Rozdział 6

122 19 15
                                    

Brian
Myślałem, że będę tu siedział wieczność, odliczając minuty do końca spotkania matki. Ale Brittany wychodzi, a wręcz wybiega, by następnie kazać mi wejść do środka. Wstaję z ociągnięciem, tępy ból rozrywa mi głowę, a na kości ogonowej czuję powstającego siniaka. Krew lecąca z łuku brwiowego powoli zalewa mi oko, przez które i tak ledwo widzę, bo śliwka pod nim jeszcze rośnie. Pewnie wyglądam żałośnie.
Zamiast na bólu, staram się skupić na Brittany. Wygląda na zatroskaną, nie złą z powodu mojego nie pojawienia się na umówioną godzinę.
    ⁃    Naprawdę chciałem przyjść - mówię, gdy wchodzimy do ogromnego domu.
    ⁃    Wiem - odpiera krótko, ucinając temat.
Wzdycham. Damon i jego koledzy dali mi do zrozumienia, że muszę ją skrzywdzić. Nie wiem, ile mnie bili. Godzinę? Dwie? Znam tylko słowa, jakie wtedy wypowiadali. „Nie lubię nieposzłuszeństwa. Sprzeciw mi się jeszcze raz, a obok ciebie będzie leżała ona. I nie zgrywaj bohatera, bo nim nie jesteś. Jesteś tylko synem zwykłej zdziry". To zapadło mi w pamięć. A było tego więcej.
Wniosek jest prosty: to ja zranię Brittany psychicznie, by ona nie musiała cierpieć i przeżywać tortur, takich jak ja. Zależy mi na jak najmniejszych stratach.
Widzę jakiegoś mężczyznę, to chyba ojciec blondynki. Jest siwy, wysoki i dobrze zbudowany. Pomimo zmarszczek, które wyglądają na takie od śmiechu, raczej nie jest osobą, która pała wesołością. W rękach trzyma apteczkę, a Brittany trzęsącymi dłońmi wyciąga wodę utlenioną. Ja staram się opanować ruchy mojego ciała, by nie okazać, jak bardzo jestem przerażony.
    ⁃    Spokojnie, to tylko parę ran - oznajmiam pocieszająco, wyczuwając, że się stresuje.
Przewraca oczami i zaciska usta.
    ⁃    Może trochę zapiec. - Jakbym nie wiedział.
    ⁃    No zrób to - pogania ją ojciec.
Brittany przykłada wacik z utlenioną wodą do mojego łuku brwiowego, a ja syczę z bólu. Następnie oczyszca rozciętą wargę i inne małe ranki, których nawet nie czuję. W tym czasie jej ojciec mówi jej co robić, jednocześnie wypytując mnie o podstawowe informacje, takie jak imię, wiek, adres zamieszkania.
    ⁃    Tato pójdź po worek z lodem. - Jego córkę widocznie irytuje ten cały wywiad, chociaż stara się to ukryć.
Przykleja mi plaster, a ja rozumiem, że ma zamiar dalej milczeć. Tylko nie wiem, czy mam przepraszać, a może czeka na pewne odejście ojca. Ale on wraca po dwóch minutach niezręcznej ciszy z lodem i podaje mi go. Zastanawiam się, gdzie to przyłożyć. Oko czy tyłek? W końcu wybieram to pierwsze, gdyż druga opcja nie wyglądałaby zbyt... No.
Pan Vet w końcu odchodzi, rzucając coś w stylu „Mogłaś to zrobić lepiej", jednak finalnie zostajemy sami.
Wtedy Brittany chwyta mnie za moje dłonie i patrzy w oczy. Czuję, jakby czytała mi w myślach i zaglądała głęboko w duszę.
    ⁃    Nie nadajesz się na lekarza, prawda? - zaczynam cicho.
Kręci przecząco głową. Jej blond kosmyki opadają jej na oczy, ale nie odgarnia ich. Wygląda na zagubioną.
    ⁃    Zabrali mi wszystkie pieniądze - kłamię. Nie powiem jej, że zrobił to Damon, a ja jestem mięczakiem, który się go boi.
Tym razem potakuje, jakby zachęcając do mówienia.
    ⁃    Nie wiem, nie widziałem napastnika, tylko słyszałem. Skopali mnie, wyciągnęli kasę z kieszeni spodni, a potem uciekli.
Czuję jeszcze większy ból, tym razem psychiczny, ponieważ okłamywanie jej jest okropne. I to, co mam zrobić. Dlaczego życie tak bardzo daje mi w kość? Może chce zrobić ze mnie mężczyznę, zamiast pizdy, którą jestem.
    ⁃    Dlaczego? - To pierwsze słowa, które wypowiada od paru minut.
    ⁃    Nie wiem. Chcieli pieniędzy, przeszukali mnie. - Drapię się po głowie, przez co ze świstem wdycham powietrze. Wyczuwam pod palcami jakąś ranę, z której leci krew
Brittany zauważa moją reakcję i chwyta wacik nasączony wodą utlenioną. Stara się najdelikatniej jak portafi oczyścić krwawiące miejsce.
    ⁃    Proszę, nie kłam - szepcze, nachylając się nade mną.
Wzdrygam się. Ona wie.

Brittany
Nasze miasto od lat nie miało żadnych napadów, więc czemu nagle miałby ktoś zaatakować Briana? Bardziej smuci mnie fakt, że on nie chce mi powiedzieć prawdy.
Siadam naprzeciw niego i czekam. Wbijam wzrok w jego nędzną, poobijaną postać. Myślałam, że znalazłam kogoś, kto będzie mnie wspierać, tymczasem on mnie okłamuje. A może się boi?
    ⁃    Brian, jestem przy tobie. - Nachylam się ku niemu i chwytam za dłoń. - Nie musisz się nikogo bać, stoję za tobą murem. To dziwne, bo znamy się krótko, ale to jakbyśmy nawiązali jakąś silną więź.
W odpowiedzi unosi brwi.
    ⁃    Melanie ostatnio mi czyta dużo horoskopów. Nie ważne, chodzi o to, że nie powinieneś mnie okłamywać. Będę rozumieć twoje wybory i błędy. Tylko proszę, powiedz mi co się stało.
Przełykam ślinę, obserwując Briana. Nie chcę, by ta relacja była brudna od kłamstw. Chciałabym być z nim szczera, rozwiązywać problemy rozmowami, nie omijając temat. Nie wiem, dlaczego mi tak na tym zależy, ale pierwszy raz w życiu czuję, że właśnie on może zacząć nowy etap. I ja chcę w niego wkroczyć z relacją, która wygląda prawidłowo i nie jest oparta na niedomówieniach, kłamstwach. Potrzebuję takiej osoby.
Ale Brian nie odpowiada, choć czas mija, a zegar pokazuje dziewiętnastą trzydzieści. To mi daje do zrozumienia, że się boi. Ogarnia mnie gniew, chociaż powinnam wesprzeć chłopaka w tej sytuacji. Nachylam się ku niemu i opieram moje czoło o jego.
    ⁃    Proszę.
Brian przymyka oczy, a raczej jedno oko, bo drugie i tak jest zamknięte z powodu wielkiego siniaka i opuchlizny. Chyba przestała rosnąć.
    ⁃    Nie mogę.
Odsuwam się. Czyli to tylko moje fanaberie. On tego nie poczuł, po prostu jestem jego znajomą, a do nikogo innego nie mógł pójść; jest typem samotnika. Staram się zrozumieć jego wybór, a gula w gardle rośnie. Przestań się tym przejmować - karcę się.
    ⁃    Dobrze. - Zaczynam chować niepotrzebne rzeczy. - Dobrze. Coś jeszcze potrzebujesz? - Nie odpowiada. - Wyjdź, jeśli masz zamiar mnie okłamywać. Nienawidzę tego.
    ⁃    Daj mi czas. Muszę to sobie poukładać.
Kiwam głową; stres dalej mnie nie opuścił, przez co mój nastrój zmienia się w sekundę. Teraz ogarnia mnie strach o to, co się stanie z Brianem. Mój ojciec poszedł, a nie mogę wziąć samochodu, by odwieźć rannego. Na pewno nie puszczę go o tej godzinie teraz. Samego.
    ⁃    Jak wrócisz do domu? - pytam.
    ⁃    Właściwie to... nie mam kluczy i moja mama będzie o dwudziestej pierwszej dopiero - mruczy, rumieniąc się. Czyli jest zapominalski.
Odkładam apteczkę na swoje miejsce, a następnie biorę Briana za rękę i prowadzę do mojego pokoju. Jest to najmniejsze pomieszczenie w moim domu, ale bardzo moje i to mi wystarcza. Choć elegancki i wygodny (biała podłoga, takie same ściany i meble w kolorze czerni), to jednocześnie nastolatkowy (wszędzie poprzyklejane jakieś wycinki z gazet, zdjęcia z Melanie, kosmetyki walające się w różnych miejscach). No i legowisko mojego psa. Aktualnie jest u dziadków, czego nie mogę znieść. Ciekawe, czy znowu wróci wychudzony. Oby nie.
Widocznie Brian zauważa, jak wpatruję się w miejsce spania mojego zwierzaka, bo pyta:
    ⁃    Co tutaj mieszka?
    ⁃    Nope. Grzywacz chiński.
Brian się śmieje.
    ⁃    Nie dość, że jest skrzywdzony przez los, bo nie ma włosów, to jeszcze nazwałaś go Nope?
Przewracam oczami.
    ⁃    Nazwałam go tak trzy lata temu, okej? Wtedy miałam inne wartości. - Wygładzam pościel, a on w tym czasie dalej się rozgląda. Zbyt wiele nie zobaczy. Większość rzeczy chowam, mój ojciec do dziś nie akceptuje tego, jak bardzo oszpeciłam swój pokój. - Kładź się, jeśli chcesz, to możesz tu zostać, raczej nie pójdziesz w takim stanie do szkoły.
Brian potwierdza i powoli dostaje się pod kołdrę. Widzę ból wypisany na jego twarzy, więc z szafki wyciągam opakowanie tabletek i mu je rzucam wraz z butelką wody. Dziękuje skinieniem głowy, bez pytań zażywając lek. Po minucie jego powieka opada, a ja stwierdzam, że zasnął. Wstaję i cicho stąpam po ziemi, by wydostać się z pokoju. Gaszę światło.
    ⁃    Brittany? - szepcze.
Odwracam się.
    ⁃    Zostaniesz? Chyba boję się tych egipskich ciemności.
Zamykam drzwi na klucz, by ojciec nie robił później problemów. Podnoszę żaluzje, niech chociaż światło z innych domów trochę oświetli ten pokój. Siadam obok Briana, a on robi mi miejsce, przez co wydaje z siebie jęk bólu.
    ⁃    Nie martw się, też się boję ciemności - oznajmiam, kładąc się obok niego, zachowując jakąś przestrzeń między nami. Nie chcę przypadkiem go szturchnąć i zadać mu jeszcze większy ból.
Przyzwyczajona do ciemności widzę uśmiech Briana. Choć trochę koszmarny przez cień padający na jego obitą twarz. Odwzajemniam go.
    ⁃    Twój tata nie ma nic przeciwko? - Ziewa. Widocznie lek zaczyna działać.
    ⁃    Niezbyt interesuje go moje życie uczuciowe - oznajmiam, na co czuję, jak jego ciało się spina.
    ⁃    Och. Dobrze. To znaczy... - jąka. - Nie musisz mi nic mówić, jeśli chcesz.
    ⁃    Przynajmniej nie kłamię - ucinam temat i obracam się tyłem do niego.
Brian wzdycha.
    ⁃    Obudź mnie za dwie godziny i wszystko ci powiem, naprawdę. Teraz po prostu...
Czekam na dalszy ciąg wypowiedzi, ale on zasypia.

_____
Chciałabym Wam podziękować za każdą gwiazdkę, komentarz, to naprawdę podnosi na duchu i dzięki temu bardziej chce się pisać💞 Pomimo wszystko, jeśli macie czas, to poprosiłabym o skomentowanie tego rozdziału. Tak po prostu;")
Buziole!🙈

A jeśli się wyda?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz