Rozdział 5

125 23 13
                                    

Brian
Damon wyrzuca niedopałek papierosa i wdeptuje go w ziemię. Bije od niego arogancja, przez co nie wiem, jak mam zacząć.
⁃ Musimy pogadać o... - ściszam głos, rozglądając się, czy nikt nas nie widzi. - Brittany.
Chłopak prycha.
⁃ Tutaj, tak na widoku? Żeby usłyszała? Wiedziałem, że nie grzeszysz inteligencją, ale bez przesady.
Odwracam się, dzięki czemu zauważam blondynkę, dalej stojącą tam, gdzie ją zostawiłem. Marszczy brwi, rozmawiając z Melanie.
⁃ Zapraszam do palarni o piętnastej - oznajmia Damon. Chowa ręce do kieszeni i odchodzi w kierunku szkoły.
Posyłam niezręczny uśmiech Brittany, a następnie podążam w tym samym kierunku, co brunet, już trochę mniej zestresowany. Mam nadzieję, że Molly mnie uspokoi i chociaż w połowie będę mógł objaśnić jej tą chorą sytuację. Niestety, nie widzę jej przez dwie lekcje, przez co sam piszę kartkówkę z biologii (zwykle to moja przyjaciółka mi pomaga). Modlę się o trzy.
Pod salą od matematyki zauważam burzę jej rudych włosów, zwykle spiętych, lecz dzisiaj wystających w każdą stronę. Idzie do mnie z naburmuszoną miną i z impetem siada na ławce. Nie odzywam się do niej, wiedząc, że jeśli coś leży jej na sercu, to sama zacznie mi się zwierzać. Kiedy się na nią naciska, to często odpowiada niemiło i plącze jej się język.
⁃ Moja matka dała mi wczoraj jakąś ziołową herbatkę na sen - mówi w końcu Molly. - Położyłam się o dwudziestej i wstałam o dziewiątej, nie wiem, co ona tam dorzuciła. Pomijając fakt, że nie poszłam na poranny trening tuż przed zawodami, to jeszcze zostałam oskarżona o to, że siedzę w nocy nad telefonem i dlatego nie wstałam. Matka odebrała mi komórkę - wzdycha teatralnie na zakończenie i zakłada ręce na piersi. - Owszem, ostatnio siedzę za dużo na Kiku i tak dalej, poznaję ludzi, no...
Przewracam oczami. Oczywiście, że poznała potencjalną partnerkę, dla której teraz będzie zarywać nocki, dopóki nie stwierdzi, że uczucia Internetowe tak naprawdę nie sprawdzają się w realnym świecie i nie zerwie kontaktu z drugą osobą, robiąc jej przykrość.
- Przerabialiśmy to - oznajmiam lekceważąco, bo zapewne sama o tym wie i parę minut temu przewidziała moją odpowiedź.
    ⁃    Ale teraz jest inaczej... - Nie dane jej jest dokończyć swoją wypowiedź, bo dzwoni dzwonek.
A każdy jego dźwięk przybliża mnie do spotkania z Damonem. Szczerze mówiąc to tak, boję się go. Ktoś, kto wie o mnie wiele rzeczy, których nie powinien, raczej nie staje się moim najlepszym przyjacielem. Niby wrogów powinno się trzymać jak najbliżej, aczkolwiek wiem, że nie byłbym w stanie przeciągnąć Damona na swoją stronę. Jestem mięczakiem.
Rozpoczynamy trzecią lekcję, jaką jest matematyka. Jeszcze cztery i będę musiał iść do palarni. Nazwa nie wzięła się znikąd, jednak nie jest to ten powód, który powszechnie uważa się za słuszny. Owszem, uczniowie często tam palą, ale zaczęli to robić dopiero w 2008 roku, po ogromnym ognisku, które zrobiło tam jedno z bractw. Mimo wszystko ogromna szklana kopuła, niegdyś szklarnia, która pozornie nie nadaje się na miejsce do potajemnego palenia, rzeczywiście dobrze służy jako skrytka. To przez gąszcz roślin rosnących wokół.
Chodzi tam najwięcej ludzi z otoczenia Damona - ci zbuntowani, wolni i tak dalej. Dość złośliwi i... niebezpieczni. Nie chodzi mi o takich bad boyów wyjętych ze snów trzynastolatek, a dziwne osoby uwikłane w tajemnicze sprawy. Brzmi tandetnie, a takie są fakty. Ja obstawiam, że tam handlują, Molly bardziej skłonna jest ku teorii walki kogutów. Żadne z nas tam nie było, bo ciężko tam się dostać. Wejścia pilnują zwykle jakieś osiłki, których wielkość mięśni jest przeciwieństwem wielkości mózgu. Palarnia to miejsce dla VIPów. A ja mam tam iść sam, Boże drogi.
Gdy dzwoni już dzisiaj dwunasty dzwonek, nie wiem, czy się śmiać, czy płakać. Bo zostaje jeszcze jedna lekcja do starcia z Damonem. Mam nadzieję, że wyjdę z niego zwycięsko.
⁃ Jak łazisz, kretynko? - Z zamyślań wyrywa mnie oburzony głos mojej rudowłosej przyjaciółki, która leży na podłodze.
Nie dziwię się, że tak się wydarła. Tylko tydzień dzieli ją do zawodów, więc musi uważać, by nie złapać kontuzji. A takie upadki z pozoru banalne zwykle prowadzą do najgorszych obrażeń. Szukam wzrokiem kogoś, kto spowodował ten wypadek i widzę Melanie wpatrzoną w swój telefon. Obok niej stoi Brittany, zaciskająca usta.
⁃ Przeproś ją - szepcze blondynka do swojej przyjaciółki.
⁃ Przepraszam - burczy.
Pomagam wstać Molly, posyłającej w międzyczasie nienawistne spojrzenie szatynce.
⁃ Idź do łazienki się otrzepać - mówię do Molly, bo ma brudne kolana i ręce.
Odchodzi, dzięki czemu mam czas pogadać z Brittany. To nie tak, że się wstydzę przy niej, ale Molly jeszcze nie wie o naszym sobotnim spotkaniu.
⁃ Co tam? - pytam, jak widać, nie mając innego pomysłu na początek konwersacji.
⁃ A nic, planuję imprezę urodzinową. - Porusza śmiesznie brwiami. - Chcesz mi pomóc?
Zgadzam się i umawiamy się na 16.30 w jej domu, zdobywam jej adres zamieszkania. Miałem się z nią nie widywać przez jakiś czas w związku z Damonem, ale... no co mi tam.
Dzwoni dzwonek, przedostatni dziś. Zapominam o moim strachu przed stawieniem się silniejszemu, po prostu idę na lekcję angielskiego, by omówić jakiś wiersz. I nawet jest ciekawie, dopóki pięć minut przed końcem znowu dopadają mnie obawy. Uspokajam się. Nawet jeśli wymyśli coś głupiego i o wiele gorszego dla mnie, to będę miał oparcie w Brittany. Ona mnie lubi, nawet zaprosiła mnie dziś do siebie. Wszystko jej wyznam.
Wdech.
Dzwonek.
Wydech.
Bez słowa opuszczam Molly, zabieram torbę i wręcz biegnę do palarni, by jak najszybciej mieć to za sobą. Nikt nie pilnuje wejścia, to dobrze. Nim wchodzę, sprawdzam jeszcze komórkę i widzę nieodebraną wiadomość.
Mama: bądź w domu o 21.00 nie wcześniej
Mama: klient
Blokuję telefon. Wchodzę do palarni z krzykiem:
⁃ Damon, nie chcę się bawić w twoją grę. Nie skrzywdzę jej, wymyśl dla mnie coś innego.
Ostatnie, co widzę, to wnętrze palarni, które stopniowo zasłania mi worek.

Brittany
    Liczbę siedemnaście zawsze uważałam za szczęśliwą. Może dlatego, że przez większość życia prześladowała mnie, zwiastując dobro. Urodziłam się o siedemnastej, taki też miałam numer w dzienniku w podstawówce. Wygrałam loterię, wybierając jedynkę i siódemkę, a na pierwszych zawodach w pływaniu zdobyłam siedemnaste miejsce, czyli ostatnie, które kwalifikowało się do etapu krajowego. Na wolontariacie zawsze zjawiam się o siedemnastej.
Krótko mówiąc szczęście mnie prześladuje tym numerem, chociaż Melanie mówi, że już nie mam czego wymyślać, kiedy jej przedstawiam moją teorię z niezbitymi dowodami. Nie twierdzę, że siedemnastka przynosi mi dobro; to ja odniosłam sama moje sukcesy dzięki ciężkiej pracy. Po prostu ta cyfra mi towarzyszy i lubię ten niuansik.
Właśnie datego chcę zrobić wystrzałowe siedemnaste urodziny. Jeszcze nie wiem, czy zaproszę tylko osoby mi bliskie a może całą szkołę, ale w tym pomoże mi Brian.
Nie wiem, co mnie podkusiło do tego, by go zaprosić do siebie, ale finalnie stwierdzam, że to nie była taka zła decyzja.
Otwieram drzwi do domu i głośno się witam, na wypadek, gdyby ktoś jednak był. Na szczęście okazuje się, że tata dalej jest w pracy, mama u koleżanki, a Tori ma wolne. Chociaż ta ostania mogłaby mi pomóc zrobić coś równie dobrego, co Brian zrobił dla mnie na obiad. Niestety, będzie musiał się zadowolić parówkami w naleśnikach. Wiem, jak to brzmi, ale kocham to danie całym sercem.
Szybko ogarniam dom, by nie przyjmować gościa w bałaganie, który raczej w tym domu jest niemożliwy, ale warto sprawdzić. Wygładzam obrus i poprawiam talerze po raz setny, podczas gdy parówki się podgrzewają. W pełni przygotowanie do przyjścia Briana zajmuje mi pół godziny. Główne danie kładę na środku stołu, a następnie czekam. Jest już 16.20, jeszcze dziesięć minut.
Dziewięć. Boże, Brittany, czym ty się stresujesz? To tylko twój kolega.
Pięć. Hmm, skłaniam się ku temu, że mi się podoba. Jest przeciwieństwem Damona, czyli tego złego, co spotkało mnie w związku z nim.
Chwila.
Po trzydziestu minutach stwierdzam, że pora zjeść te naleśniki, choć są zimne. Cieplejsze już raczej nie będą. Gdy zegar wybija siedemnastą, zjadam ostatni kawałek. Ale ironia, moja szczęśliwa liczba pierwszy raz nie zwiastuje niczego dobrego. Jedynie zawód.
Po dziesięciu wysłanych wiadomościach i pięciu nieodebranych połączeniach Brian w końcu daje znak, że żyje. Dzwoni do mnie, ale odrzucam jego próbę kontaktu ze mną.
Jest dziewiętnasta i tata zjawia się, jak zwykle punktualnie. Dalej tępo patrzę się w ścianę.
- Jakiś obdartus siedzi przed domem - oznajmia zamiast powitania. Wzruszam ramionami. - Jest ranny, może to ktoś z wolontariatu?
Wzdycham, gdy przez okno zauważam Briana, ale postanawiam zachować zimną krew.
- Przynieś apteczkę - polecam tacie i wybiegam na podwórko.

A jeśli się wyda?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz