Dotarliśmy do małego pensjonatu.
-To tutaj zatrzymał się Wright. - Brian ruchem głowy wskazał na budynek. - Pokój 26.
-Dziękuję ci. A teraz chodź. - Pociągnęłam go za rękę, jednak ten się zaparł.
-O nie! Nie pójdę tam. Uprzedzałem wcześciej, Stevie.
Chciałam go jakoś przekonać, ale coś do mnie dotarło. Zna mnie? Przecież się mu nie przedstawiałam.
-Skąd wiesz jak mam na imię? - Odsunęłam się lekko i popatrzyłam podejrzliwie.
-Ja... em...um... ugh. Wiem i już.
-Skąd?! - Zdenerwowałam się. Zaufałam mu, wiem, może trochę za wcześnie, ale jednak! On mnie oszukał.
-Spokojnie. - Podszedł do mnie powoli i złapał za rękę. Nie uciekłam. - Nazywasz się Stephanie Evans. Wszyscy mówią Stevie. Masz dziewiętnaście lat i starszego brata - Johna. Jest studentem ekonomii. Nie mieszka tutaj. Pomagasz w szpitalu psychiatrycznym, bo w przyszłości chciałabyś zostać psychologiem lub psychiatrą. Przyjaźnisz się z doktorem Ramirezem i Wrightem. Skąd to wiem? - Uśmiechnął się lekko. - Kiedy miałaś dziesięć lat, miałaś sąsiadów Thomasów*. Pamiętasz?
Pokiwałam lekko głową. Faktycznie. Megan i Harry Thomas. Mieli... syna.
-Brian Thomas. Znasz mnie. Miałem wtedy piętnaście lat. Przyjaźniliśmy się.
Przypomniałam sobie.
-O boże! - Rzuciłam się mu na szyję.
-Brian w zupełności wystarczy. - Zaśmiał się i również mnie przytulił. - Trochę ci zajęło poznanie mnie. A tak się kiedyś upierałaś, że będziesz pamiętać mnie zawsze.
-Wybacz. - Wtuliłam się w niego mocniej. Cały strach ulotnił się w jednej chwili. - W takim razie nie możesz mnie zostawić.
-Ale ja... - Przerwałam mu.
-Proooooszę. - Poczochrałam go po głowie. W dzieciństwie zawsze tak robiłam, gdy coś od niego chciałam.
-Masz mnie, Stevie. To dalej działa. - Podniósł mnie i przerzucił przez ramię, a potem udał się w stronę tymczasowego schronienia Tima.
-Ale to nie zmienia faktu czemu wiesz tak dużo o moim współczesnym życiu. - Zastanawiałam się.
-Dowiedziałem się, że mieszkasz niedaleko, poza tym, istnieje coś takiego jak facebook.
-Racja. - Zaśmiałam się.
Przed samym wejściem postawił mnie i otworzywszy drzwi, wpuścił mnie do środka. Powitała nas sympatycznie wyglądająca recepcjonistka.
-Witam. W czym mogłabym państwu pomóc?
-Jesteśmy przyjaciółmi pana Timothy'ego Wrighta. Czy moglibyśmy go odwiedzić? - Obdarzyłam ją uśmiechem.
-Bardzo mi przykro, ale pan Wright nie życzy sobie żadnych odwiedzin. - Powiedziała smutno.
-Widzisz? - Szatyn szepnął mi na ucho. - Nie chce nikogo widzieć. Idziemy.
-Nie zostawię go. - Mruknęłam i zwróciłam się znów do dziewczyny. - Proszę. Nie da się czegoś załatwić? Muszę go spotkać.
-Rozumiem, jednak... - Przerwała widząc moją minę. - Proszę o tym nikomu nie mówić. To zapasowy klucz do jego pokoju. - Podała mi ów przedmiot.
-Dziękuję ślicznie. Miłego dnia! - Ruszyłam w stronę korytarza.
-Nie odpuścisz? - Westchnął Brian.
![](https://img.wattpad.com/cover/70874768-288-k264997.jpg)
CZYTASZ
Asylum [EDYTOWANIE🖋 przynajmniej kiedyś]
Fiksi PenggemarCo wyniknie z dobrowolnej pomocy w szpitalu psychiatrycznym? Czy Stevie powinna obawiać się zagrożenia ze strony Tima? Co ma z tym wszystkim wspólnego człowiek w żółtej bluzie pracujący pod czujnym "okiem" mężczyzny bez twarzy?