Rozdział 3

128 36 4
                                    

Brittany
Wrzucam telefon do torebki, na co Melanie posyła mi zadowolone spojrzenie.
- Dzięki. Mówiłam, że zabieram cię dziś do siebie, ale jeszcze musimy zahaczyć o jedno miejsce. Do tego czasu nie wolno ci ruszać telefonu - oznajmia, sama odpisując komuś na wiadomość.
Prycham.
- A ty z kim tak piszesz?
- Nie ważne - odpiera, cały czas się uśmiechając. Wyrywam jej urządzenie, każąc zająć się jazdą.
Głupio się czuję z tym, że muszę tak ją wykorzystywać, bo nie mam samochodu ani spokoju w domu. Dla niej to nie problem, ale to ja będę musiała co najmniej kilka godzin czekać, aż mama mi wyśle wiadomość pozwalającą na powrót do domu. Przyjechała babcia w odwiedzinach, a szczerze nie znoszę spędzać z nią czasu. Cały czas warczy na mnie albo na swoją synową. Zawsze jest coś, czego warto się doczepić.
Odblokowuję komórkę Mel i sprawdzam z kim tak pisze. Jakiś dziwny portal, nie znam go.
Olly29: Od rana nie było dane mi zobaczyć Twojej ikonki i znaku, że jesteś aktywna. Co tam?
M3lani3: Szkoła.
Olly29: Wiem, czasami zdarza mi się to odwiedzić to miejsce.
M3lani3: Ty nie odpisujesz wieczorami.
Olly29: Treningi.
M3lani3: Och, mnie za to siłownia nie widziała od trzech lat.
Olly29: Jak zawsze zabawna. Muszę uciekać, przyjaciel ma problemy sercowe:( Napiszę, jak go uratuję.
Unoszę brew i walę żartobliwie Melanie w żebra, kiedy zatrzymujemy się na czerwonym.
- Co to za internetowe romanse? Wiesz, że tego nie popieram. - Oddaję jej komórkę, patrząc na nią z troską. Nie za wiele zobaczyłam, bo nie chciałam aż tak grzebać w jej prywatnych sprawach, ale sama internetowa znajomość mnie przeraża.
- Wieem. On mieszka w naszym mieście i chodzi do naszej szkoły! - piszczy, ściszając muzykę.
- To zaraz wpiszemy w wyszukiwarkę jakiegoś Olly'ego - odpieram z zadowoleniem, nie musząc się dłużej martwić o przyjaciółkę. Ile się słyszało o tym, że ktoś się przejechał na takich znajomościach; na spotkanie przychodził stary dziad albo dochodziło do gorszych rzeczy.
Mel wzdycha, wystukując dziwny rytm paznokciami o kierownicę.
- Nie rób tego - prosi. - Umówiliśmy się, że będziemy sobie wysyłać codziennie wskazówki i jakoś się znajdziemy.
Mierzę ją moim groźnym spojrzeniem, ale w końcu ulegam. Zapewne pójdę z nią na spotkanie. Czy to źle się tak troszczyć o kogoś?
- A on wie? - dodaję, by się upewnić co do zamiarów jej chatu. Melanie nie odpowiada. - Czyli nie wie - uznaję, a dalej już milczymy.
Podjeżdżamy pod sklep z zabawkami, moja przyjaciółka każe mi zostać w samochodzie. Sama rozmyślam nad sytuacją. Ta cała opinia o Melanie, że jest puszczalska i tak dalej, została wymyślona na jej potrzeby. To znaczy - prawda, robi to, ale tylko dlatego, że jej ojciec jest zastępcą dyrektora i zna plotki. A ona woli robić to, niż przyznać, że jej ostatnia dziewczyna zerwała z nią miesiąc temu. Tylko ja o tym wiem. Z jednej strony ją wspieram, ale z drugiej mogłaby już powiadomić rodziców, że jest homoseksualna. Chociaż co ja o tym wiem, mój ojciec do teraz uznaje za moje marzenie bycie lekarzem.
Odblokowuję telefon i spoglądam na wiadomości na Facebooku. Napisał do mnie Brian. Wchodzę na jego profil, przez co rozpoznaję, że to ten sam chłopak, który dzisiaj do mnie zagadał na stołówce.
Brian Clare: Hej. Lepiej u mnie z pisaniem, niż mówieniem (dlatego spaliłem po południu buraka przy Tobie), więc postanowiłem do Ciebie napisać. Słyszałem taką plotkę - podobno wymiatasz z biologii i chemii, a z tym pierwszym mam dość duży problem. Czy jest możliwość, żebyśmy jutro się spotkali, objaśniłabyś mi parę rzeczy.
Drapię się po czole. Zastanawiam się nad odpowiedzią. Nie chciałabym siedzieć nad tymi przedmiotami dłużej, niż powinnam, ale mój altruizm zaraz rozkazuje mi zgodzić się na jego propozycję.
Brittany Vet: Nie ma problemu;) Gdzie się widzimy?
Wybieramy miejsce. Opieram czoło o chłodną szybę, a deszcz zaczyna wystukiwać kojący rytm, dzięki któremu od razu zasypiam.

⁃ Britt, już jesteśmy. - Czuję czyjeś drobne palce na moim ramieniu, potrząsające mną z dość dużą siłą.
Ziewam i przeciągam się, ze zdziwieniem zauważając, że siedzę w samochodzie, a za oknem rozciąga się czarna otchłań. No tak, tata jeszcze nie zainstalował światełek przed domem, dlatego jest tak ciemno. Sczypię nasadę nosa, bo prawdopodobnie opierałam się nim o szybę.
⁃ Która jest godzina? - pytam.
⁃ Pięć po ósmej - odpiera Melanie. - Twoja mama napisała, że możesz wracać, więc cię podwiozłam.
⁃ Trzeba było mnie obudzić!
Nienawidzę umawiać się z kimś, a potem nie przychodzić albo zajmować się czymś innym, nawet jeśli byłby to sen.
⁃ Nie martw się, miałam towarzystwo. - Uśmiecha się, a ja wiem o kim mówi. Olly.
Wzdycham tylko na jej odpowiedź. Zawsze strasznie bałam się odrzucenia, a na myśl o niej wystawiającej mnie dla jej nowego przyjaciela, aż się wzdrygam. Z jednej strony szybko łapię kontakt z ludźmi, a z drugiej strasznie ciężko mi się zaangażować w głębszą relację z nimi. Pozbywam się czarnych myśli, ponieważ Melanie wiele razy udowodniła, że nasza przyjaźń jest dla niej ważna. A mimo to dalej boję się jej odrzucenia. Ech.
⁃ Następnym razem mnie obudź, muszę jeszcze zadania domowe odrobić, a tak to bym to zrobiła wcześniej - jęczę, na co ona unosi moją torbę z zeszytami i podręcznikami.
⁃ Zrobiłam wszystko za ciebie. Oprócz matmy, nienawidzę tego gówna.
Przytulam ją mocno, jednocześnie dziękując za jej pomoc. Następnie wychodzę z samochodu, otwieram furtkę, by dostać się do ogrodu. Przebiegam dwadzieścia metrów w deszczu, w końcu znajdując schronienie w domu. Moja mama od progu mnie ściska, jakby cały dzień wyczekiwała mojego przyjścia. Może tak było, ostatnio mało spędzamy ze sobą czasu.
⁃ Dostałaś piątkę z biologii - mówi ze smutkiem w oczach, a ja się zastanawiam, jak to w ogóle możliwe. Jestem pewna, że odpowiedziałam na każde pytanie, ale liczyłam na cztery najwyżej.
⁃ To chyba dobrze? - pytam niepewnie.
⁃ Oczywiście, że tak! - Więzi mnie w jeszcze mocniejszym uścisku. - Ale tata...
⁃ Brittany, chodź tutaj! - Słyszę jego krzyk z głębi domu.
Przymykam oczy i wydostaję się z objęć mamy. Chce iść ze mną, postarać się mnie wybronić, ale krótko jej zakazuję. To jest coś, co muszę zrobić sama. Skupiam się na wszystkich nieistotnych rzeczach, idąc do salonu. By się po prostu wyłączyć i zignorować piekący ból w gardle. Z korytarza od razu wchodzę do salonu. Jest taki przestronny, z wielkimi szklanymi drzwiami, prowadzącymi do salonu. Drewniana podłoga. Białe ściany. Portret mojego pradziadka w złotej ramie. Dalej ma ten wszechwiedzący uśmieszek na twarzy. Moje czarne trampki wydają dziwne odgłosy, kiedy wchodzę do kuchni. Tu siedzi tata przy stole, przeglądając coś w telefonie i jednocześnie rozmawiając z gosposią. Tori patrzy na mnie ze współczuciem, a następnie zostawia nas samych.
Tata spogląda na mnie, drapiąc się po czarnej czuprynie. Jego zmarszczka na czole się pogłębia, na co przełykam ślinę.
⁃ Powiedziałem ci, że masz się uczyć biologii - twierdzi, jakbym tego nie wiedziała. Przecież skutki tego czuję od rana. - Znowu się obijasz, zamiast skupić na tym, co ważne. Dlaczego ignorujesz to, co dla ciebie robię? - pyta, ukrywając twarz w dłoniach. Potrafię sobie wyobrazić jego złośliwy uśmiech, chociaż jestem pewna, że ma zbolałą minę.
Wybąkuję ciche „przepraszam" z poczucia obowiązku. Oczywiście wiem, iż to mu nie wystarczy. Dlatego siedzę z nim w salonie przez pół godziny, a on przegląda mój sprawdzian (nie wiem, skąd to ma), wytykając każdy mój błąd, a także mówiąc, co powinnam napisać w danym zagadnieniu. Na końcu stwierdza kretynizm mojej nauczycielki, on za taką pracę dałby mi najwyżej trzy. A ja w duchu wykrzykuję mu, że to nie on mnie uczy i bardzo się cieszę z tego powodu.
Idę do swojego pokoju, gdzie czeka na mnie mama, ale ja szybko ją wyganiam. Nie mam ochoty na głupie słowa pocieszenia. Odrabiam wszystkie zadania domowe, powtarzając sobie jedno zdanie. Jutro sobota, a to oznacza odpoczynek.
I taki wydawałby się ten dzień, gdyby nie budzik dzwoniący o 13.00 z napisem „Korki z biologii". Spoglądam na karteczkę, która leży na biurku, z adresem Briana. Schodzę na dół po spakowaniu torebki. Książki, zeszyt, telefon oraz ładowarka. Specjalnie omijam łazienkę, pamiętając o słowach blondyna odnośnie mojego makijażu - skoro tylko on mnie dzisiaj zobaczy, to nie muszę się malować.
Tori krząta się w kuchni, zapewne szykując obiad, a tata siedzi z mamą przy stole. On czyta gazetę, a ona rozwiązuje jakąś krzyżówkę, na nosie ma zbyt duże na nią okulary.
⁃ Mogę wziąć samochód? - pytam.
⁃ Absolutnie nie - odpiera tata. - Olewasz to, co do ciebie mówię. Ja przestanę ci dogadzać. Masz komunikację miejską.
⁃ Wiesz, że nienawidzę... - zaczynam, ale mi przerywa.
⁃ No to pora polubić.
Wzdycham i tupię nogą z bezsilności. W korytarzu przeszukuję kieszenie płaszcza, podbieram ojcu dość sporą kwotę. Na wszelki wypadek mam pieniądze na podróż. Wystukuję w GPS-ie adres Briana, wnioskuję, że mieszka niedaleko KFC, do którego raczej dojadę autobusem. Tylko potem będzie problem z dojściem pod jego dom. No ale dam radę.
Czekam na przystanku dziesięć minut, opatulona szalikiem, a płatki śniegu powoli opadają na brzydki i szary chodnik. Paru przechodniów sprawdza rozkład jazdy, lecz po chwili odchodzą. Jestem sama, dopóki nie podjeżdża autobus. Kupuję bilet i siadam z samego przodu. Nienawidzę przebijać się w tłumie pasażerów, stojąc i trzymając się drążka. Mam złe wspomnienia, odkąd jakiś palant przewrócił mnie, a moim siniakom podejrzliwie przyglądała się nauczycielka wychowania fizycznego.
Ale ta jazda nie jest jakoś straszna, na szczęście. W spokoju dojeżdżam pod fastfooda, by następnie odpalić GPS-a. Przez dwadzieścia metrów idę prosto, potem skręcam w prawo i... jestem? Moim oczom ukazuje się dość sporej wielkości dom z zadbanym ogrodem. W duchu modlę się, by Brian nie miał snobistycznych rodziców, takich z otoczenia mojego taty. Furtka jest otwarta, więc ostrożnie kieruję się w stronę drzwi. Pukam. Robię to kolejny raz, spoglądając na zegarek. Jestem punktualnie, może on zapomniał...? Kiedy chcę odejść, drzwi się otwierają.
⁃ Przepraszam, brałem prysznic - mówi Brian, posyłając mi uśmiech.
Rzeczywiście, jego blond włosy są mokre, a czarna bluzka ściśle przylega do jego klatki piersiowej. Czuję ładny zapach żelu pod prysznic.
⁃ Nic się nie stało - odpieram, przekraczając próg domu.
Jest bardzo ładny i przestronny. Ogromny salon połączony z kuchnią, a przez uchylone drzwi jednego pokoju widzę schody. Według mnie wszystko jest bardzo minimalistycznie zrobione, jakby dom w ogóle nie był zamieszkały. Może mama Briana lubi takie klimaty? Ale długo się nad tym nie zastanawiam, bo moją uwagę przykuwa cudowny zapach spaghetti, przypominający mi o braku czegokolwiek w ustach od trzech godzin.
⁃ Pomyślałem, że możesz być głodna. - Brian drapie się po karku zakłopotany, na co tylko kiwam głową.
⁃ Poradzimy sobie.
Siadam na kanapie w dużym salonie, wypakowuję wszystkie książki, które ze sobą zabrałam. Wielki wieloryb patrzy na mnie błagalnie, aż w głowie mam obraz, jak desperacko macha płetwą, by wyciągnąć go z okładki tej głupiej książki. Och, a może mówię o sobie.
⁃ Chcesz coś do picia? - przerywa ciszę chłopak.
⁃ Poproszę wodę.
Jejku, ale my jesteśmy sztywni. To pewnie znowu przez to moje chore nastawienie. On chce mnie o coś poprosić, zaprzyjaźnić się, a ja nie potrafię zacząć normalnej rozmowy. Brian ma czarujący uśmiech i ogółem jest przystojny, a także miły oraz strasznie nieśmiały. Nie kojarzę go, jednak jestem pewna, że już kiedyś się widzieliśmy w szkole.
Nagle zaczyna dzwonić telefon i słyszę piosenkę Twenty One Pilots.
⁃ Kocham ich! - wyrywa mi się, na co Brian patrzy na mnie z aprobatą.
⁃ Żartujesz? Od dawna chcę dostać się na ich koncert.
Zamiast uczyć się biologii przez dwadzieścia minut wymieniamy się naszymi gustami muzycznymi, a następnie przechodzimy z jednego tematu na kolejny.
⁃ Mam zamiar uraczyć cię makaronem według dawnego przepisu rodziny Clare. Moja babcia w taki sposób gotowała klopsiki. Co prawda już tego nie robi, odkąd w wieku sześciu lat wrzuciłem garść trawy i liści do garnka, a ona stwierdziła, że przepis jest do kitu. Od tego czasu tylko ja tego używam, a babcia od lat się zastanawia, skąd mój talent do tego „zakichanego sosu" - jego głos robi się skrzeczący, mający na celu imitować głos starszej kobiety.
⁃ Nie mogę się doczekać, aż spróbuję tego - oznajmiam, śmiejąc się. - Każdej to podajesz?
Brian unosi brwi, jakby nie rozumiejąc mojego pytania. Ale ja domyśliłam się od razu, kiedy tu przyszłam. Nie mieliśmy się uczyć, a przynajmniej nie był to cel mojego kolegi. Można to nazwać randką, choć ledwie pamiętam nazwisko blondyna. Nie mam mu tego za złe, zauważyłam także, że pod jego bijącym ciepłem kryje się nieśmiałość i chęć pozostania w cieniu.
⁃ Pytam, czy inne dziewczyny na randkach też jadły te magiczne klopsiki. - Na moje słowa oczy Briana się powiększają, nie ze strachu, a bardziej z wypełniającej je... nadziei? Tak to odczytuję.
⁃ Nie, cóż, jesteś pierwsza - oznajmia pewnie. - Nikomu spoza rodziny nie robiłem tego.
Poprawiam koka, który luźno opada z tyłu mojej głowy, a następnie chowam dłonie w rękawach swetra.
⁃ Strasznie masz tu zimno - zauważam
⁃ Och, znajdę zaraz termostat. Poza tym naprawdę chciałem się pouczyć biologii. Jeden temat, mam kartkówkę w poniedziałek. - Znowu się śmieję.
______
No, żeby było po równo, dzisiaj rozdział w całości poświęcony Brittany. Planowałam jeszcze dłuższy, ale coś mnie tknęło, by wkleić to w wattpada i wyszło mi 2 tysiące słów, tak więc... Myślałam, że mam z tysiąc.
Miłej niedzieli!
I liczę na komentarze💓

A jeśli się wyda?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz