*Podana w tekście nazwa kwiaciarni jest prawdziwa. Sklep istnieje pod adresem aczkolwiek zastrzegam, że cała reszta jest fikcyjna*
Idę w stronę zaplecza kwiaciarni za głosem brata. Rosły i dobrze zbudowany Connor stoi wśród skrzynek z dostawą kwiatów ciętych.
- Pomóż mi je posegregować. Część trzeba zanieść do wazonów przy witrynie.- prosi, poprawiając wąskie okulary o cienkich oprawkach.
Razem z bratem prowadzimy kwiaciarnię na Brooklynie. Jest wczesny ranek, więc przygotowujemy sklep do rozpoczęcia dnia sprzedaży. Ubieram biały fartuszek i przewiązuję sznurkiem w talii. Do kieszonki z przodu wrzucam nożyce do kwiatów. Przydadzą się przy umieszczeniu roślin w wazonach. Czasem trzeba przyciąć zbyt bujne łodyżki z listkami. Brat wręcza mi naręcze róż. Kolce trochę drapią po rękach, ale to nic. Connor ma na sobie czarne jeansy i szarą koszulkę z guzikami pod szyją. Tak samo jak ja, jest na boso. Mieszkamy tuż nad kwiaciarnią. Schody z zaplecza prowadzą do mieszkania na piętrze. Witryna sklepu jest przeszklona, a ramy są czarne. Ze ściany wystaje biały szyld "Opalia Flowers". To dość żywa część Brooklynu. Pół godziny spacerkiem od mostu Brooklyńskiego i 20 min do zatoki. Niedaleko jest uniwersytet, na który uczęszczam na biologię oraz politechnika, którą ukończył Connor na kierunku inżynierii chemicznej i biomolekularnej. Mógłby pracować w laboratorium badawczym, ale nie chciał. Woli spokój, zupełnie jak ja. Nasza kwiaciarnia jest małym, prywatnym rajem dla nas obojga. Connor pracuje rano, gdy ja jestem na wykładach, ja zastępuję go po południu podczas jego wolontariatu w szpitalu dla zwierząt nieopodal. Podoba nam się takie życie. Mamy siebie. Niczego więcej nam nie potrzeba.
- Pośpiesz się smarkulo, bo ci zabiorą najlepszą żabę do rozkrojenia na zajęciach- żartuje ze mnie Connor, a ja wytykam mu język na co oboje parskamy śmiechem. Po pół godziny kwiaty są w wazonach przy witrynie. W pośpiechu idę umyć ręcę i wziąć torbę z notatkami leżącą na krześle na zapleczu. Ubieram płaskie, brązowe sandałki z koralikami. Pstrykam palcem mówiąc kilka słów pod nosem, a pozamykane pąki kwiatów doniczkowych otwierają się. To zawsze lepiej wygląda dla klientów. Podbiegam do Connora. Staję na palcach i daję mu całusa w policzek.
- Wrócę na obiad- oznajmiam
Klepie mnie po głowie
- Tak, tak córeczko. Pamiętaj, że jak się spóźnisz, to ci wszystko zjem.
- Oczywiście obżartuchu.- mówię i ze śmiechem wychodzę przez kwiaciarnię. Dzwoneczek nad drzwiami wesoło oznajmia moje wyjście. Idę wzdłuż Atlantis Ave. Skręcem w jedną z ulic. Po kilku chwilach widać już gmach uniwersytetu Long Island. Wchodzę do budynku. Większość uczących się tu osób ubiera się elegancko. Wyglądają jak pracownicy wielkich korporacji. Elegancja wymusza głównie nudne, ciemne barwy i sztywne fasony. Wyjaśnię więc dlaczego wszyscy nagle patrzą na idącą korytarzem Evangeline Aveyard? To ja. Maybe to tylko imię, którego używa mój brat. Tak też przedstawiam się w innych kręgach. Wrócmy do tego czemu tutejsze studentki szepczą na ucho pokazując na mnie. Rzadko widzi się tu ludzi w pstrokatych ubraniach, a w szczególności w zielonej sukience w stokrotki. Gdybym mogła, przyszłabym także na boso, ale wtedy już chyba nastąpiłby skandal na miarę całej społeczności uniwersyteckiej. Wolę, gdy nie dzieję się wokół mnie zbyt wiele. Ze względu na to kim jesteśmy, ja i Connor, nie mogę pozwolić aby zaczęto się nadto mną interesować. Zwykle przychodzę na wykłady i wychodzę z nich nie zamieniając słowa z żadnym studentem. Dziś jednak jest inaczej. Zaczepia mnie student sporo wyższy ode mnie. Ma długie, proste blond włosy. Wygląda jak Thor z filmów Marvela. Ma niebieskie oczy oraz dość wyraziste i męskie rysy twarzy. Ze względu na zarost, jaki posiada, mam wrażenie, że jest starszy ode mnie. Czemu zapamiętuję tyle szczegółów jego wyglądu? Przezorność towarzyszy cechom mojego charakteru od zawsze. Przyznam się iż to przez strach. Gdyby ludzie dowiedzieli się o darze moim i brata, eksperymentowaliby na nas lub zabili. Ten gatunek ma w zwyczaju doszczętnie zbadać lub usunąć to, czego nie rozumie. Wracając do zaczepiającego mnie studenta. Podróba Thora z filmów Marvela mówi
- Ty jesteś Maybe, tak?- pyta drapiąc się osentacyjnie po podbródku, a ja sztywnieję.
Tylko specyficzne kręgi znają to imię. W szkole i we wszystkich oficjalnych miejscach jestem Evangeline Aveyard. Łapię go i wpycham do pierwszego, otwartego pomieszczenia. Małe laboratorium. Nie ma tu zajęć. Przynajmniej nie o tej godzinie. Zamykam drzwi i popycham go na ścianę.
- Kim do diabła jesteś?!- mówię mierząc go wzrokiem.
CZYTASZ
Maybe
FantasyEvangeline Aveyard, przedstawicielka rasy magicznej, mieszkająca wraz z bratem w kwiaciarni na Brooklynie, stara się żyć jak każdy, zwykły człowiek. Czy jej się uda? Co się stanie, gdy jej sekret zostanie odkryty? Dlaczego znalazła się we śnie obceg...