6. Uciekający autobus.

1.9K 262 30
                                    

Znacie to uczucie kiedy biegniecie za autobusem, a kierowca jakby celowo coraz bardziej przyspiesza? Pewnie znacie jeśli chociaż raz podróżowaliście tym środkiem transportu. Wiecie co, ja naprawdę nie miałbym nic przeciwko bycia zamienionym w ten cholerny kamień na zawsze. Stałbym sobie w tym oregońskim lesie, obrastał mchem, okazjonalnie jakiś gołąb wypróżniłby się na mój cylinder. A ja miałbym to i tak wszystko gdzieś-no bo hej, byłbym z kamienia, nie? Ale jak już wspominałem, cholerny los zwany Dzieckiem Czasu chciał inaczej...

Ale o co chodzi? Zacznijmy od początku.

Gdy doszedłem do ośrodka wypoczynkowego z moim obciążeniem zwanym Dipperem Pinesem na plecach, pani opiekunka niezbyt przejęła się losem chłopca. Zdecydowałem się więc nim sam zająć .Poświęciłem na to dość dużo mojej mocy, nerwów i czasu (magia lecznicza wcale nie jest prosta) i sprawiłem, że chłopak znowu mógł chodzić o własnych siłach. Niestety zupełnie zapomniałem, że już następnego dnia dzieci wracały z kolonii do domu. I oczywiście zaspałem, a że bliźniaki Pines próbowały mnie dobudzić, one także nie zdążyły na zbiórkę i autobus. I teraz stałem, trzymając za jedną rękę Dippera, za drugą Mabel i gapiąc się na oddalający się pojazd.

-Co teraz będzie?-dziewczynka spojrzała na mnie z dołu,usta miała zaciśnięte w wąską kreseczkę. Dipper hamował łzy. No to byłem w kropce. Myślałem, że szlag mnie trafi. Po pierwsze: dlaczego ta zdzira... to znaczy opiekunka nie zauważyła nieobecności dwójki dzieci? Liczyć nie potrafiła czy co? Po chwili przypomniał mi się jednak wygląd blondynki zapatrzonej w komórkę i żującej gumę z obojętną miną. Przypomniały mi się jej pytania "Panie Cipher, czy wszyscy są?". I przypomniało mi się też to, że nawet nie zauważyła nieobecności mnie i Dippera po powrocie do ośrodka. Teraz już nic mnie nie dziwiło. Gdybym chociaż mógł się teleportować do tego autobusu...! Ale nie. Oczywiście cały mój zapas energii przeznaczyłem na wyleczenie nogi tego chłopaka. Naprawdę byłem głupi...

-Jestem beznadziejny. -westchnąłem i spojrzałem ze smutkiem na dzieci. Uniosły wzrok i nagle zgodnie wtuliły się we mnie, wrzeszcząc jedno przez drugie:

-Wcale nie!

-Jesteś najlepszy!

-Kochamy cię!

Zaskoczony ich oddaniem, zebrałem się w sobie. Nie czas teraz na użalanie się nad sobą.

-Mabel, masz pewnie numer do jakiejś swojej koleżanki?

-Tak, do Amy.-skinęła głową i wyciągnęła z plecaka swój pamiętnik na wpisy.-I do Theresy,  Sally...

-Zadzwoń do którejkolwiek i powiedz, że chcę rozmawiać z panią Jeanie.

Dziewczynka wyciągnęła swoją komórkę obklejoną postaciami z różnych bajek i wybrała numer, a potem kolejny i kolejny...

-Nie odbierają.

Posmutniała i posłała mi zrezygnowane spojrzenie.

-To nic. Spytam w ośrodku o numer do opiekunki...

Uśmiechnąłem się do nich promiennie i raźnym krokiem ruszyłem w stronę budynku.

-Nie mamy. - recepcjonistka spojrzała na mnie, malując paznokcie. -A co, zostawili pana? Może pan zostać z nami. Przyda nam się mężczyzna w tym ośrodku. -zachichotała i zapisała coś na kartce.

-Co tam pani pisze? -spytałem,zaciekawiony.

-Mój numer. Wpadnij po pracy. Kończę o 15:00. -podała mi karteczkę i wróciła do czytania jakiegoś babskiego magazynu. Westchnąłem i wyszedłem z budynku.

-I co?

-Co teraz będzie?

Małe twarzyczki z napięciem wpatrywały się we mnie.

-Jeszcze nie wiem.-przyznałem. -Ale coś wymyślę. Nie martwcie się.

Dzieci skinęły głową, a Mabel znowu próbowała dodzwonić się do koleżanek.

Próbowałem znaleźć sposób żeby wrócić do Kalifornii. Musiałem go znaleźć. Nie mogłem zawieść. 



Babysitter - Gravity Falls FFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz