rozdział siódmy

35 4 0
                                    


Następnego dnia wstałam zgodnie z przypuszczeniami Jess, o pierwszej po południu. Jako istota, która nie musi jeść ludzkich posiłków od razu przystąpiłam do zabiegów higienicznych. Po kwadransie byłam gotowa.

Jess nie było w apartamencie. Zostawiła tylko kartkę, mówiącą, że mam sobie poradzić sama. Westchnęłam teatralnie i z obojętną miną weszłam do windy.

Spojrzałam pozytywnie w moje odbicie w lustrze. Może i nie układałm przez godzinę włosów i nie poddawałam się długim zabiegom kosmetycznym, ale i tak wyglądałam świetnie. Skromność i prostota były moimi domenami.

Gdy zjechałam na dół odźwierny z fałszywym uśmiechem otworzył mi drzwi. Poza nimi zobaczyłam żyjące miasto. Tłumy ludzi pędziły, przepychały się, aby tylko dotrzeć do celu swojej podróży. Popatrzyłam ze wstrętem na ulicę. Ta masa powodowała olbrzymie zamieszanie i dotarło do mnie, jak łatwo jest nagle zniknąć z tej chmary. Życie wampira stało się właśnie trochę łatwiejszę.

Postanowiłam udać się najpierw do Central Parku. Przeszłam kilkanaście przecznic, Piątą Aleję i znalazłam się w zielonej oazie. To było coś dziwnego. Jakby z gorącej, afrykańskiej sawanny przenieść się na lodowatą, arktyczną tundrę.

Pospacerowałam trochę po parku, aż w końcu zdecydowałam się usiąć w cieniu jakiegoś drzewa. Kupiłam shake'a i zrealizowałam moje postanowienie.

Mój zwrok przyciągneła grupka dziewczyn idących powoli w stronę pobliskiego jeziorka.

- Nic dziwnego - mruknęłam cicho sama do siebie - Od rana nic nie jadłam.

Jako dziwaczna krzyżówka wampira i czarownicy mogłam korzystać z darów i korzyści, jakie niosły obie grupy istot magicznych. Byłam inna. Słońce mi nie przeszkadzało, chyba, że się głodziłam. Wzrok i słuch wampira działał poprawnie, ale wszystko sprowadzało się do jednej rzeczy. Głód. Potrafił być nieznośny i działał jak narkotyk. Tylko dzięki niemu mogłam zachować formę. Był on jedynym minusem bycia krwiopijcą. Moje serce biło. Nie przyśpieszało i nie zwalniało, ale biło jednostajnym rytmem. Była to kolejna rzecz odróżniająca mnie od pozostałych wampirów. Jako mieszanka nie byłam także wiecznie zimna. Mogłam regulować swoją temparaturę jak termostat. Moja druga strona czarownicy pozwalała mi na używanie magii. Najlepsze z tego wszystkiego był fakt, że żadna choroba mnie się nie ima oraz wieczność i nieśmiertelność. Prawie nieśmiertelność...

- Hej. Jakoś sobie radzisz? - z rozmyślań obudziła mnie Jess pojawiająca się nagle koło mnie.

- Muszę zatankować - oznajmiłam. Jess z westchnieniem usiadła obok mnie.

- Och... Zapomniałam ci powiedzieć. Mam tylko jeden warunek.

- Jaki ?

- Nie wygadasz się nikomu.

- Cisza to moje drugie imię. O co chodzi ?

- Zaprowadzę cię do baru wampirów.

- To nielegalne.

- Ale ty masz na drugie cisza - Jess uśmiechnęła się triumfalnie.

- Dobrze. Daleko ?

- Nie. Zaraz tu niedaleko. Masz szczęście, że jest całodobowy - dodała wstająć i otrzepująć się z trawy. Poszłam za jej przykładem i zrobiłam to samo.

Po chwili znajdowałyśmy się już w kolejnym wieżowcu. Tym razem lobby nie prezentowało sobą elegancji tylko haos i anarchię.

- Ładny wystrój - pochwaliłam sztucznie.

- Ty, ja i nasi kumple-wampiry widzą taki oto obrazek, ale zwyczajni, niemagiczni ludzie mają tu piękny hol podobny do tego naszego. Taki czar ochronny.

- Stary. Nie wyczułam jego obecności - powiedziałam.

- Bo jest stary. Został nałożony zaraz po wybudowaniu. Zejdzie z dziesątka - powiedziała Jess jednocześnie wchodząc do windy, której wnętrze było w podobnym stylu co reszta. Obserwowałam jej gmatwanine przy guzikach w windzie.

- Co robisz? - zapytałam szczerze zaciekawiona.

- Wklikuję kondygnację, na którą zamierzamy się udać - wyjaśniła Jess.

- Przyciskając jednocześnie trzy piętra? - zdziwiłam się.

- Tak. Przyciskając jednocześnie trzy piętra - w głosie mojej przyjaciółki dało się wyczuć złośliwość i sarkazm.

- Ahhha - powiedziałam, chociaż dalej nic nie rozumiałam.

Po chwili winda ruszyła. Cały czas zastanawiałam się na jakie piętro nas zawiezie. Nagle usłyszałam nie lubiany przezmnie dźwięk i winda się zatrzymała.

Gdy wyszłam oniemiałam. Razem z Jess znalazłyśmy się w tajemnym klubie wampirów umieszczonym na magicznym piętrze. Moja przyjaciółka widząć mój wyraz twarzy uśmiechnęła się szyderczo.

- Witaj w Nowym Yorku - powiedziała i pociągnęła mnie za rękę.

Ja nie protestowałam. Uważnie rozglądałam się po pomieszczeniu. Nie było żadnych okien i panował tam półmrok. Na ścianach zauważyłam kilka świeczników oraz głośników stereoficznych. Leciała z nich jakaś cicha, nudna muzyka. Bar był prawie pusty. Tylko kilka osobników siedziało na wyskoich krzesłach i piło tejmnicze trunki.

- W nocy to wygląda ciekawiej - zapewniła mnie Jess - ale teraz przynajmniej mamy spokój.

Po tych słowach usiadłyśmy przy barze. Jess zamówiła drinki, a ja z zainteresowaniem przyglądałam się jak barman o dziwnie czerwonych oczach wykonuję napój.

- Musimy tu przyjść nocą. Będzie fajnie. Pokażę ci urok tego miasta - zaśmiała się.

- Nie wątpie, że posiada, jak to zgrabnie ujęłaś urok. Po prostu potrzebuję czasu do zaklimatyzowania się.

- Masz dużo czasu - zapewniła mnie.

- Wiem. Zamierzam go wykorzystać.

Rozmawiałyśmy jeszcze przez chwilę o tym i o tamtym. Później Jess oświadczyła, że musi gdzieś wyskoczyć i zostawiła mnie samą. Ja doładowując się, mogłam spokojnie wyjść na słońce. Co też uczyniłam.

Okazało się, że siedziałyśmy w barze ładne kilka godzin.

biała czarownica Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz