Rozdział 1

211 10 8
                                    

- Wiem, że jestem przystojny mała, ale  przyszłaś tu tylko po to, by na na mnie popatrzeć? -zapytał Mulat z drwiącym uśmieszkiem, podnosząc lekko jedną  brew do góry i wyciągając z kieszeni skórzanej kurtki papierosa. Potrząsnęłam głową i zdałam sobie sprawę, że faktycznie gapiłam się w niego jak w obrazek, chociaż nie można zaprzeczyć, że było na co patrzeć.

Chłopak nieznacznie urósł, natomiast ewidentnie został stałym gościem na siłowni, ponieważ jego bicepsy były widoczne nawet w tej skórzanej kurtce. Twarz była tak samo piękna jak za szkolnych lat, za wyjątkiem tego chłodu bijącego ze spojrzenia kawowych tęczówek.  Nie zaszczycił mnie więcej swoim spojrzeniem tylko wyszedł , niedelikatnie szturchając mnie przy tym ramieniem. Potarłam bolące miejsce i skrzywiłam się, a brunetka rzuciła przepraszające spojrzenie i gestem zaprosiła mnie abym weszła do środka.

-Przepraszam, on już taki jest.- wzruszyła ramionami i odwróciła się nawołując kogoś, a ja prychnęłam cicho. Świetne jest to tłumaczenie, doprawdy. Usłyszałam ciche tupanie, jakby ktoś zbiegał ze schodów, które nieoczekiwanie ucichło. Spojrzałam w stronę szmeru i i nie mogłam powstrzymać uśmiechu , kiedy zobaczyłam małego chłopczyka kucającego na ostatnim schodku i niepewnie zerkającego na mnie.

-Oliver, nie bój się. Pani może będzie się tobą opiekować- rzuciła brunetka na zachętę, prosząc gestem chłopczyka o podejście. Mały susłami zaczął  zbliżać się do nas, co rusz chowając się za kanapą tudzież stolikiem, jakby grał w filmie akcji. Mniej więcej po pięciu minutach całą trójką zasiedliśmy w salonie.

-Więc niech powie pani coś o sobie- zachęciła mnie kobieta, podając chłopczykowi tablet żeby się czymś zajął. Cholerny XXI wiek.

- Nazywam się  Rosalie Vent, jestem studentką tutejszej uczelni i nie mam doświadczenia w zajmowaniu się dziećmi, chociaż zazwyczaj łapię z nimi dobry kontakt- powiedziałam na jednym wydechu siedząc prosto niczym struna. Próbowałam zrobić na niej jak najlepsze wrażenie, chociaż wydawała mi się ciut irytująca. Ciągle błądziła wzrokiem po mieszkaniu i miałam wrażenie, że ma zamiar po prostu mnie olać. Kiedy zauważyła, ze nastała cisza i patrze na nią w wyczekiwaniu dalszych pytań, energicznie wstała z kanapy.

-Widzi pani, sytuacja jest nieco skomplikowana. Z tym kretynem, którego minęła pani w drzwiach - przewróciła oczami, ale widziałam, że stara się nie zirytować - muszę wychowywać to dziecko. Mieszka u niego z pewnych względów , choć nie podoba mi się to, ponieważ..-mówiła coraz bardziej podminowana, a ja byłam trochę przytłoczona informacjami. Spojrzała na mnie i jakby oprzytomniała, ściągając przy tym brwi - No więc, w każdym razie, czy pasują pani godziny podane na ulotce? -spytała, a ja przytaknęłam głową. -To świetnie. Zacznie pani od dzisiaj- powiedziała z nieszczerym uśmiechem, po czym oddaliła się do przedpokoju, a stukot jej obcasów słyszałam aż  do zamknięcia drzwi frontowych.

W mojej głowie własnie wybuchła bomba. Nie sądziłam, że będę opiekunką od zaraz, ba, nie sadziłam, że tak łatwo powierzą mi swoje dziecko. Stałam tak przez kilka minut patrząc na tego brzdąca, który z równie wielkim przerażeniem wpatrywał się we mnie, zasłaniając się tabletem jakby to była tarcza. Westchnęłam i zmotywowałam się wewnętrznie, w końcu to ja byłam ta starsza i odważniejsza. Podeszłam do niego wolno i kucnęłam przed kanapą, aby nasze twarze znalazły się na tej samej wysokości.

-Cześć Oliver, Jestem Rosalie, ale mów mi Rose, dobra? - powiedziałam z pogodnym uśmiechem, a malec wciąż nie obniżając elektronicznej zabawki ani na milimetr, kiwnął potakująco głową.- Ile masz lat? - zagadnęłam , bo pragnęłam żeby poczuł się przy mnie swobodniej. Puścił zabawkę jedną ręką, przez co znalazła się ona pod jego brodą i pokazał mi pięć palców. Mur trochę opadł, mamy postęp.

- Czym najbardziej lubisz się bawić? -Zapytałam, a Oliver niepewnie podniósł tablet do góry. Westchnęłam i przetarłam dłonią twarz, bo właściwie mogłam się spodziewać tej odpowiedzi.- Okej,a co jest drugie na twojej liście? -chłopak wydymał wargi poważnie się zastanawiając, po czym zeskoczył i czmychnął po schodach na piętro. Powolnie poszłam za nim i skręciłam do , jak sądziłam, jego pokoju.

Oliver siedział na łóżku z maskotką w kształcie psa. Dokładniej, wielkiego labradora. Położył go sobie na kolanach i z uśmiechem go przytulał, a ja usiadłam obok i  zaczęłam głaskać replikę psa.

-Nazywa się Sseryf-  powiedział z własnej woli Oliver , sepleniąc.  Wydedukowałam z naszej rozmowy, że dzielny Szeryf jest przy Olivierze od etapu pieluch i tak już pozostanie, "koniec , klopka"  jak to powiedział mały szkrab. Po udanej rozmowie o Szeryfie pierwsze lody zostały złamane, a wspólne rysowanie i zabawa w ciuciubabke tylko utrwaliła tę więź. 

Oliver wymyślił kolejną zabawę, na co ja ochoczo przystałam. Póki jemu się nie nudziło, moja praca była dobrze wykonywana.  Zabawa polegała na przewiązaniu drugiej osobie czerwonej chustki wokół oczu i gonieniu się, aż ta nie widząca złapie tą drugą. Nie wydawało mi się zabawne walnięcie się o kant stolika, albo komode, ale chłopczyk patrzył na mnie proszącym wzrokiem, więc nie mogłam odmówić. 

Po paru próbach, wspólnymi siłami udało nam się zawiązać chustkę na moich oczach, a ucieszony Oliver odbiegł i kazał mi się obrócić pięć razy, żebym straciła orientację. Z niechęcią wykonałam prośbę dzieciaka, chociaż zrobiłam to ciut za szybko i zaczęlam się przechylać idąc prosto, aż , tak jak się obawiałam, na coś wpadłam z impetem. Poczułam tylko silny uścisk dłoni na moich ramionach i usłyszłam:

-Co ty kurwa wyrabiasz?!

***

Pierwszy rozdział poszedł szybko, zobaczymy jak te kolejne :) 

Tend to forget//Zayn Malik fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz