Rozdział 5

142 7 1
                                    

Nim zdążyłam spytać Petera o słowa Malika zabrzmiał głośny skowyt oznaczający, że zawodnicy mają stanąć w gotowości na linii startu. Uścisnęłam po raz ostatni mojego przyjaciela, który posłał mi smutny uśmiech i założył na głowę kask, a ja rzuciłam szybkie'powodzenia' w kierunku reszty moich znajomych i szybko uciekłam z toru wyścigu. Znalezienie Clarie nie zajęło mi wiele czasu i szczerze mówiąc chyba nigdy tak bardzo nie ucieszyłyśmy się na swój widok. Trzymała ręce założone na siebie i widać było, że jest tak samo zagubiona jak ja.

Na białej linii znajdowało się coraz więcej motorów, a ja mimowolnie spojrzałam na ustawiającego się koło Jareda Malika. Jego koledzy rozproszyli się wśród reszty zawodników, a chłopak rozejrzał się po widowni,widocznie kogoś szukając. Kiedy dostrzegł moje spojrzenie puścił mi oczko i odwrócił się, a ja zawstydzona spuściłam głowę. Modliłam się, żeby Clarie nie zadała mi żadnego pytania bo właściwie, nie wiedziałabym co odpowiedzieć.

Mądry dupek? Pracodawca? Dawna miłość? Wszystko brzmiało równie beznadziejnie i kretyńsko.

Długonoga blondynka w zdecydowanie za krótkiej sukience i zbyt mocnym makijażu wyszła w znacznej odległości od zawodników z pistoletem w dłoni. Trasa przebiegała po obwodzie miasta, więc analogicznie pierwszy, którego tu zobaczymy z powrotem będzie zwycięzcą. Dziewczyna podniosła broń do góry i strzałem rozpoczęła wyścig. Dziki tłum zaczął krzyczeć i skakać, a ryk silników rozniósł się donośnym echem. Wszyscy uczestnicy zniknęli nam z pola widzenia,więc głośny doping kibiców osłabł na silne, a my z Clarie odetchnęłyśmy z ulgą.

Czas dłużył się nam niesamowicie. Większość ludzi usiadła gdzieś obok siebie na trawie i z niecierpliwością patrzyła na ekrany swoim telefonów , kontrolując godzinę. Znudzona spojrzałam na swój zegarek i zmarszczyłam brwi. Nigdy nie trwało to tak długo. Próbowałam odtrącić od siebie czającą się gdzieś w głębi mojego umysłu myśl, że coś tym razem mogło pójść nie tak.

Siedziałam i nerwowo skubałam paznokcie, w nerwach oczekując jakiegokolwiek dźwięku oznaczającego powrót motocyklistów. Zdałam sobie sprawę, że oddycham zbyt szybko dopiero w momencie, kiedy z ulgą usłyszałam w oddali ryk silników.

Wszyscy poderwali się ze swoich miejsc i z nadzwyczaj wielkim entuzjazmem, pewnie spowodowanym długim czekaniem, wypatrywali zwycięscy dzisiejszego wyścigu.

Wszystko działo się strasznie szybko. W jednej chwili, Peter, Nicholas i Zayn mignęli mi gdzieś na linii przed oczami, a zaraz w kolejnej zostałam przytłoczona przez oszalały tłum, który zaczął uciekać przed pojawiającą się za zawodnikami policją. Część goniła zawodników, a druga zajęła się aresztowaniem widowni. Spanikowana zostałam pociągnięta przez prawie płaczącą Clarie pod prąd uciekającym ludziom. Nacisk tłumu był tak silny, że szybko się rozdzieliłyśmy i zostałam zdana sama na siebie. Przerażona, zaraz po wydostaniu się z tłumu zrzuciłam szybkim ruchem niewygodne szpilki i na bosaka biegłam jak najdalej od całego zamieszania. Płacz wywołany przerażeniem sprawiał, że nie do końca widziałam gdzie biegłam, ale nie miałam czasu się tym przejmować. Chciałam tylko uciec, znaleźć Petera i upewnić się, że u niego wszystko w porządku i nigdy więcej tu nie wrócić.

Poczułam ostre szarpnięcie, które powaliło mnie na ziemie i zimny kawałek metalu oplatający moje nadgarstki. Leżałam policzkiem przyciśnięta do betonu jak kryminalistka i słyszałam ciężkie oddychanie policjanta. Kiedy zamknęłam oczy i zdążyłam rozmyślać ile lat więzienia mi grozi i czy mogę wyjść za kaucją ( na którą nie wiem kiedy będzie mnie stać) usłyszałam w pobliżu skowyt motoru i strzał. Pisnęłam na ten dźwięk i wzdrygnęłam się , a potem poczułam jak coś ciężkiego upada na mnie. Kiedy zdałam sobie sprawę co się własnie stało, zaczęłam wrzeszczeć przerażona. Leżał w końcu na mnie martwy człowiek.

-Ygh bądźże w końcu cicho -warknął niski głos, a potem szorstkie dłonie podniosły mnie do pozycji stojącej. Oddychałam płytko i szybko, kiedy kawowe tęczówki chłopaka sprawdzały czy jestem cała i zdrowa.

-Żyjesz-stwierdził bardziej do siebie niż do mnie wsiadając z powrotem na motor, a ja stałam jakby przybita gwoździami do podłoża.-Zamierzasz tu zostać? Drugi raz nie będę ratował Ci życia - powiedział uśmiechając się łobuzersko, a ja myślałam, że moje oczy zaraz wyskoczą z orbit. Jakim cudem był w stanie żartować w takim momencie?

-Ty..- szepnęłam patrząc na niego szeroko otwartymi oczami, a on spojrzał na mnie dając znak, żebym kontynuowała - zabiłeś człowieka - kończąc coraz ciszej zakryłam usta dłonią i zerknęłam na leżącego u moich stóp człowieka, który działał w imię dobra tego kraju. Na samą myśl o tym, że mógł mieć rodzinę i zginął w taki sposób robiło mi się niedobrze. Nagle wszystko łączyło się w całość.Broń w jego pokoju to mogła być ta sama, która zabiła tego człowieka. Spojrzałam na moją dawną miłość z nienawiścią.- Jesteś mordercą.

Mulat szybkim ruchem zszedł z motoru i podszedł tak blisko, że nasze nosy stykały się, a jego wściekłe spojrzenie lustrowało moją twarz.-Masz rację. Jestem mordercą. Jestem potworem,bestią, i czymkolwiek jeszcze nazywają mnie w tym twoim zakichanym perfekcyjnie dobrym świecie, mała-warknął patrząc mi prosto w oczy , a potem zbliżył się do mojego ucha-ale gwarantuje ci również, że jestem twoją jedyną opcją na wydostanie się z tego gówna, w którym teraz jesteś. Więc szybko zdecyduj czy chcesz iść z policjantami do więzienia i zeznawać czy ruszysz swoją szanowną dupę na mój motor i uciekasz ze mną. Twoja decyzja, tylko szybko. Dość czasu nam już zmarnowałaś.- mruknął i skierował się w stronę motoru szepcząc tylko pod nosem 'zero wdzięczności' na co splunęłam z obrzydzeniem.

Pomimo całego obrzydzenia do jego osoby musiałam myśleć racjonalnie. Nie chciałam mieć nigdzie w kartotece wpisane, ze byłam notowana albo, co gorsza, posądzenia mnie o współmorderstwo. Usiadłam za chłopakiem trzymając się dość nieudolnie, ponieważ wciąż miałam kajdanki na rękach,a on ruszył z wielkim gazem przed siebie.

Krzyki, błagania i syreny policyjne towarzyszyły nam jeszcze przez długi czas, dopiero po upływie czasu i kręceniu się w kółko po mieście wszystko ustało, a z powodu na późną porę nastała głucha cisza. Było koło trzeciej kiedy Zayn dojechał pod mój blok, a ja szybkim ruchem zsiadłam z maszyny. Kiedy w końcu ucieszyłam się, że nie muszę znosić bliskiej obecności Malika, silna dłoń chwyciła moje przedramię i obróciła w swoją stronę, a ja obrzuciłam go wrogim spojrzeniem. Chłopak nawet nie podniósł na mnie swojego wzroku tylko zgasił maszynę, poszukał czegoś w kieszeni, po czym uwolnił mnie z kajdanek, pozostawiających po sobie pamiątkę w postaci czerwonych ran.

Nie chciałam z nim gadać, dziękowanie też sobie podarowałam, ale kiedy chwyciłam za furtkę, coś mnie tknęło i odwróciłam się przez ramię.

-Skąd wiesz gdzie mieszkam?

- Z tego samego źródła, co Twój numer telefonu - mruknął puszczając mi oczko, a ja zacisnęłam mocniej dłoń na furtce.

-Nienawidzę Cię, Malik. Nie odzywaj się więcej do mnie.

-Słodkich snów, księżniczko - powiedział z uśmiechem odpalając motor i odjechał w sidła ciemnego, nieprzewidywalnego mroku.

***

Dziękuje za  te parę gwiazdek:) Może dla niektórych to niewiele, ale nawet nie wiecie, jak bardzo zarówno one jak jakiekolwiek komentarze poprawiają humor ! :)

*Niesprawdzony

Tend to forget//Zayn Malik fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz