Część 4

16 2 0
                                    

Złączenie bosych stóp z zimną podłogą nie należało do najlepszych pomysłów, więc natychmiast zrezygnowała ze wstawania. Nie chciała plątać się po mieszkaniu obcej osoby, która niewiadomo po co ją tu sprowadziła. W łóżku było znacznie cieplej i milej, choć nadal nie było to łóżko Cassidy. Zastanawiała się, gdzie podziały się te ubrania, które wczoraj miała na sobie.
- O, cieszę się, że już nie śpisz - długowłosa kobieta stała w progu, przestępując z nogi na nogę.
- A! - krzyknęła dziewczyna, spadając na ziemię. Wstając, nieudolnie próbowała się zasłonić rękami, co nie wystarczało. Sięgnęła po kołdrę.
- Spokojnie - zachichotała blondynka ze srebrnymi pasemkami - jak się czujesz? - Proszę pani, ja nie mam pojęcia, dlaczego budzę się w pani domu, a pani, że mam być spokojna?!
- Jeśli martwi cię twój negliż, ciuchy musiałam wyprać. Zadbałam o to, by twój tata wiedział, iż jesteś bezpieczna. I nie, wiem co ci chodzi po głowie, ale nie przespałyśmy się. Znalazłam cię nieprzytomną koło placu zabaw, a twojemu przyjacielowi kazałam zmykać. Miałby kłopoty, a domyślam się, że i ty ich unikasz, więc nie wzywałam karetki.
- Mogłam umrzeć! Co pani sobie wyobrażała?
- Zapewniam, nie było takiego zagrożenia - skłamała - wybacz, jeżeli sprawiłam, że nie czujesz się komfortowo, ale nie widziałam innego wyjścia z tej sytuacji. Niecodziennie też drzewo na moich oczach prawie zabija bezmyślnych nastolatków.
- Nie byliśmy bezmyślni...ech - jęknęła Cass, łapiąc się za tył głowy - dziękuję za pomoc.
- Nie ma sprawy - odparła - boli cię?
- Odrobinę - mruknęła - powinnam chyba wracać do domu.
- Zostań - wtrąciła okularnica - masz sporo czasu, z tego co wiem, a chciałabym wypić z tobą herbatę.
- Dlaczego? - zapytała szczerze zdziwiona.
- Nie trzeba powodu, by chcieć poznać człowieka. Tu masz ubrania, na mnie są za małe, ale myślę, że ty bez problemu się w nie wciśniesz - wskazała na poskładane ciuchy, które leżały na fotelu - zostawię cię, byś mogła się ubrać.

Przyglądały się sobie w milczeniu, ale na tyle dyskretnie, by druga tego nie dostrzegła. Popijały gorący napój. Zarówno Cassidy, jak i Amanda miały wrażenie, że czas się zatrzymał. Pierwszy raz od dawna nigdzie się nie śpieszyły i wbrew temu, jak niepokojąco wyglądało całe zajście, obyło się bez większego stresu czy obaw. Ku uciesze młodszej dziewczyny, jej telefon nie wariował od nieodebranych połączeń lub dziesiątek wiadomości.
- Dlaczego akurat Lawender? - przerwała niezręczną ciszę starsza z kobiet.
- Hm?
- Pytam, czemu akurat do Lawender postanowiłaś się przeprowadzić razem ze swoim ojcem? Nie wolałaś zostać tam, gdzie mieszkałaś wcześniej?
- Ym - Cass podrapała się w policzek - nie miałam zbyt dużego wyboru, proszę pani. Zresztą to nie pierwszy raz, niemniej nie przeszkadza mi to. Tata dostał tu lepszą pracę, a jesteśmy we dwoje...
- Rozumiem - odparła tamta - mam nadzieję, że dobrze ci tu u nas, choć pewnie tęsknisz za przyjaciółmi?
- Nie mam za kim tęsknić - przyznała zawstydzona - tutaj za to mam Deina.
- Dziwne...nie sądziłam, że taka osoba, jak ty, miewa kłopot z poznawaniem i utrzymaniem przy sobie ludzi.
- Jak to? - zapytała zaciekawiona rudowłosa - nie zna mnie pani ani trochę.
- To prawda - odpowiedziała, uśmiechając się ciepło - ale sprawiasz wrażenie raczej otwartej, sympatycznej dziewczyny. Ot tak. A, no i poza szkołą mów mi, proszę, po imieniu, okej? Tak będzie wygodniej.
- Dobrze, proszę...Amando - na jej policzki wstąpiły rumieńce, a nauczycielka roześmiała się radośnie.
- Masz jakieś plany na dzisiaj?
- Po powrocie do domu prawdopodobnie pouczę się na test z matematyki, no i chyba pośpię dłużej, niż zwykle. Nie czuję się najlepiej.
- Odpoczynek brzmi w porządku. Wiesz, przypomniałam sobie, że mam coś do załatwienia w mieście. Jadę akurat w kierunku szkoły, twój dom jest nieopodal, prawda? Mogłabym cię podwieźć.
- O, dziękuję, chętnie dotrę do swojego łóżka szybciej, niż jakbym szła pieszo.

Wieczorem Cass zyskała czas dla samej siebie, więc wyciągnęła zeszyt i bez zastanawiania się nad każdym kolejnym słowem po prostu zaczęła pisać. W ciągu godziny zapisała sporo kartek, głównie wierszami. Mimo wszystko, spędziła dzisiaj miły dzień. Była zachwycona towarzystwem pani...Amandy, choć z początku trudno było jej się do tego przyznać. Najbardziej jednak zaskoczyło ją to, że w nocy, śpiąc w łóżku kobiety, poza własnym, znanym terenem, nie obudziła się. Nie miała koszmaru. Nie miała pojęcia, co o tym myśleć, lecz oczywiście była z tego powodu zadowolona. Pierwszy raz od dawna wypoczęła naprawdę. Nie musiała się oszukiwać, nie musiała się kryć. Czuła się niemalże doskonale.
Na zegarku widniała 22.30, w tym samym momencie usłyszała dźwięk przychodzącej wiadomości tekstowej. Chwyciła komórkę, która nie była jedną z tych nowoczesnych i modnych, odczytując z ekranu imię znajomego bruneta.

Dein: Hej, Cass. Mam nadzieję, że wszystko u ciebie w porządku, martwiłem się. Przepraszam, że cię wczoraj zostawiłem, nie chcę, abyś się gniewała. Wyjdziemy jutro gdzieś i pogadamy?

Uśmiechnęła się do siebie. Miała najsłodszego przyjaciela na ziemii. Czuła się przy nim prawie, jak w raju. Może to po części dlatego, że w poprzednich szkołach nie umiała żadnej relacji nazwać przyjaźnią i nie miała nikogo, prócz dalszych znajomych. Odpisała mu, by się nie przejmował, bo nic jej nie jest i ułożyła się na brzuchu. Zasnęła, przypominając sobie o wzroku Amandy na sobie, podczas gdy starała się zakryć swoje ciało.

Sacrum Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz