagadał, trzymałam się wtedy zdala od facetów, ale z nim było jakoś inaczej. Przy nim zapomniałam, zapomniałam o kimś, o kim już od dawna nie powinnam pamiętać. Nie byliśmy ze sobą tak od razu. Tak naprawdę minął rok zanim się zeszliśmy. Will był trochę roztrzepany, ale poza tym był opiekuńczy, wrażliwy i zabawny. Był moim pierwszym przyjacielem w tamtej szkole. Cały pierwszy rok, gadałam z ludźmi, ale nie czułam potrzeby jakiegoś bliższego poznania kogoś.

- Obudziłem cię? - zapytał patrząc na mnie.

Pokręciłam głową i powiedziałam cicho "Nie przejmuj się", po czym odgarnęłam mu włosy, które wypadły spod szarej czapki i sprawiały wrażenie jakby w każdej sekundzie mogły mu wpaść do oczu. Popatrzyłam jeszcze raz na to arcydzieło i powiedziałam rozbawionym tonem.

-Amanda była na nią wściekła, ale stwierdziłam, że ci się spodoba.

- I tak jest, zostawię to sobie - powiedział z uśmiechem.

Nagle do pokoju wbiegł Lucyfer ze swoją zabawką, kiedy zobaczył Willa lekko się nastroszył, nie darzył go zbytnią sympatią. Podszedł do mnie, zmierzył chłopaka pogardliwym wzrokiem i otarł się o moją nogę.
Will wziął go na ręce i zaczął głaskać, zaskoczony kot na chwilę zapomniał o tym, że ma być groźny i wytrzeszczył oczy. Tak.. Will nie zdawał sobie sprawy z tego, że kot go nie lubi, albo po prostu to ignorował.

- Will, jest taka sprawa - zaczęłam.
Popatrzył na mnie pytająco trzymając w rękach oburzonego kota.

- Amanda i Andy chcą żebym była ich świadkiem na ślubie - powiedziałam powoli.

- To świetnie, w czym problem? - zapytał wesoło.

- Pojedziesz tam ze mną, prawda? Będą tam osoby, przy których nie czuję się dobrze.

- Jasne, że tak, słonko - powiedział i zaśmiał się cicho.

- To super, musimy wyjechać za tydzień. Zatrzymamy się w jakimś hotelu... - zaczęłam mówić, ale mi przerwał.

- Hmm... Czy Twoi rodzice nie mieszkają czasem w tym samym mieście? - zapytał niepewnie.

Zamarłam na chwilę. Cholera. Cholera. Cholera.

- Nie moi rodzice, tylko mama i jej chłopak. Wolałabym tam się nie zatrzymywać - wyjaśniłam ostrożnym tonem.

Pokiwał głową i o nic już więcej nie pytał. To była właśnie jego główna zaleta, nie zadawał pytań.

BRIAN

Siedziałem w barze wpatrując się w butelkę szkockiej, którą barman postawił przede mną patrząc na mnie ze zrozumieniem i słowami:

- Kobiety...

Nie należałem do osób, które się zwierzały przypadkowym ludziom, dlatego nic nie odpowiedziałem.

- Brian! - usłyszałem za sobą damski głos.

- Mówiłem Ci już Tracy, mam dziewczynę - powiedziałem nawet się nieodwracając.

Ta laska truła mi tyłek już od miesiąca. Jednak kiedy się obróciłem zobaczyłem odchodzącą Tracy i stojącą przede mną Meghan.

- Masz? - zapytała z uniesioną brwią.

- Powinno cię cieszyć, że spławiam inne dziewczyny, ty zazdrosna zołzo - odpowiedziałem, znów sięgając po kieliszek, jednak ona mi go wyrwała.

- Nie cieszy mnie jednak to, że zawsze uciekasz w alkohol, kiedy coś się dzieje - powiedziała ze zmarszczonym czołem.

Popatrzyłem na nią i pokazałem jej język sięgając po butelkę, przewróciła oczami i ją też wyrwała mi z ręki.

- Brian, co się dzieje? - zapytała z moją butelką w ręce.

- Co ma się dziać? - odburknąłem - Wiesz, Meghan? Zastanawiam się po co tu przyszłaś, przecież zerwaliśmy dwa miesiące temu, po co to dalej ciągnąć. Jeśli, chcesz do mnie wrócić po prostu mi to powiedz, nie zgrywaj psychologa.

- O nie, kochany. Nie dam się nabrać na to udawanie dupka, za długo cię znam. Zerwaliśmy, ale nadal jesteś moim przyjacielem i się o ciebie martwię - usiadła na stoliku obok mnie i oddała butelkę z alkoholem barmanowi.

- A teraz powiesz mi co się dzieje - zarządziła.

- Meghan, nic się nie dzieje, naprawdę. Fajnie, że się martwisz, ale nie potrzebuje pomocy - zapewniłem ją.

- Chodzi o Sky, prawda?

Zacisnąłem szczęki i uśmiechnąłem się drwiąco. Cholera, dlaczego oni wszyscy myślą, że mam ochotę się zwierzać?

- Dlaczego zawsze musisz poruszać ten temat, co? Dlaczego zawsze musi chodzić tylko o to? A może chodzi o to, że zwaliłem się na głowę kumplowi, który nie dość, że wychowuje dziecko, to jeszcze planuje ślub, ale to on jest jedyną osobą, z którą bym się dogadał w tej chwili? A może po prostu chodzi o to, że czuje się jak palant, bo wiem, że Cię zawiodłem. Ponieważ nie mogłem cię tak pokochać. Bo wiem, że nie byłaś ze mną szczęśliwa? Bo moje życie jest niestabilne jak cholera, podczas gdy prawie wszyscy moi znajomi się już ustatkowali?

- Brian... - zaczęła pocieszającym tonem i położyła mi rękę na ramieniu, jednak ją szybko zrzuciłem.

- Nie potrzebuje pocieszenia, Meghan. Potrzebuje po prostu być sam - powiedziałem ponuro i wyszedłem z baru zostawiając ją i jej aspiracje na psychologa.

Łaziłem jeszcze trochę po mieście i próbowałem się uspokoić. Jednak złość na samego siebie nie przechodzi tak łatwo. Mijałem sklepy, knajpy i kluby, kiedy w końcu zobaczyłem miejsce, które zawsze mi pomagało. Klub sztuk walki Keith'a. To takie typowe, rozładowanie złości poprzez lanie się z innym facetem, ale uwierzcie mi, że to naprawdę pomaga. Mimo, że było już bardzo późno, byłem pewien, że chłopaki jeszcze tam są. Klub mieścił się w starym magazynie i z zewnątrz wyglądał obskurnie, jednak w środku był całkiem dobrze wyposażony, a tak naprawdę tylko to się liczy. Wszedłem i od razu wpadłem na Keith'a. Trzeba przyznać facetowi, że jako, że nie jest już młodzieńcem, to trzyma się świetnie. Włosy do ramion związane w kucyk, prosty nos, niebieskie oczy. Spokojnie mógłbym powiedzieć, że jest przystojny.

- No patrzcie kto się pojawił, chłopcy! Brian Young we własnej osobie - krzyknął do ćwiczących chłopaków.

- Cześć - powiedziałem z wymuszonym uśmiechem.

Keith chyba zauważył, że coś mnie gryzie, więc bez zbędnego gadania podał mi rękawice.

- Przebieraj się, zaczynasz od worka, potem ćwiczysz z Mattem.

Tak, tego mi trzeba w tej chwili.

Witajcie!
Mam nadzieję, że kolejny rozdział wam się spodobał. Obiecuje, że teraz będę dodawała je częściej. Do zobaczenia w następnym rozdziale! ;)

Wróć Do Mnie SkyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz