rozdział trzeci

167 13 3
                                    


Właśnie skończyłam pożywiać się kolejną ofiarą. Rzuciłam ciało na brudną, skrzypiącą podłogę i zamknęłam oczy. Rozkoszowałam się nową Esencją życiową. Czułam jak jej krew rozpływa się w moich żyłach dodając mi energii. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że zabijanie swojej ofiary nie jest najlepszą decyzją. Jedna trzecia krwi człowieka całkowicie mi wystarczała na cały dzień, ale tym razem miałam dość i na tym nieszczęśniku odbiłam swoją całą frustrację.

Bo przecież mogłam. Należało mi się. Byłam kimś innym niż wszyscy. Byłam kimś wyjątkowym. Nie codziennie zdarza się pomyłka, która zmienia kogoś w zupełnie inną osobę. Zupełnie inną istotę.

Czarownice wywodziły się ze starego rodu, który zapoczątkował się już na początkach rewolucji neolitycznej wśród ludzi. Żył wtedy pewien człowiek, który posiadał nadnaturalne zdolnośći. Ludzie zazdroślici mu jego odmienności. Wkrótce stali się zaborczy i agresywni. Człowiek zrozumiał, że zrobił źle wyjawiając im swój sekret. Postanowił odejść w honorze, ale nie chciał, aby jego moc przepadła razem z nim. Spotkał wtedy dwójkę ludzi. Kobietę i mężczyznę. Oddał kobiecie swoją krew, a z mężczyzną uczynił tak samo. Kazał im przyrzec, że nigdy nie zdradzą ludziom, kim naprawde są. Pokrótce wykrwawił się na śmierć, a ludzie zostali z darem w postaci krwi.

Wkrótce kobieta dostała niesamowitych zdolność odziedziczonych razem z krwią nieżyjącego już człowieka. Potrafiła rozmawiać z roślinami i namawiać ich do rośnięcia. Umiała je rozpozać, chociaż wcześniej się ich nie uczyła. Umiała też przenościć inne przedmioty, nie dotykając ich fuzycznym kontaktem. Robiła to za pomocą mocy. Mocy, która wypełniała ją całą. Jej krew była czysta niczym łza i była pierwszą pełną czarownicą. Spłodziła ze zwykłym śmiertelnikiem dziecko, które było chłopcem i odziedziczyło po niej zdolności magczine. Jednakże chłopiec ten nie miał aż tak czystej krwi, dlatego jego magia nie była pełna. Matka nazwała go czarodziejem i był on pierwszy ze swojego rodzaju.Następnym dzieckiem pierwszej czarownicy-matki była dziewczynka. Jej krew była bardziej czysta i miała prawie taką samą moc, jak jej matka. Była drugą czarownicą chodzącą po ziemi.

Mężczyzna, który otrzymał magoczną krew też uległ zmianie. Jego kości łamały się za każdym razem, gdy wyobrażał sobie zwierzę i chciał z nim porozmawiać. Mężczyzna ten był pierwszym newidem. Spóodził on ze śmiertelniczką dwoje dziecki. Chłopczyka i dziewczynę. Rodzeństwo w całości odziedziczyło zdolności ojca i stały się newidami, tak jak on.

Dwa rody stały się najstarsze i z pokolenia na pokolenia rosły w siłę. Pokrótce obie rasy rozrosły się tak, że nie widać było pokrewieństwa pomiędzy jego członkami.

Czarownice zgodnie orzekły, że są wystarczajco silne, aby stworzyć nową rasę i najstarsze z nich zrobiły to na początku nowej, ludzkiej ery. Rasą tą były wampiry. Długowieczne, niestarzejące się istoty o niesamowitej szybkości, sile, wzroku i słuchu. Ich rany goiły się w ułamku kilku sekund. Jedyną zwadą było potężne pragnienie. Pragnie ludzkiej krwi.

Newidzi pozazdroślici czarownicą ich nowej rasy, więc zdobyły się na stwotrzenie własnej. Nazwali ją likanotropią. Wilkołak był stworzeniem niezwykle szybkim i silnym oraz nieśmiertelnym. Jego rany też goiły się szybko, a węch dorównywał, a czasem nawet przewyższał węch niedźwiedzia. Miały też zdolność zamiany w jedno zwierzę. W wilka. Likanotropy były groźnymi przeciwnikami i razem z wampirami serdecznie się nie nawidziły. To krew decydowała o tej wrogości.

Bo wilkołakiem lub wampirem mógł zostać każdy człowiek, który został spalmiony krwią jednej z tych ras. W przeciwieństwie do czarownic, czy newidów tamte nie mogły mieć dzieci. Tworzyły je swoją krwią.

Ale ja byłam inna. Wiedziałam o tym od samego początku mojej egzystencji. Ja sama niewiele pamiętam. Pisma potwierdzają mój wiek. Powstałam na początku nowej, ludzkiej ery. Nikt nie wie jak to się stało, że jestem takim odmieńcem, ale mi to nie przeszkadza. Bynajmniej nie daje tego po sobie poznać.

Bo ja jestem hybrydą. Pół czarownicą i pół wampirem. Posiadam magię i wszystkie atuty wampirów. Łącznie z wielkim głodem ludzkiej krwi. Nikt inny mnie nie rozumiał. Czarownice widziały we mnie wampira, a wampiry czarownice. Nikt nie chciał mnie przyjąć. Wreszcie to te pierwsze się zlitowały. Zorienowały się, że moja magia jest wielka i mogę zasiąść w Zgromadzeniu. Tak więc zrobiłam. Zostałam jedną z dwunastu czarownic, które rządziły Magicznym Miastem.

Teraz miałam władze.

Nazywano mnie Czarną Czarownicą, z powodu pełnionej funkcji. Zajmowałam się czarną magią i miałam do niej ogromy dostęp. Znałam zaklęcia, które było znane tylko kilku starym, dawno nie żyjącym czarodziejom.

W Magicznym Mieście spędziłam trzy lata za karę. Za bardzo się wczulałam. Musiałam zająć się różnymi, nieważnymi dla mnie sprawami, a teraz wreszcie była wolna. Mogłam wrócić do ludzkiego świata. Przebywać obok nich. Czuć życie przepływające pod warstwą miękkiej skóry. Mogłam wyczuć bicie ich serca. Tego właśnie mi brakowało.

Z wyrazem lekkiego obrzydzenia spojrzałam na zwłoki mężczyzny, który był pierwszą ofiarą w ludzkim świecie. Miał około trzydziestu lat, chociaż ludzie byli zawsze dla mnie ogromną zagadką. Ich długość życia zmieniała się razem z postępującą nauką. Ten miał trzydzieści lat, ale jeszcze tysiąc lat temu mogłabym powiedzieć, że mam do czynienia z mężczyzną poniżej dwudziestki. Pokręciłam głową i wytarłam twarz rękawem czarnej bluzki z ilustracją złamenego zerca zrobionego z czarnych cekinów. Na czarnym materiale pojawiły się kropelki czerwonego płynu.

Z roztargnieniem rozejrzałam się po otoczeniu. Byłam zdaję się w jakimś opuszczonym magazynie. Ściany były brudne z dodtatkiem kurzu i starych czasem zamieszkanych pajęczyn. Z pod warstwy tego brudu wystawała biała, odchodząca farba. Sufit tak jak i podłoga były zrobione ze starego drewna. Niektóre deski były już złamane i ubrudzone.

Z niesmakiem zrobiłam krok nad nieżyjącym. Podłoga lekko się ugieła wydając ciche skrzypnięcie pod ciężarem moich butów na wysokim, czarnym koturnie. Zrobiłam jeszcze kilka króków i ominęłam filar z pozostałością pękniętego lustra. Ujrzałam w nim moje odbicie.

Długie czarne włosy siągające do końca łopatek, rozsypane byle jak. Usta naturalnie czerwone układające się w kształt owalnego serca. Blada, smukła twarz i ciemne, gęste brwi. To tego jeszcze niesamowite oczy koloru turkusu, które świeciły od energii jaką dostarczyła ludzka Esencja Życia. Źrenice były duże, nienaturalnie rozszerzone. Zawsze tak było. Ludzie musieli sięgać po Atripine. Wampiry miały natomiast tak zawsze. Pomagało to w perswazji i w zauroczeniu.

Za filarem znalazłam stary, długi, żelazny pręt. Z jednej strony złapałam go i zakryłam dłonią. Czułam jak zgniana się pod moim dotykiem. Zabrałam dłoń. Teraz pręt z jednej strony miał ostry szpikulec. Przyszurałam go do mojej nieżyjącej ofiary i bez zbytecznych ceregieli wbiłam pręt w ciało mężczyzny. Musiałam zadbać o podstawowe zasady ochrony i prowizoryczne zabezpieczenie, w razie gdyby ktoś odkrył zwłoki.

Nagle poczułam czyjąć obecność w magazynie. Czułam fale energii i ciche kroki na drewnianych deskach. Ktoś skradał się niczym kot. Zrobiłam złośliwy uśmieszek i w ułamku sekudny znalazłam się pod rozwalonymi drzwami. Cierpliwie zaczęłam czekać na niespodziewanego gościa.

Po chwili kroki stały się wyraźniejsze. Usłyszałam jęk ostatniego schodka i w drzwiach pojawiła się czarna postać. Niewiele się zastanawiając rzuciłam się na nią przyszpilając ją do brudnej ściany.

- Opanuj się kobieto. To tylko ja! - postać okazała się rudowłosą dziewczyną. Natychmiast ją puściłam. Dziewczyna zrobiła urażoną minę i zakasłała teatralnie pokazując swoją obrazę.

- Nie poznajesz własnej towarzyszki? Naprawdę odbiło ci przez te trzy lata w Magicznym Mieście.


biała czarownica Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz