Usiadł wygodnie w miękkim, aksamitnym fotelu, wzdychając ciężko z frustracją. Palcami pogładził książkę, która spoczywała na jego kolanach. Jego drobne, kościste dłonie wyglądały nieco śmiesznie na tle starego tomu, i to nawet nie dlatego, że książka była wyjątkowo wielka - raczej dlatego, że to on był frustrująco mały.
Wykreowanie ciała tego człowieczka, którym teraz był, zajęło mu większość zeszłego roku i połowę obecnego, a i tak nie byłoby to możliwe bez pomocy Glizdogona, do czego niechętnie się przyznawał.
W końcu jednak stworzył sobie jakąś fizyczną formę i nie znajdował już bez przerwy na skraju śmierci, po raz pierwszy od lat miał również dostęp do swojej magii - choć była dość chwiejna i używanie jej szybko go wykańczało.
Nienawidził egzystować w taki sposób. Oczywiście było to lepsze niż pół-życie, które wcześniej prowadził, ale był już tak blisko, a jednocześnie tak daleko od powrotu do w pełni rozwiniętego ciała, w którym w końcu mógłby ponownie skupić się na swoich zadaniach. Bycie w tej formie dawało mu przedsmak tego, jak to jest znowu mieć ciało, tyle, że ciało to było tak słabe i żałosne, że jedynie przysparzało mu więcej gniewu i frustracji.
Potrzebował krwi chłopaka, by prawidłowo przeprowadzić rytuał, który stworzył. Nie mógł pozwolić, żeby przetrwała ta jego absurdalna ochrona, a tylko użycie jego krwi mogło ją przerwać. Musiał przyznać, że nie do końca rozumiał naturę ochrony ofiarowanej chłopcu przez jego matkę, i ta niewiedza jeszcze bardziej go wkurzała.
Bał się, że cała ta tajemnicza osłona była w jakiś sposób powiązana z cholerną przepowiednią. Najpierw musiał pozbyć się zagrożenia, dopiero potem będzie mógł z powrotem zabrać się do pracy! To wszystko było zbyt ważne, by mógł pozwolić pokonać się jakiemuś głupiemu dzieciakowi, który tylko ślepo słuchał rozkazów tego sfrustrowanego, szalonego starucha!
Czekanie na dobry moment doprowadzało go do szału.
I przede wszystkim był znudzony. Strasznie, cholernie znudzony.
Przeniósł wzrok z powrotem na książkę na swoich kolanach i westchnął. Przeczytał ją lata temu, więc teraz wydawała mu się średnio interesująca. Chciał wysłać Glizdogona, żeby przyniósł więcej książek, ale jego sługa nie mógł pokazać się publicznie. Wystarczająco ryzykowne już było to, że czasem wysyłał go do pobliskiej mugolskiej wioski. Będzie musiał zaczekać, aż wróci Barty.
Ach, Barty... Niesłabnąca lojalność. Mężczyzna niezaprzeczalnie go ubóstwiał. Miał mnóstwo szczęścia, gdy odkrył, że jego sługa wciąż jest żywy i zdrowy... a przynajmniej na tyle, na ile można być po kilku latach w Azkabanie i jeszcze dłuższym czasie spędzonym pod Imperiusem, uwięzionym w domu własnego ojca. Pomimo niewielkich wątpliwości co do zdrowia psychicznego Barty'ego był przekonany, że może w pełni polegać na jego lojalności.
Glizdogon z drugiej strony pozostał z nim wyłącznie z własnego tchórzostwa. Facet bał się własnego cienia. To było żałosne. Bardzo chciał wezwać do siebie więcej kompetentnych zwolenników, ale nie mógł ryzykować. Jeszcze nie. Wciąż był słaby, a jego słudzy byli zbyt pragnącymi mocy ignorantami, by zobaczyć sytuację w szerszej perspektywie. Gdyby dostrzegli jego słabość, chcieliby wykorzystać ją do własnych celów, a on nie byłby w stanie ich przed tym powstrzymać. I musiałby zaczynać to wszystko od początku, tak samo jak wtedy, kiedy bachor zabił Quirrella.
Głupi, żałosny Quirrell. A mimo to wciąż był lepszym sługą niż Glizdogon. Nawet w własnych myślach wymawiał to imię z całkowitym obrzydzeniem. Tak niesamowicie smutnym i żałosnym było to, że musiał uzależnić się od tego ohydnego, małego szczura. Obrzydliwe.
CZYTASZ
Harry Potter I Zejście W Mrok
FanfictionTłumaczenie: Pierwsze dwanaście rozdziałów:Midnightesse Dalej: Ja / Shunyue Nie widziałam sensu w tłumaczeniu tych rozdziałów od nowa, a nigdzie na wattpadzie nie znalazłam tego opowiadania Autor: Athey Tytuł oryginału: Harry Potter and the Descent...