Chyba każdemu chociaż raz w życiu zdarzyło się narzekać na swoje imię.
Albo jest zbyt pospolite – „spotkałam już sześć o takim samym imieniu!", albo zbyt niepospolite – „nikt nie może go zapamiętać!", albo dziwnie brzmi lub źle się kojarzy. Już dla normalnego człowieka to całe narzekanie potrafi być irytujące, jednak w mojej sytuacji... cóż, to może rzeczywiście wkurzać. To znaczy, jeśli chodzi o naszą trójkę, ja i Novi już do tego przywykliśmy, ale June dostaje białej gorączki, kiedy ktoś ze szkoły marudzi, że nie lubi swojego imienia. Uwierzcie mi – ja oraz moja jedenaścioro sióstr i braci n a p r a w d ę mamy na co narzekać. Zwłaszcza ja. Właściwie, oni wszyscy nie są moim rodzeństwem, ale...
Okej, powinnam zacząć od początku. Mar zawsze mówiła, że robię fatalne wstępy.
Moja rodzina nie jest zwyczajna i nigdy nie była. Spójrzmy na moją babcię. Wszyscy znają jej nazwisko i twarz – jest jedną z najsłynniejszych współcześnie żyjących malarek. Mój dziadek także odnosi ogromne sukcesy na polu sztuki. Któregoś razu, podczas studiów, na spotkaniu towarzyskim, moja babcia i jej najlepsza przyjaciółka – warto wspomnieć, że były wtedy już nieco, hm, pod wpływem alkoholu – założyły się o coś. Wszyscy ich znajomi to widzieli i potraktowali ten zakład bardzo poważnie, podobnie jak one same.
Widzicie, moja babcia jest osobą wyjątkowo dumną. Dla niej obietnica złożona ponad czterdzieści lat temu po pijaku nadal ma ogromne znaczenie. Na tyle duże, że była w stanie podporządkować jej sporą część życia swojego potomstwa.
Otóż założyły się o to, czy moja czcigodna babka da radę mieć dwanaścioro wnucząt.
Dała.
Założyły się o samochód – dokładnie rzecz biorąc limuzynę – i kiedy pół roku temu urodził się Toby, babcia zgarnęła nasze akty urodzenia, po czym z tupetem wparowała do domu przyjaciółki, żądając pojazdu. Jako, że tamta również jest kobietą z honorem, obecnie ulubione zajęcie babci stanowi jeżdżenie limuzyną po mieście. Czasami nas ze sobą zabiera, ale zwykle ten zaszczyt przypada Pierworodnym.
Ma z moim dziadkiem troje dzieci – Carme, Hectora i Lucretię. Na razie nie zamierzam ich opisywać, jak również ich małżonków. Skoncentruję się na naszej dwunastce.
Już imiona naszych rodziców są nieco odjechane, ale to nic w porównaniu z naszymi. Otóż, nasza genialna babcia wpadła na pomysł, by dać wnukom imiona na cześć poszczególnych miesięcy roku.
Nie zrozumcie mnie źle – nie wszystkie są tragiczne. May, April czy June to normalne imiona. Ale... January? December? February? Koszmar.
Cóż, moje jest i zawsze będzie najgorsze.
Kiedy słyszysz „August" w charakterze imienia, co jest twoją pierwszą myślą? No tak, że to chłopak! A ja jakoś nie mam zarostu ani mutacji – a większość chłopców w moim wieku ją przechodzi – na basenie nie noszę jedynie kąpielówek! Wręcz przeciwnie – mam piersi, cóż, przynajmniej p o w i n n a m je mieć - miesiączkę, a kiedy chcę popływać, zakładam bikini! Tak, jestem dziewczyną! To dlaczego, w takim w razie, jednak mam na imię August, do jasnej cholery?
Zgadliście – to kolejny genialny pomysł mojej babci.
Kiedy moja matka, Carme, była w trzeciej ciąży, babcia od początku święcie wierzyła swoim przeczuciom odnośnie płci dziecka. Chociaż na USG nie dało się jej odczytać, bo uparcie się odwracałam, ona już głosiła wszystkim, że wkrótce urodzi jej się czwarty wnuk. Wybrała dla mnie imię, namalowała je na ścianie, uszyła ciuszki podpisane tym właśnie nieszczęsnym słowem... wszystko byłoby perfekcyjnie, gdyby nie to, że ja – rebel od początku – okazałam się dziewczynką. Co prawda, Sep lubi mi dokuczać, mówiąc, że faktycznie można mnie wziąć za chłopaka – mówiąc to, szczerzy się złośliwie, wlepiając wzrok w moją klatkę piersiową. Znawca się znalazł.
CZYTASZ
Perypetie rodziny Maynardów
Подростковая литература[było pisane dawno, zostało niestety porzucone. można czytać, ale proszę nie oceniać i nie pytać o ciąg dalszy - na 99,99% go nie będzie. nie usuwam, bo może dostarczy jakiejś uciechy.] August Artemis Young ma czternaście lat, jedenaścioro rodzeństw...