1. Sielankowy obraz codzienności

774 101 35
                                    

AUGGIE

20 lipca 2016r.

- Auggie! Auggie, wiesz jak się gra w pokera?

Właśnie wyruszyliśmy w stronę Millarion dwiema furgonetkami. Maluchy, April i May – ku ogromnemu niezadowoleniu tej ostatniej – siedziały w samochodzie prowadzonym przez Hardinga, mojego ojca. W tym, którym jechałam, oprócz June siedzącej obok mnie byli jeszcze Mar, Dess oraz Sep, jak również Novi siedzący na miejscu pasażera i Marco – jego tata – w charakterze kierowcy.

Wyjęłam słuchawkę z ucha i uniosłam brwi, niemo prosząc Dessa o powtórzenie pytania.

- Umiesz grać w pokera? Chcielibyśmy pograć, ale nie wiemy, jak.

Przewróciłam oczami.

- Serio, ty, znany imprezowicz, elita każdego przyjęcia, gwiazda teatru, jedyny i cudowny December Dionysus Favero nie wiesz, jak...

- Przestaaań! – zawył Dess. Sep zakrył uszy zdegustowany. – Nie nazywaj mnie moim pełnym imieniem. Inaczej ja też będę tak robił!

- Co, będziesz mówił na mnie December Dionysus Favero? – zakpiłam, ale nie ciągnęłam dalej tego tematu. – A tak naprawdę, to nie mam pojęcia. Nie możecie zagrać w kenta?

Kent był jedyną grą karcianą, której reguły ogarnialiśmy wszyscy. No, poza May, ale ona z zasady nic nie ogarniała. To nieodłączna cecha fangirl, a przecież moja kuzynka była encyklopedycznym przykładem tego gatunku.

- Kent mi się znudził. – Mar wykrzywiła krwiście czerwone wargi. – Zresztą, dziwnie siedzimy. Będzie się kiepsko grało.

Pierworodni i Sep siedzieli na trzyosobowej kanapie naprzeciwko mnie i June. Novi siedział z przodu, rozmawiając z Marco.

Nawet jego dzieci nie nazywały go „tatą", zawsze mówiliśmy do niego po imieniu. Sprawiał wrażenie, jakby był w naszym wieku, a nie prawie w wieku mojej matki. Zawsze z zawadiackim uśmiechem, wiecznie radosny i optymistyczny, bardzo przypominał swojego najstarszego syna.

- No dobra, zagrajmy w tego przeklętego kenta. Ktoś zgłasza sprzeciw?

Jedynie Sep podniósł rękę, ale nawet nie zwróciliśmy na niego uwagi. Dess wyjął z plecaka karty i rozdał każdemu z nas po pięć.

- To w jakich parach gramy? Ja mogę być z Novem, Mar z Auggie, a ponuraki razem.

- Może być – odparła Pierworodna, poprawiając fryzurę. Sep przewrócił oczami.

- Kent jest kompletnie jak życie. Niby fajne, ale trzeba się użerać ze zbędnymi ludźmi.

- To prawda – przytaknęła mu June. – Najgorzej jest, jak są nihilistami. Sep, nie upieczesz się w tym kostiumiku?

Młodszy brat Mar, rzecz jasna, musiał założyć cienką, czarną marynarkę. Chodzenie z t-shircie urągało jego godności.

- Ja nie, ale twój umysł być może.

Westchnęliśmy synchronicznie, ale zignorowaliśmy kolejny żarcik Sepa. Dess dokończył rozdawanie kart, po czym zaczęliśmy grać.

W kencie chodzi przede wszystkim o współpracę z partnerem. Ustalacie tajny znak i pokazujecie go sobie, kiedy jedno z was zbierze określone karty, na przykład trzy kiery. Jednak, kiedy ktoś go odgadnie, osoba, która to zauważyła, wygrywa. Graliśmy w to już tyle razy, że mieliśmy ustalone w miarę stałe znaki na następną partię z każdym z rodzeństwa. Spojrzałam na Mar, która ostentacyjnie zastukała sandałem na koturnie w podłogę. Tak, to dość dobry sygnał.

Perypetie rodziny MaynardówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz