rozdział pierwszy

282 27 9
                                    


Jedna kropla za drugą kapały na brudną, kamienną podłogę. Ich plusk był jedynym dźwiękiem rozlegającym się w wilgotnej, małej celi, nielicząc cichych odgłosów łapek szczurów, które nerwowo poruszały się po pomieszczeniu.

Zastanawiałam się właśnie nad moim położeniem. Tak się składało, że znajdowałam się w najlepiej szczeżonym i najmniej przyjaznym więzieniu w całym Magicznym Świecie. Co było zabawniejsze, byłam całkowicie niewinna. Komiczne. Chyba prawie każdy więzień tak powtarzał. Może i w niektórych przypadkach było to prawdziwe, ale czasami zdarzały się przypadki osobników, które nie chciały się poddać resjocalizacji i za wszelką cenę próbowali udowodnić całemu światu, że są niewinni i natychmiast należy im się wolność i przeprosiny.

Przypomniał mi się ostatni rok i mimowolnie się uśmiechnęłam. Wszystko co się wydarzyło zdawało się być teraz odległą przeszłością, a minął przecież zaledwie jeden miesąc. Jeden miesiąc, w ciągu którego zmnieniło się wszystko. Co mnie bardziej zaskakiwało, zmieniłam się także ja, mój charakter i pogląd na innych.

Z wspomnień otrząsnął mnie dźwięk otwierania, wielkich, nieco zardzewiałych drzwi. Do celi wszedł osiłek o nieprzyjemnym wyrazie twarzy; dosyć odległym od przyjaznego. Stanął w drzwiach i przemówił tubalnym głosem :

- Wstań. Rada na ciebie czeka. Przygotuj się na kolejne przesłuchanie.

Po tych słowach na jego twarzy zagościł złośliwy uśmieszek. Nadal stał w drzwiach i patrzył na mnie wyczekująco. Mimo swojej postury i wzrostu widziałam jak jego mięśnie się napinają ze zdenerwowania. Nie śmiał zrobić kilku kroków i „ pomóc " mi wstać.

Z głośnym westchnieniem podniosłam się z wilgotnej posadzki. Popatrzyłam obojętnie na tęgiego strażnika i ulegle wyszłam z celi. Osiłek ze skrywaną ulgą zamnkął stalowe drzwi i założył mi na ręce kajdanki. Powoli zaczęłam schodzić po marmurowych, krętych schodach. Nie śpieszyło mi się i próbowałam jak najdłużej przeciągnąc moją podróż do sali posiedzeń. Niestety strażnik zauważył moją ospałości i lekko mnie popchnął.

Po chwili znaleźliśmy się na dole. Byłam zmęczona drogą i zastanawiałam się dlaczego najgroźniejsi więźniowie, których zwykle umieszano na samym szczycie wieży musieli mieć gorszy byt od innych, którzy zwykle uniknęli cięższej kary tylko dlatego, że ich tatuś był kimś ważnym w radzie.

- Powinni wbudować tu dźwig osobowy - mruknął strażnik, który nawyraźniej też odczuł trudy podróży.

- Winda. To się nazywa winda - poprawiłam go mechanicznie. Osiłek zignorował moją uwagę i dalej prowadził mnie do sali.

Po chwili znalazłam się u celu. Sala posiedzeń rady okazała się być pełna. Tak naprawdę to była zwykłe pomieszczenie, gdzie kiedyś - jeszcze przed konfliktem osądzali więźniów. Teraz służyła do przesłuchiwania mnie w celu znalezienia ważnych ksiąg. Byłam uparta i nienawidziłam jak wygrywał ktoś inny, dlatego już na samym początku przesłuchań postanowiłam się w sobie zaprzeć. A przesłuchania bywały różne. Zaczęło się od kilku niewinnych pogadanek z wyskokim mięśniakiem. Chyba myśleli, że się wystrasze. Później chcieli mnie bić, ale skończyło się na tym, że to ja o mało nie uciekłam z sali. Ostatnio zaczęli maltrerować mnie głodem. Pili na moich oczach, ranili złapanych ludzi i wiele innych niemiłych rzeczy. Ale ja byłam - można tak powiedzieć - wytresowana w tych sprawach. Nauczyłam się kontrolować pragnienie. Niejednokrotnie strażnicy sami musieli się siłą powstrzymywać, aby nie rzucić się na jakąś ofiare, która miała służyć na przymęte dla mnie. Ostanie trochę przystopowali. Chyba spostrzegli, że ich tortury nie dają żadnego rezultatu. Przez chwile miałam spokój. Teraz usilnie zastanawiałam się, co takiego wymyślili. Jakiś nowy środek tortur? W takim razie ... co?

Wróciłam do rzeczywistości. Na sali wszystkie krzesła były zajęte przez ważnych czarowników, którzy z niecierpliwością i pogardą wpatrywali się we mnie. Ja ze spokojem i opanowaniem przeszłam kilka kroków i bez żadnych ceregieli usiadłam na krześle dla kozłów ofiarnych. Urzędowo to to się chyba nazywało „ Krzesło przesłuchanego", ale ja miałam na ten temat inne zdanie. Założyłam nogę na nogę i beznamiętym wzrokiem wpatrywałam się we Franusia.

Franuś był mistrzem rady. Był nim, tak na marginesie zaledwie od kilku tygodni, ale już się zadomowił, jak zdążyłam zauważyć. Tak naprawdę miał na imię Francicso, ale wymyślony przezemnie przydomek bardziej mu pasował. Mistrz rady był niewysokim gościem o niezgrabnej sylwetce i kilku czarnych kłakach, które według niego mogły nosić miano włosów. Zanim został najwiękrzym urzędnikiem rady piastował skromne stanowisko nauczyciela praw magicznym i polityki na biednym, cieszącym się złą sławą uniwersytecie. Zabłysnął dopiero wtedy, gdy rada natchniona nagłym olśnieniem postanowiła się mnie pozbyć. Wystąpił wtedy z pomysłem. który mi zniszczył życie, a jemu zapewnił to właśnie stanowisko. Mówiąc krótko: Niezbyt miły facet o wyglądzie starej krowy i usposobieniu tchórzofretki.

- Dłogo wam zeszło - zwrócił się opryskliwie do mojej eskorty.

- Tak. Wiem. Bardzo przepraszam, ale ona zwlekała - mówiąc to wskazał mnie.

- Trzeba było jej pomóc ! - krzyknął Franuś i dał znak odejścia osiłkowi.

- Czasem się zastanawiam - wtraciłam - dlaczego twoi strażnicy są tacy gburowaci i niewychowani. Ale wtedy zwykle patrzę na ciebie i wszystko się wyjaśnia - powiedziałam złośliwie.

- Zakneblujcie jej usta - rozkazał. Po chwili do ust włożono mi kawałek jakiejś brudnej szmatki. Popatrzyłam na radę z dezaprobatą i obrzydzeniem.

- Jak mamy ją przesłuchiwać z tym czymś w ustach? - zapytała rozsądnie Sarah - jedna z czarownic, która należała do spisku.

- Racja. Wyjmijcie jej to - Franuś wspaniałomyślnie zmienił zdanie czym spowodował kilka źle ukrywanych parsknięć.

Ja starałam się nie patrzeć w stronę rady. Postanowiłam pooglądać pięlno architektury sali, w którym siedziała banda tych kretynów. Przyglądałam się właśnie bogato zdobionej płaskorzeźbie przedstawiającej fauna trzymającego w dłoniach dwie róże, kiedy do moich uszu doszedł nieprzyjemny głos Franusia.

- Dzisiaj sobie inaczej porozmawiamy. Pojawiły się inne okoliczności i myśle, że tym razem to ty będziesz błagać nas o ułaskawienie.

Wzruszyłam ramionami i popatrzyłam na niego jak na ostatniego debila. Mistrz jakby ignorując mój wzrok kontynułował :

- Nie tylko będziesz nas błagać na kolanach, ale też i nam wszystko, pięknie powiesz. Ale dam ci jedną szansę. Gdzie one są ? - zapytał ostro.

- Nie wiem. Nie pamiętam. Zostawiłam gdzieś tam - po raz kolejny wzruszyłam ramionami.

Księgi, których szukali zawierały jedno istotne zaklęcie. Czar, który zabrałby mi wszystkie moce i zdolności magiczne. Wszystko to wyssane ze mnie miało by trafić do Kuli Mocy, która oddałaby moją moc jakiemuś guru, który rządził całym spiskiem. Niestety dalej nie miałam pojęcia kim jest owy guru.

- To teraz inaczej zaczniesz gadać - zagroził i zawołał do strażników przy drzwiach - Przyprowadzić!

Zdziwiłam się. Myślałam, że skończyli torurę pragnienia ...

Siedziałam na krześle zastanawiając się, kogo może mieć, że cieszy się aż tak bardzo. Gdyby mógł pewnie by teraz skakał po krześle. Nagle uświadomiłam sobie kogo. Francisco zauważając moje napęcie uśmiechnął się do mnie złośliwie.

- Domyślasz się kto to, co ? Zaraz zaczniecz śpwiewać ptaszku. Hi hi ha - zaczął się śmiać, jeżeli tak można określić piskliwe sylaby, które wychodziły z jego bezkształtnej szczęki.

Ja nie zwracałam jednak teraz uwagi na jego odgłosy. Z niedowierzaniem zaczłęam wpatrywać się w radę.

- Nie możliwe - jęknęłam cicho. Moje serce z pewnością biło by jak szalone - gdyby mogło. Rozpaczliwie szukałam w głowie jakiegoś rozwiązania. Jedyne co mogłam zrobić to udawać, że mnie to niedotyczy.


cześć mam nadzieje że spodoba wam sie moja nowa książka ;** 


biała czarownica Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz