-Where did you come from where did you go, where did you come from Cotton Eye Joe? - Mabel darła się na całą ciężarówkę, po raz kolejny budząc Dippera ze drzemki. Zerknąłem na starszego faceta, badając go spojrzeniem. Oparłem się o siedzenie, sprężyny starego fotela boleśnie wbijały mi się w tył głowy. Z tyłu słyszałem radosne chrumkanie świnek przeznaczonych na rzeź. W końcu gdy dzwonienie nie dało skutku, a w ośrodku nie mieli jak nam pomóc ruszyłem w stronę jedynego źródła cywilizacji (to jest małej stacji benzynowej). Dzieci zostały w ośrodku, gdzie pani recepcjonistka zgodziła się ich popilnować "ale tylko do 14 bo potem leci mój serial". Gdy tylko doszedłem do stacji, podjechała wielka ciężarówka, a z niej wyskoczył wysoki, wytatuowany facet w okularach przeciwsłonecznych i zmierzył mnie spojrzeniem.
-A ty co, z "Zagubionych" się urwał?
-C-co? - wyjąkałem, patrząc na faceta. Cholera. Był dwa razy wyższy i bardziej umięśniony ode mnie. Dziecko Czasu naprawdę miało poczucie humoru, żeby "obdarzyć" mnie takim chudym i małym ciałem. Byłem wyjątkowo niski jak na swój wiek, kondycji miałem zero, a na dodatek te głupie, ludzkie mięśnie cały czas się trzęsły z wysiłku. Facet podszedł do mnie, włożył papierosa do ust i klepnął mnie z całej siły w plecy. Wiecie tak po przyjacielsku.
Kłopot w tym, że zachwiałem się i zaryłem mordą w asfalt chwilowo tracąc przytomność. Gdy się ocknąłem, facet jechał 200 km/h klnąc pod nosem, a ja obijałem się półprzytomny z tyłu ciężarówki o świnie aż w końcu zwymiotowałem. I chyba to go otrzeźwiło.
-Stary, ty żyjesz! - podbiegł do mnie i przytulił na misia, a ja poczułem, że nienawidzę swojego życia. -Myślałem żeś kopnął w kalendarz jak cię klepnąłem! Właśnie zastanawiałem się, gdzie by tu zakopać zwłoki... -zaśmiał się i spojrzał na mnie przyjaźnie. Otarłem usta i spojrzałem na niego, starając się skupić.
-Gdzie jesteśmy?
-W połowie drogi do Piedmont.
-Jedzie pan do Piedmont?! - uśmiechnąłem się promiennie. - To wspaniale, właśnie tam próbuję dotrzeć. Tylko muszę wrócić po dzieci...
-No nie wiem, trochę się spieszę i nie mam czasu na powrót...
Wyciągnąłem z kieszeni pomiętą 200 dolarówkę i zamachałem. Oczy zapaliły mu się jak dwie żarówki na widok kasy.
-To gdzie te dzieciaki?
I tym sposobem Mabel śpiewała razem z facetem, Dipper próbował się wyspać, a ja siedziałem z przekrwawionymi brakiem snu oczami, wczepiając się dłońmi w siedzenie fotela i starałem się zignorować różne niespodzianki, jakie tworzył mój mózg.
-Where did you come from where did you go, where did you come from Cotton Eye Joe?
Czy ta piosenka nie miała innych słów? Po chwili zaległa cisza. Już miałem odetchnąć z ulgą,ale Mabel zaintonowała kolejną piosenkę:
-Raise this barn, raise this barn...
-One.-mruknął Dipper przez sen.
-Twooo...-zaśpiewał facet, skręcając gwałtownie.
-Three. - dodałem smętnie.
-Four! - pisnęła Mabel.
-Together, we can raise this barn...
-One.
-Two.
-Three.
-Four. - po chwili wszyscy zgodnie śpiewaliśmy piosenkę rodziny Apple*, a ja zastanawiałem się,czy kiedykolwiek pozbędę się uczucia totalnej porażki i stoczenia się na samo dno. W końcu wróciliśmy do domu, a kierowca był taki miły (albo taki chciwy), że podwiózł nas pod sam dom.
-Mabel! - pani Pines wybiegła w szpileczkach z umalowanymi ustami prawie się zabijając. Posłała mi mordercze spojrzenie (typu "Potem pogadamy, masz przerąbane") i zaczęła tulić do siebie dzieci. Odwróciłem się do faceta i ścisnąłem go za rękę, dziękując za podwózkę.
-A tak w ogóle to jak ma pan na imię?
-Joe. Joe Eyecotton.
Przed oczami stanęła mi cała podróż to ile razy (65-liczyłem) śpiewali tą durną piosenkę Rednex'a i odwróciłem się na pięcie z durnym uśmieszkiem, a potem najzwyczajniej na świecie padłem na twarz. Byłem wykończony, śmiałem się i płakałem jednocześnie. Pani Pines pisnęła i dotknęła mnie czubkiem szpilki.
-Czy on... żyje?
-No nie rób mi tego znowu...stary! - jęknął facet i chwycił mnie za ramiona, potrząsając mocno.
Niczego nie widziałem, niczego nie słyszałem. Chciałem po prostu odpocząć. Nie spałem od jakichś... 48 godzin? W mojej głowie jaśniała tylko jedna, zasadnicza myśl.
Krzyczała we mnie, jęczała i próbowała się wydostać. W końcu jej się udało.
-WHAT IS MY LIFE? - spytałem żałosnym tonem. Joe odetchnął z ulgą i dźgnął mnie w policzek.
-Jednak żyje.
*rodzina Apple-postacie z bajki "My Little Pony: Friendship is Magic". Piosenka pojawia się w 8 odcinku 2 serii serialu.
***
Hej ^^
Kurcze,przyszła na mnie taka wena,że musiałam wstawić rozdział. Myślę,że się spodoba :D Poniżej piosenka którą śpiewali w ciężarówce. Uwielbiam ją a Applejack to mój ulubiony kucyk, więc po prostu musiała się pojawić ^^ No i to chyba tyle. Do następnego rozdziału sosenki ;)
CZYTASZ
Babysitter - Gravity Falls FF
FanfictionBill Cipher po rozpętaniu apokalipsy zostaje zamieniony w kamienny pomnik. Jednak, gdy Dziecko Czasu się odradza, wysyła go w przeszłość. Jest to jego kara za wszystkie czyny, które sprezentował Mabel i Dipperowi. Od tamtej pory demon musi opiekować...