4. Wycieczka.

2.1K 261 41
                                    

- MABEL!!!-wrzasnąłem, wyszarpując dziewczynce patyk. - Na litość, przestań dźgać tego węża!

Mała spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

-Kiedy on tak fajnie syczy...

Spokojnie, Cipher. Policz do dziesięciu. To podobno pomaga. Raz, dwa, trzy, cztery, pię...

-AAARGH!!! -ruszyłem w kierunku źródła wrzasku. Dipper leżał jak placek na ziemi, drąc się jak opętany i trzymając za nogę. Opuchlizna zaczęła się powiększać, a ja czułem się jak w jakimś durnym programie typu ''Mamy cię!". Czekałem tylko, aż jakiś facet z dziwną fryzurą wyskoczy zza pobliskiego drzewa. Nie wyskoczył.

Wzdychając ciężko wyciągnąłem z mojej podręcznej torby apteczkę i przystąpiłem do działania. Byłem na koloniach.  W szkole potrzebowali opiekuna, a moja "ulubiona" pani Pines się zgłosiła. Niestety, w związku z pilnymi wyjazdami i innymi duperelami nie mogła podjąć się tego zadania i tak bardzo mnie prosiła, żebym ją zastąpił...

Opór nie miał sensu. I teraz niańczyłem nie tylko parę szatanów.... to znaczy bliźniaków, ale też połowę innych, zasmarkanych małolatów. Świetny sposób na spędzenie wakacji.

Wziąłem Dippera na barana i ruszyłem powoli za resztą grupy. Oczywiście, dzięki jego ślamazarności i dociekliwości jego siostry zostaliśmy w tyle. Mabel w końcu przestała dręczyć węża który dzięki resztce moich mocy-które Dziecko Czasu łaskawie mi czasami udostępniało ale oczywiście TYLKO do dobrych celów- nie rzucił się na nią. Jedna ofiara mniej.

-Panie Cipher, czy wszyscy są? - młodociana opiekunka czyli blondynka, która bez przerwy żuła gumę rzuciła mi pytające spojrzenie zza ciemnych okularów. Szybko przeliczyłem zgrają wrzeszczących potworków.

-Tak...-mój głos brzmiał tak jakbym co najmniej przebiegł maraton. Przed oczami zaczęły mi latać ciemne i jasne plamki, upał i moja ludzka forma nie pomagały.

-W porządku. -dziewczyna mlasnęła gumą i poszła dalej mając głęboko gdzieś cały świat. Zrezygnowany ruszyłem za nią, na plecach wciąż niosąc Dippera. Starałem się przyspieszyć kroku ale tak szczerze już wypluwałem płuca. Wyruszyliśmy o siódmej rano na "wycieczkę krajoznawczą po lesie" ale niestety dochodziła już siedemnasta, a końca wyprawy nie było widać.

Może gdyby pani "o-ja-cię-ale-ładna-polanka" nie zarządziła na niej postoju, podczas którego połowa dzieciarni rozpierzchła się na wszystkie strony świata, wtedy bylibyśmy już w ośrodku. Niestety...

-Bill...-usłyszałem jęk i spojrzałem w dół na małego rudzielca, który zaciskał kurczowo nóżki i przygryzł wargi. - Bo ja powiedziałem Jeanie, że nie wytrzymam...ale ona powiedziała...

Serio?

Posadziłem Dippera na krawężniku i kazałem poczekać, a sam zaprowadziłem chłopczyka w krzaczki i czekałem, aż załatwi swoje sprawy z naturą. Mabel widocznie miała więcej siły niż ja bo wyprzedziła nas i teraz wesoło gawędziła z swoimi przyjaciółkami. Z oddali dostrzegałem jej sylwetkę. Po chwili rudzielec wyszedł i dziękując mi pobiegł w podskokach do kolegów. Wróciłem po Dippera.

Jednak go...nie było.

Powiedzieć, że byłem zdenerwowany to za mało. Byłem przerażony. Teraz na bank będę miał kłopoty.



Babysitter - Gravity Falls FFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz