rozdział czwarty

97 11 0
                                    


- Jess, nie wkurzaj mnie, bo zaraz naprawdę zrobię ci krzywdę - odeszłam od niej kilka kroków i popatrzyłam na nią. Jessika Craford była moją dobrą towarzyszką od 1906 roku. Znalazłam ją w gruzowisku po wielkim trzęsieniu w San Fransisco. Dzień przed katastrofą była jeszcze człowiekiem, ale była Szukającą, czyli kimś, kto za wszelką cenę pragnie zamiany w istotę magiczną. Wieczorem jeden z wampirów dawał jej swoją krew, która zapewniała jej bezpieczeństwo. Nad ranem, po wstrząsach znalazłam ją przygniecioną gruzami hotelu, w którym mieszkała. Umarła jako człowiek, ale magiczna krew wampira uratowała ją. Zabrałam ją z gruzowiska i przeniosłam się do innego miasta. Dokończyłam przemianę, która trawała kika godzin i przedstawiała bardzo nieprzyjemny widok. Po zakończonym prosecie przemiany postanowiłam zatrzymać ją przy sobie. Okazało się, że nie musiałam jej zbyt wielu rzeczy uczyć. Jako Szukająca posiadała dużą wiedzę o istotach magicznych i o ich egzystencji. Nie była zszokowana swoją przemianą. Cieszyła się z niej. Na początku musiałam ją chamować, aby nie wydała na światło dzienne swojej tajemicy. Na światło dzienne też musiała uważać, co ją wprawiło w niemałe zdziwienie.

Była wtedy taką rozpuszczoną dziewczyną. Teraz stała przedemną dorosła kobieta, która mimo swoich stu lat zachowała nieskazitelną urodę dzięki wampiryzmowi. Miała długie rude włosy, które nie były jej naturalnym kolorem. Farbowała je magocznymi farbami. Miała też świete do tego pasujące, zielone oczu, które spokojnie patrzyły na świat. Miała dobrą sylwetkę i duży biust, który zapewniał jej powodzenie wśród śmiertelników.

- Już się boję - mruknęła pod nosem. Na jej nosie pojawiły się charakterystyczne, kocie zmarszczki.

- Ej. Była zasada Nie Podkradamy się? Była? Była. A skoro jest zasada nie podkradamy się to się nie podkradamy, jasne?

- Masz durne zasady - skiwtowała.

- Zaraz będą ostatnią rzeczą jaką zapamięta - syknęłam z udawaną złością. Jess przewróciła oczami i obojętnie zerknęła w stronę zwłok.

- To twoja robota? - zapytała znurzona.

- A co piszesz książkę? - zaczęłam się zbierać do wyjścia. Magazyn nie był najwłaściwszym miejscem do spędzania nocy.

- Nie. Tak się tylko pytam - Jess wzruszyła ramionami i najwidoczniej zakończyła gierkę na głupie komentarze.

- To się nie pytaj. Wracamy do naszej bazy wypadowej.

Baza wypadowa była dużym ośrodkiem na obrzeżach miasta, który był niewidzialny dla śmiertelników. Nazywał się The Invisible Castle. Duży zamek przeznaczony dla Zgromadzenia. Znajdowało się w nim ponad dwadzieścia sypialni. Dwanaście z nich było przeznaczonych dla członków Zgromadzenia. Czyli między innymi dla mnie. Sześć kolejnych dla gośći członków lub rodziny. Dwie pozostałe były sypialniami służby. Dodatkowo zamek mieścił dużą salę jadalną, ogromną kuchnię, do której nigdy nie zaglądałam, starą garderobę, sale do ćwiczeń, bibliotekę, salon do przyjmowania gości oraz pełno małych pomieszczeń z nieużywanymi, zakurzonymi sprzętami. Aktualnie zamek nie był przez nikogo zajmowany. Członkowie Zgromadzenia najwyraźniej zapomnieli o nim. Postanowiłam to wykorzystać i zamieszkałam tam razem z Jess. Do dyspozycji miałyśmy wszystkie pomieszczenia. Byłyśmy tam praktycznie same, jeśli nie liczyć naszej pokojówki i kucharki.

- A nie robimy zapasów? Myślałam, że chciałaś zapełnić naszą piwniczną lodówkę tak na wszelki wypadek - Jess popatrzyła na mnie z błaganiem. Dobrze wiem, że czasem nie chciało jej się wychodzić na polowanie i korzystała z podręcznego zapasu, który zazwyczaj kradłyśmy ze szpitali, albo organizowałyśmy lewą zbiórkę.

- Myślałam, że to ty się tym zajmiesz? - wzruszyłam ramionami.

- A ja myślałam, że ty - popatrzyła na mnie wyczekującym wzrokiem. Śmiało wpatrywałam się w jej zielone niczym trawa oczy. W końcu westchnęła z rezygnacją.

- No dobra. Załatwie to. Tylko daj mi trochę czasu. Najpewniej wróce później - odwrócił się i zrobiła prawie niedostrzegalny ruch. Śmiertelnik pomyślałby, że po prostu zniknął, ale ja widziałam jej szybkie, wampirze ruchy, kiedy przebiegła przez drzwi i schody. Jeszcze chwilę kręciłam głową od niechcenia. Dopiero potem zorientowałam się, że zaraz nastanie świt, a ja będę niewyobrażalnie zmęczona. Westchnęłam i powłuczyłam nogami po rozwalonych schodach, które jęczały podemną. Wcale mi się nie śpieszyło. Wyszłam na ulicę. Zawiał chłodny wiatr, ale ja nic nie poczułam. Zimno nie dokuczało mi ani przez jeden moment w czasie mojej drogi do bazy. 


dzięki wszystkim za gwiazdki i komentarze, jesteście najlepsi ;* 

biała czarownica Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz