5. Przeciwieństwa.

715 43 8
                                    

Wychodzę z domu.
Shawn czeka na mnie. Matko przy tym świetle słońca wygląda tak przystojnie. Ma na sobie czarną koszulkę bez rękawów i ciemne spodnie. Na biodrach przywiązana jest czerwona koszula. Nie widzę jego oczu zasłaniają mi je okulary przeciwsłoneczne. Niestety ja zapomniałam o swoich.

Podeszłam do niego.

- Hej. To jak jedziemy?

- Hej Gab. Niestety moi rodzice wzięli ze sobą wóz. Jedziemy autobusem. Wieczorem kumpel nas zabiera. Mam nadzieję, że zabierzesz ze sobą piżame oraz resztę rzeczy. Nocujesz u mnie żeby twoi rodzice się o ciebie nie martwili. - powiedział szybko i złapał mnie za rękę.

- Jasne.- odpowiedziałam szybko.

Szliśmy chodnikiem, a właściwie to on mnie ciągną na przystanek.

- Gdzie tak pędzisz?

- Zgadnij Sherlocku? - powiedział z ironią.

- Spokojnie, będzie następny autobus.

- Gabi mamy bardzo mało czasu.

W ostaniej chwili wskoczyliśmy oboje do autobusu.

- Ale fart. - powiedziałam.

Zdjął swoje okulary przeciwsłoneczne i zobaczyłam jego piękne jasnobrązowe oczy.
Coś było w jego oczach, czego nie widziałam w żadnym innym człowieku.

- Przestań się na mnie bezczelnie gapić. -usłyszałam, i zrozumiałam jak czuł się nieswojo.

- Spokojnie. Masz coś na nosie. Czekaj.- udałam, że mam ma jakiś paproch. I chyba mi się udało przekonać.- Już.

Stoimy w autobusie. Nie było wolnego miejsca. On trzymał się obręczy na górze autobusu, a ja nie miałam czego się trzymać. Więc zdałam się całkowicie na grawitacje.

W jedynej chwili autobus zahamował. Załapałam się za brzuch Shawna. Wyrzeźbione ciało.

- Matko, przepraszam. - powiedziałam i puściłam jego ciało.

- Nic się nie stało. Dobrze, że złapałaś się mnie. - posłał mi uśmiech.- złap moją rękę... wiesz na wszelki wypadek.

- Jasne dzięki.

Załapałam rękę chłopaka, nasze ręce były ze sobą splecione.

Trochę wyglądaliśmy jak para. Nie obchodziło mnie to zbyt. 

Wysiedliśmy nie rozłączając naszych dłoni. Spojrzałam na niego kątem oka. W każdym świetle wyglądał doskonale. Jak on to robi?

Chłopak przepuścił mnie przez drzwi do centrum handlowego jako pierwszy. Wow jaki gentelman. 


Kilka godzin później...

Po zwiedzeniu całego centrum handlowego w poszukiwaniu jakiego fajnego ciuchu na imprezę, zmęczenie odczuwałam tylko ja. Shawn czuł się w swoim żywiole. Lubił zakupy. Znał się na modzie, nie to co ja. Moje ręce cierpiały od ciężkich zakupów, ale Shawn był na tyle miły, że wyręczył mnie w targaniu ich. Właśnie jedziemy do domu Shawn z jego kolegą. Ma na imię Sam jeśli się nie mylę.

- To przyjadę po ciebie o 8, ok?- powiedział nowo poznany kolega do Shawna.

-Po nas.- poprawił go.

- Czyli może być?- powiedział poirytowany.

- Tak, Do zobaczenia.- odchrząknął z niezadowoleniem. I odjechał z piskiem opon.

Sam był dziwny. Chyba nie szczególnie mnie lubi. A nie ma do tego powodu, bo nawet mnie nie zna.

- Panie przodem. - powiedział Shawn, otwierając mi drzwi do swojego domu.

- Przestań być taki miły. Nie wiem czy mam Cię zabić z bycie zbyt bardzo szczęśliwym?- powiedziałam stojąc już w korytarzu domu.

- Po prostu fajnie dzisiaj się bawiłem.

- Ze mną? Nie, przecież ciągle marudziłam, i wcale nie chciałam z tobą spędzić tego dnia.

Przybliżył się do mnie.

- Oj Gab, łamiesz mi serce. Było super. Jesteś zupełną odwrotnością mnie.

I to była prawda. On jest uśmiechnięty, uroczy, przystojny. A ja ponura, smutna i do tego nie jestem piękną modelką.

- Masz racje. A teraz szykujmy się, na imprezę życia. 

- I to chciałem usłyszeć.

  ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~  

Przepraszam, że tak długo. Trzeba mieć wenę do pisania, a aktualnie ona wraca. Liczę na wsparcie w postaci gwiazdek lub komentarzy. 

I Know It Hard ⏩ FF. Shawn MendesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz