Rozdział 4

15 2 0
                                    

Obudziłam się w środku nocy. Usiadłam na łożku. Usłyszałam lekkie trzaśnięcie zamykanego okna. Po chwili odbiło się od ramy i ze skrzypnięciem otworzyło. Wstałam. Nogi trzęsły mi się jak galareta na talerzu. Pośpiesznie zamknęłam okno prowadzące na schody przeciwpożarowe. Spojrzałam na chodnik pod kamienicą. Ktoś biegł. Byłam niemal pewna, że to Frey, ale przecież mógłbyć to jakikolwiek inny blondyn. Już chciałam pędzić jak mała dziewczynka do brata. Powstrzymałam się.
- Jesteś silna.- powiedziałam sama do siebie.- To tylko głupi studenciak robi sobie z ciebie jaja.- przekonywałam swój umysł.
Mimo tych usilnych starań nie zmrużyłam już oka tej nocy.

Gdy słońce wschodziło zmorzył mnie sen. Przysnęłam, więc do szóstej, kiedy to zadzwonił budzik. Czułam się, jakby ktoś uderzył mnie w nocy młotem kowalskim. Byłam zdezorientowana. Ziewnęłam głęboko i wywlekłam się z pościeli. Podeszłam do szafy, wyjęłam z niej jasne jeansy, biała koszulę w pirackim stylu z luźnymi rękawami oraz czarną kamizelkę. Wzięłam prysznic i ubrałam się. Zaspana powędrowałam do kuchni. Zrobiłam sobie i Connorowi śniadanie.
- Wstawaj leniwy śledziu! - zawołałam w stronę drzwi do pokoju Connora. Usłyszałam mruknięcie i jęk świadczące o tym, że zrozumiał. Zaparzyłam kawę i usiadłam na krześle przy oknie w kuchni. Tym razem padało naprawdę, więc nie musiałam obawiać się tajemniczych kałuż. Gdy opróżniłam ⅓ swojego kubka kawy, z pokoju wyłonił się zaspany Connor. Poczłapał jak zjawa do łazienki. Zdążyłam w tym czasie zjeść, wypić, nakarmić Nalę, uczesać włosy w wysoki kucyk przed lustrem w korytarzu i ubrać buty. Connor dopiero po wykonaniu przeze mnie tych wszystkich czynności wyłonił się z łazienki. Zjadł jak zwykle w pośpiechu. Nie rozmawialiśmy za bardzo. Po wczorajszym dniu nie wiadomo było czego się spodziewać po dzisiejszym, ale postanowiliśmy, że będziemy funkcjonować jak zawsze. Więc klasycznie oporządziliśmy wszystko w kwiaciarni. Punkt siódma przyjechała dostawa kwiatów. Ustawiliśmy je w wazonach. Connor poganiał mnie ze śmiechem twierdząc, że spóźnię się na zajęcia. Już miałam wychodzić, gdy zatrzymał mnie.
- Maybe, uważaj na tego całego Freya, dobrze?
- Przecież powiedziałam, że będę go unikać.- zapewniłam i wyszłam całując go uprzednio w policzek na pożegnanie. Powędrowałam w stronę uniwersytetu. Weszłam po schodkach do budynku. Gdy szłam przez korytarz ktoś pociągnął mnie za rękę i wciągnął do jakiegoś pomieszczenia. To był jakiś pokój gospodarczy. Stały tam słoiki z kawą. Wykładowcy chyba mogli tutaj sobie ją zrobić. Przy szafkach stał Frey. Czemu mnie to wcale nie zdziwiło?
- Czego ode mnie chcesz? - zapytałam zaniepokojona.
- Pozwól mi wszystko wytłumaczyć May...Evangeline.- powiedział spokojnie. Miałam trzymać się od niego z daleka, ale chciałam zakończyć tę sprawę. Tym bardziej po wczorajszym niepokojącym popołudniu i wieczorze.
- Słucham.- rzuciłam bezpiecznie wycofana pod ścianę jak najdalej od Freya. Nabrał powietrza i oparł się o szafkę.
- Może na początek skończmy tę zabawę. Jestem wodnikiem. Pewnie sama to odkryłaś. Przepraszam za niepokojenie cię wczoraj. Próbowałem ponownie nawiązać z tobą kontakt. Był ze mną też brat, ale on zaczął się bawić w straszenie ciebie. Przepraszam cię za to, jednak do sedna. Jak już mówiłem ostatnio śniłaś mi się. Sen był nie byle jaki. - powiedział i spojrzał na mnie doszukując się znamion jakiejś reakcji na to co usłyszałam.
- Co było w tym śnie? - spytałam tylko.
- Ginęliśmy płonąc razem z siedzibą Zakonu Skrzydeł Świtu.

Uniosłam brew zdziwiona.
- I ja mam w to uwierzyć?- prychnęłam
- Nie musisz wierzyć. Musiałem cię odnaleźć, bo...no wiesz podobno podświadomość sama nie generuje twarzy ludzi, których się wcześniej nie widziało.
- Może po prostu widziałeś mnie na ulicy albo tu na uniwersytecie? - spytałam, a on uśmiechnął się.
- Nigdy wcześniej nie byłem w Brooklynie ani nawet w Nowym Jorku. Przyjechałem tu za tobą.- powiedział i nieco się zmieszał
- Znaczy no ze względu na ten sen- dodał.
Skinęłam głową i powiedziałam.
- Dlaczego siedziba Skrzydeł Świtu miałaby płonąć, a my w niej?
- Nie mam zielonego pojęcia i właśnie dlatego musiałem znaleźć osobę, która była tam ze mną. Mojemu bratu nie podoba się ten pomysł, bo uważa, że to kuszenie losu do spełnienia snu. Dlatego zaczął robić sobie głupie żarty aby cię odstraszyć od rozmowy ze mną.- wyjaśnił, a ja nie wyglądałam chyba na przekonaną, bo rzeczywiście nie wierzyłam mu za bardzo.
- Wiem, że to wszystko brzmi jakbym sobie tę historyjkę wymyślił żeby cię zainteresować moją osobą. - przyznał.
- No tak jakby. - pokiwałam głową, a on uśmiechnął się zmieszany.
- Nie mam doświadczenia w takich akcjach. - powiedział z kwaśnym uśmiechem.
- Widać. - przyznałam
- Słuchaj Maybe. Znaczy się Evangeline. Chcę abyśmy się zaznajomili, zakumplowali może zaprzyjaźnili. Chcę się upewnić, że to był tylko głupi sen i może rzeczywiscie gdzieś cię już kiedyś widziałem. Potem wrócę tam skąd przyszedłem ze spokojną głową i sumieniem.- oznajmił rzeczowo łagodnym głosem. Pomyślałam chwilę i zapytałam.
- Znasz Connora Aveyarda?
Frey sztywnieje i patrzy na mnie jakbym go dźgnęła nożem.
- Skąd znasz to imię i nazwisko?- zapytał chłodnym i nieco niepokojącym tonem.
- To mój brat.

MaybeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz