Minęły dwa dni od incydentu z Ashley, a już jutro miały zacząć się pierwsze zajęcia na studniach. Byłam zarazem podekscytowana, a zarazem cały czas przytłoczona sytuacja sprzed dwóch dni. Z tego co zapamiętałam to jedyne co robiłam to myślałam i płakałam nad swoim marnym losem.
Isaac. Isaac nawet nie pofatygował się przyjść. Pewnie ma lepsze zajęcia, na przykład pieprzenie Ashley, która z drugiej strony podobno jest naprawdę fajna co słyszałam z opowieści dziewczyn, które wpadały wieczorem, żeby sprawdzić mój stan.
Wszystko fajnie tylko, że moje przekonanie o zauroczeniu się w Isaacu tylko wzrastało. Czy tęsknota za jego dotykiem, mokrymi ustami, głupimi odzywkami i ogółem za nim może równać się z zauroczeniem? Pewnie tak.
Cały czas do mnie nie dochodzi, że znamy się tak krótko, a ja już zdążyłam zebrać w sobie tyle uczuć do niego. To jest, jak bajka... tylko taka nie disneyowska tylko niestety prawdziwa, realna.
Chciałabym wyjsć w końcu z pokoju i spotkać się z kimś, jednak miałam przeczucie, że Isaac nie odstępuje Ashley na krok. Patrzenie na nich przyprawiło by mnie o mdłości lub o niechciane łzy w oczach.
Zbierała się osiemnasta. Usłyszałam lekkie pukanie do drzwi. To pewnie dziewczyny.
- Proszę! - krzyknęłam i wstałam z łóżka, żeby otworzyć szklane drzwi. Już miałam krzywo uśmiechnąć się na widok dziewczyn, jednak na moją twarz zamiast udawanego szczęścia wpłynęło... zaciekawienie i zakłopotanie.
- Marigold, tak? - spytała dziewczyna uśmiechając się lekko. Jej blond włosy były teraz w nieładzie, a na jej twarzy nie było grama makijażu oprócz tuszu do rzęs. - Jestem Ashley, ale to chyba już wiesz. Możemy porozmawiać? - potarła wierzchem dłoni kark. Ja cały czas oniemiała kiwnęłam głową i przepuściłam ją w drzwiach.
Dziewczyna wzięła oddech i usiadła na łożku, a ja zaraz obok niej. We dwie patrzyłyśmy chwile tępo w ścianę, aż dziewczyna nie mruknęła czegoś pod nosem i zamaszyście wstała z łóżka.
- Jestem ci winna przeprosiny. - wypaliła. - Wpadłam do tego domu, jak nie wiadomo kto i od razu rzuciłam się na Isaaca nawet nie patrząc na to, że może kogoś mieć... wiem, że nie jesteście razem, ale wiem też, że nie bez powodu Isaac dochodząc we mnie powiedział "Goldie". Ty na pewno masz mnie za dziwkę i za wszystko... ugh, okej, rozumiem cię w pełni. Wiem, że dla Isaaca jesteś już kimś więcej, niż koleżanką, a ja niepotrzebnie w ogóle przyjechałam. Miałam spotkać się z bratem, ale że dupek wyjechał to spędziłam tu chwile czasu i już za chwile mam samolot. Nie obwiniaj proszę za nic Isaaca, bo jak już to ja jestem winna. Pamiętaj, pieprzyliśmy się tylko raz, co i taak było zle, bo Isaac był zły... a jak Isaac jest zły i się do ciebie dopada to możesz się bać. - zaśmiała się, a ja uśmiechnęłam się lekko będąc cały czas skamieniała. - Marigold. Isaac powiedział mi pare rzeczy na twój temat... miał takie śmieszne iskierki w oczach. Na pewno dowiedziałaś się o nim więcej przez te pare dni, niż ja przez półtora roku. Chce ci tylko powiedzieć, żebyś naprawdę nie obwiniała Isaaca i spotkała się już z nim, bo chłopak jest kłębkiem nerwów. To jak, będzie okej? - spytała, a i uśmiechnęłam się i wstałam z łóżka.
- Uh... dziękuje ci bardzo, że przyszłaś. Naprawdę nie musiałaś...
- Musiałam. Nie lubię zostawiać za sobą smutnych ludzi, którzy cierpią przeze mnie. A teraz prześpij się, czy coś i porozmawiaj z nim jutro. - powiedziała i przytuliła mnie ręką. - Jeszcze się na pewno spotkamy. - powiedziała i wyszła z mojego pokoju zostawiajac mnie oszołomioną.
Każde wypowiedziane przez nią zdanie błądziło w moich myślach nie dając mi spokoju. Chciałabym naprawdę wierzyć w to, że Isaac za mną... tęskni... jednak nie umiałam z nim teraz rozmawiać. Pomimo, że cholera ja też tęskniłam.
Otarłam pojedynczą łzę z policzka, po czym nałożyłam szybko duży sweter i usiadłam na łóżko. Przeczytałam wiadomość na telefonie, że dziewczyny dzisiaj nie przyjdą, bo mają podwójną randkę, ale że jak chce mogę pójść do bractwa, gdzie siedzi reszta. Oczywiście nie miałam ochoty i nie miałam zamiaru tego zrobić.
Westchnęłam i otworzyłam okna, żeby przewietrzyć zagrzany pokój. Przez wizytę Ashley dosłownie temperatura podskoczyła wyżej. To na pewno przez nerwy i jej chyba szczere wyznanie w moją stronę.
Już miałam położyć się pod kołdrę, gdy nagle w moje drzwi coś walnęło.
- Otwieraj te cholerne drzwi, Marigold White! - wydarł się znajomy mi głęboki głos. Zamarłam w miejscu. - Otwieraj, albo je wywarzę!
Po chwili klamka się ruszyła i do przedpokoju wpadło światło z korytarza. Drzwi gwałtownie trzasnęły, a szklane otworzyły się i stanął w nich zasapany Isaac z zaciśniętymi policzkami. Spojrzałam prosto w jego wyprane z emocji oczy i nie mogłam powstrzymać łez.
- Kurwa. - powiedział szybko i podszedł do mnie w prędkim tempie. Podniósł mnie do góry za pośladki i przygwoździł do ściany podczas, gdy ja bezczynnie płakałam. - Marigold, patrz na mnie.
- Nie mogę, Isaac. - zaszlochałam i spuściłam głowę. Chłopak poprzeklinał pare razy pod nosem, po czym uniósł moją głowę za podbródek.
- Kochanie. Patrz na mnie proszę, proszę kochanie. - mówił, a mi w głowie odbijało się to cholernego słowo "kochanie".
- Nie mów tak do mnie, proszę. - powiedziałam opierając bezczynnie głowę o ścianę. Isaac nie wypuszczał mnie ze swoich silnych ramion, a ja w dalszym ciagu wisiałam w powietrzu.
- W takim razie królewno, spójrz na mnie. Ashley u ciebie była. Nie powinna, bo pewnie wypaplała za dużo, jednak nieważne kurwa. Przyszedłem, bo nie mogłem bez ciebie wytrzymać, okej? Więc daj mi się do cholery pocałować. - powiedział desperacko patrząc na moje usta.
- Nie mogę. - powiedziałam drżącym głosem.
- Nie masz wyboru, Marigold. Całuj mnie kurwa, całuj najmocniej, jak umiesz.