3. Mar Maynard zawsze ma rację

434 73 20
                                    

22 lipca, 2016 r.

Mar

Obudził mnie jeden z najgorszych dźwięków na świecie – jęczenie Dessa.

- Maaryy, musisz mi pomóc – błagał męczącym tonem, pochylając się nade mną. Usiadłam, porządnie zirytowana.

- December, co ty, do jasnej cholery, robisz w moim pokoju o – zerknęłam na zegarek – dziewiątej dwadzieścia?

Skrzywił się na dźwięk swojego pełnego imienia.

- Stoję nad tobą i jęczę – odpowiedział szczerze, nie zmieniając wyrazu twarzy.

- I to jest właśnie to, czego n i e powinieneś robić o dziewiątej dwadzieścia w sobotę – odparłam, zakładając ręce na piersi.

- Jest piątek, Mar.

W odpowiedzi pokazałam mu środkowy palec.

- March Hera Maynard, dziewczyna z wiecznym okresem – zaintonował Dess głosem lektorów z Animal Planet. – Ale serio, kochanie, mam problem.

- Nie zaczynaj zdania od „ale".

- Ten problem jest ważniejszy od reguł składni czy innego cholerstwa.

Potarłam oczy i rozejrzałam się po pokoju. Niewiele mogłam dostrzec bez soczewek, ale łóżko April było ewidentnie puste, jak również łóżko Jane.

- Nie mogłeś pojęczeć Jane? Jest pewnie bardziej przytomna niż ja.

- Usiłuje ogarnąć dzieci. Jules i Feb przypuścili szturm na szafkę ze słodyczami, Marco nie miał zbytnich szans. Ma zbyt dobre serce, żeby na nich nakrzyczeć.

Teraz to ja jęknęłam.

- No dobrze, powiedz mi, jakiż to masz problem o dziewiątej dwadzieścia w piątek.

- Dziewiątej dwadzieścia trzy, Mary.

Odpowiedziałam mu tym samym gestem, co wcześniej.

- Otóż, nie mam pojęcia, co przywieźć mojej dziewczynie z Millarion.

- Poważnie, Dess? Ona przyjeżdża do nas za dwa tygodnie. To jest ta twoja ultraważna sprawa, dla której męczysz mnie o dziewiątej dwadzieścia trzy?

- Cztery – poprawił Pierworodny. Tym razem pokazałam mu nie jeden środkowy palec, lecz dwa.

- Nie rozumiesz – westchnął.

- Nie rozumiem. Może mi wytłumaczysz?

Wstałam z łóżka, wsunęłam nogi w kapcie i założyłam szlafrok. Podeszłam do szafy, po czym spojrzałam krytycznie na sterty moich ubrań.

- Mary, ona ciągle do mnie nie zadzwoniła. Przyjechaliśmy przedwczoraj, obiecała, że zadzwoni tego wieczoru, a jak nie, to rano.

- Dzwoniłeś do niej? – zapytałam zdawkowo, wyciągając bluzkę na dzisiaj z szuflady.

- Dokładnie... - Dess spojrzał na swój telefon – dwadzieścia osiem razy.

- Odpowiedź jest prosta, Ber. – Pochyliłam się nad nim, po czym wyszeptałam niczym wielką tajemnicę: - O n a c i ę z d r a d z a.

Perypetie rodziny MaynardówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz