Rozdział 5

7 1 1
                                    

- Pieprzony Connor Aveyard jest twoim bratem? - spytał Frey wyraźnie zdenerwowany.
- Mam ci to przeliterować?- prychnęłam.- I co w tym złego?
Frey wybuchnął śmiechem.
- Ty nic nie wiesz, prawda? - zapytał z nutą współczucia w głosie.
Uniosłam brew i patrzyłam na twarz blondyna.
- Czego niby nie wiem?
- Sądzę, że twój braciszek powinien ci powiedzieć.- rzucił i wyszedł trzaskając drzwiami od pomieszczenia.
Trybiki w mojej głowie pracowały na pełnych obrotach, ale nie miałam pojęcia o co może chodzić Freyowi. Co mógł zrobić mój brat? Czemu blondyn tak zareagował na to, że jestem z Connorem spokrewniona? Mało spostrzegawczy jest, że nie skojarzył nazwisk. Miałam w głowie taki bałagan, jak u brata w szafie. Wyszłam z tego pokoiku gospodarczego i skierowałam się na wykłady. Ledwo na nie zdążyłam. Dałam radę przeżyć wszystkie zajęcia, choć męczyła mnie ta sprawa niemiłosiernie. Postanowiłam wydusić każde słowo na ten temat z Connora. Nieważne jakim sposobem, ale uda mi się to. Po skończonych wykładach co prędzej skierowałam się w stronę domu. Wparowałam do kwiaciarni i podeszłam do brata.
- Cześć May....
Wbiłam oskarżycielski palec w mostek Connora.
- Gadaj co cię łączy z Freyem? -warknęłam.
Uniósł ręcę w obronnym geście.
- Maybe, uspokój się. Nie mogę ci powiedz...- zaczął się tłumaczyć, a ja spiorunowałam go wzrokiem.
- Owszem możesz, a nawet musisz! -powiedziałam stanowczo.
- Ja nic nie muszę! - ryknął, a ja zdębiałam. Connor nie krzyczy. Nigdy na mnie nie krzyknął. Nie wiem dlaczego odechciało mi się pytać go o Freya. To właśnie chciał osiągnąć brat. Dodatkowo zapewnił sobie też to, że zrobiło mi się niezwykle przykro. Spojrzałam na niego. Widziałam, że zrozumiał co zrobił, ale ja już wtedy wybiegłam z kwiaciarni. Słyszałam jak krzyczy za mną i woła mnie. Ja i tak już byłam daleko. Skierowałam się w stronę mostu Brooklińskiego. Gdy byłam na miejscu, więc właściwie niemal pod mostem, rozjerzałam się czy nikt mnie nie widzi. Rozebrałam się i schowałam ubrania w zaroślach. Zamknęłam oczy. Poczułam ból łamanych kości na ułamek sekundy, kurczącą się skórę i narządy, rosnące pióra, a także zmieniającą się głowę oraz twarz. Wszystko trwało zaledwie kilka sekund. Pogrzebałam zakończoną płetwami nóżką w mułowatym nasypie przy moście. Rozpostarłam białe skrzydła i wydałam z dzioba charakterystyczny mewi krzyk. Machnęłam skrzydłami wzbijając się do lotu. Gdy wzbiłam się na jakąś wysokość, zaczęłam szybować aby się nie męczyć. Wiatr sam mnie niósł. Wylądowałam na szczycie jednej z "wież" mostu Brooklińskiego. Czułam się zraniona przez Connora. To tylko krzyknięcie, fakt, ale on nigdy na mnie nie wrzeszczy. Co może być aż tak strasznego, że nie potrafi albo nie chce mi powiedzieć? Co musiało się stać między nim, a Freyem? Nie miałam pojęcia. Patrzyłam na samochody przemykające po szosie poniżej. Obróciłam się w stronę Manhattanu. Drapacze chmur mieniły się w słońcu. Odetchnęłam świeższym niż w mieście powietrzem. Może by tak polecieć nad ocean? Tam świeżość aż uderza w nozdrza. Ponownie uniosłam się w powietrze. Po dłuższym czasie lotu i szybowania wylądowałam na dzikim skrawku piaszczystego, nieco porośniętego wybrzeża. Niedługą chwilę później moje stopy zanurzyły się w piasku. Byłam naga, ale tu nikt mnie nie widział. Wolnym krokiem szłam w stronę wody. Chłodna ciecz pierw obmyła mi stopy. Wchodziłam coraz dalej aż w końcu, mimo, że woda była zimna, stałam po pas w oceanie obmywana wyżej przez fale. Wzięłam wodę na dłoń i polałam sobie ramiona, plecy oraz piersi. Po tym wskoczyłam do wody zanurzając się cała. Ocean był czysty, chłodny, pozwalał uspokoić umysł. Nadal nie wiedziałam co myśleć o tej całej sytuacji. Pływałam jakiś czas. Chwilę położyłam się na wodzie, a fale lekko kołysały moim ciałem. W końcu wyszłam z wody i rozsiadłam sie na kamieniu. Trochę wyschłam. Znów przemieniłam się w mewę i wróciłam pod most Brookliński. Ubrałam się w swoje ciuchy, które czekały na mnie dokładnie tam, gdzie je zostawiłam. Postanowiłam powoli wracać do domu, gdyż się ściemniało.
- Co panna robi sama po za domem?< spytał mnie nagle znajomy głos, podczas gdy szłam ulicą w stronę domu.
- Czy ty mnie śledzisz? -spytałam odwracając się w jego stronę. Na jego twarzy wykwitł lekki uśmiech.
- Wybacz, że się tak uniosłem w szkole. Pewnie Connor ci wszystko już powiedział- zaczął Frey
- Nie. Nie powiedział.- mruknęłam przypominając sobie podniesiony głos brata.
- Oho, czyżby tak bardzo czuł się winny, że za żadne skarby świata nie przyzna się do tego przed siostrzyczką?- powiedział jadowicie.
- Możesz przestać grać w te gierkę Frey? Po ludzku powiedz mi o co chodzi! - byłam zdenerwowana tą sytuacją. Blondyn zastanawiał się chyba co mi odpowiedzieć. Po chwili rzekł
-Dobrze, ale nie tutaj na ulicy.

MaybeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz