Tarapaty

211 18 1
                                    


Drewniany powóz toczył się za kłusującym testralem przez błotniste kałuże. Schowałam głowę pod kapturem, bo deszcz wpadał przez uchylone okno drzwiczek. Ktoś uparł się by świeże powietrze wypełniło wóz, mimo że ulewa stawała się z każdą minutą coraz bardziej zaciekła. Wpatrywałam się w Ambrę w obawie, że znowu sparaliżuje ją strach po przeżytym doświadczeniu i poczuje się gorzej. Moje spojrzenia chyba ją irytowały, bo odwracała głowę za każdym razem jak napotykała mój wzrok.

- Ogarnij się... -mruknęła, kiedy wysłałam jej wyjątkowo natarczywe spojrzenie. Poczerwieniałam i wtuliłam się w kanapę. Reszta podróży minęła w wyjątkowo chłodnej atmosferze. Wreszcie przekroczyliśmy próg zamku i owiał nas podmuch ciepłego powietrza. Odetchnęłam z ulgą i skierowałam się do Wielkiej Sali.

- Peverell! Carter! - obie z Ambrą odwróciłyśmy się gwałtownie. Stał tam profesor Snape. Ręce skrzyżował na piersi, a czarna szata powiewała na wietrze, który wdarł się do holu.

- Za mną – wycedził i odszedł w stronę lochów. Razem z przyjaciółką podążyłyśmy jego śladem. Dotarłyśmy do gabinetu, gdzie czekał na nas nauczyciel eliksirów.

- Wasza niesubordynacja w pociągu... Polecenie wyraźnie brzmiało by zostać w przedziałach, ale wy znowu zrobiłyście po swojemu. Naprawdę nie możecie się pohamować czy obrałyście sobie za cel by wszystkim uprzykrzać życie?!

- Przecież nic wielkiego się nie stało! - zaprotestowała Ambra. Snape trzasnął pięścią w biurko.

- Złożono na was skargę do dyrektora o utrudnianie pracy funkcjonariuszom ministerstwa – warknął rozjuszony. Wstał i zamaszyście strzepnął rękaw.

- Zejdźcie mi z oczu, natychmiast! Wracajcie na ucztę, ale wiedzcie, że kara was nie ominie – wskazał palcem na drzwi. Wyszłyśmy pospiesznie. Ceremonia Przydziału dobiegła końca, gdy wreszcie usiadłyśmy przy stole. Zajęłyśmy miejsca naprzeciwko Hermiony i Parvati Patil. Ambra zawsze siadała przy mnie mimo, że należała do Hufflepuff'u.

- Co Snape od was chciał?- zapytała szeptem Hermiona.

- Potem wam opowiem –odparłam i spojrzałam na Dumbledore'a.

- Pragnę ogłosić, że w tym roku nie będzie rozgrywek Quidditcha.

Rozległy się gniewne pomruki i okrzyki oburzenia. Ambra, która była ścigającą (choć od zawsze mówiła, że wolałaby być pałkarzem), spojrzała ze zdumieniem na Harry'ego, który patrzył na dyrektora jak na człowieka niespełna rozumu.


- Ale to przez wydarzenie, które organizuje nasza szkoła, czyli... - dramatyczna pauza –Turniej Trójmagiczny!

Zaległa głucha cisza. Fred spojrzał na George'a z lekkim uśmiechem. Miejsce dyrektora zajął pan Crouch, który zaczął wyjaśniać zasady turnieju. Nagle drzwi do Sali otworzyły się z trzaskiem, a zaczarowany sufit przeszyła błyskawica. Stał tam zgarbiony cień człowieka. Trąciłam łokciem Ambrę i wskazałam na przybysza.

- Przecież to Szalonooki Moody! – wykrzyknął Ron, trochę za głośno. Kilka setek par oczu popatrzyło na mężczyznę. Brakowało mu kawałka nosa, twarz miał pomarszczoną i szarą. Najbardziej przerażające było jego oko – wielka, o błękitnym odcieniu gałka wielkości piłki tenisowej. Tęczówka śmigała w lewo, w prawo, aż zniknęła za oczodołem.

- Profesor Moody, panie Weasley – poprawił go stanowczo Dumbledore – Nowy nauczyciel obrony przed czarną magią.

Odszedł od katedry i uścisnął powykręcaną dłoń Moody'ego. Szepnął do niego parę słów i wrócił na swoje miejsce.

- Wsuwajcie! - zakrzyknął dziarsko i złote półmiski napełniły się jedzeniem, a dzbanki napojami. Dopiero teraz poczułam jak bardzo jestem głodna. Nałożyłam sobie cielęcej pieczeni i pieczonych ziemniaków i zabrałam się do jedzenia. Słuchałam awanturującej się Hermiony, która najwyraźniej była oburzona tym, że domowe skrzaty przygotowują nam ucztę, a także wykonują większość prac na zamku. Fred i George zachwycali się turniejem i gorączkowo szeptali między sobą, ale w tej chwili Ron rozlał sok dyniowy, więc przyłączyłam się do salwy śmiechu, która wybuchła przy naszym skrawku stołu. Uczta zakończyła się barwną wystawą deserów, z których spróbowałam czekoladowego budyniu, lodów miętowych i porzeczkowej tarty. Napełnieni do granic możliwości wylegliśmy na korytarz. Ambra poszła do swojej wieży i zostałam sama. Postanowiłam odwiedzić sowiarnię, żeby zobaczyć czy Vain szczęśliwie tam dotarła.

- Gdzie idziesz? -krzyknęła za mną Hermiona.

- Zaraz wrócę! -odkrzyknęłam i weszłam na schody. Deszcz nadal zacinał, więc otuliłam się szczelniej płaszczem. Vain zahuczała wesoło na mój widok i zleciała z żerdzi na moje ramię. Dałam jej ciastko zbożowe, które pospiesznie chwyciła i jakby w obawie, że ktoś jej je odbierze, wróciła na miejsce. Pomyślałam, że fajnie byłoby przejść się na wieżę astronomiczną. Może nie było gwiazd, ale widok błyskawic z takiej wysokości musiał być oszałamiający. Niestety moje plany pokrzyżowała profesor McGonagall, który wyskoczyła na mnie z jakiegoś ciemnego kata.

- Panno Peverell mam dość takiego zachowania. Zapraszam za mną – to powiedziawszy poszła dobrze mi znanym korytarzem, który prowadził do gabinetu dyrektora. Stanęłyśmy przed drzwiami z kołatką w kształcie lwa.

- Mus jabłkowy – rzekła kobieta i drzwi otwarły się z jękiem. Moim oczom ukazał się okrągły pokój, który śmiało mogłam nazwać drugim domem –spędziłam tu z Ambrą tak wiele czasu, że nawet Fred i George mogli nam pozazdrościć.

- Pani dyrektorze, ta dziewczyna jest po prostu niereformowalna! Przed chwilą złapałam ją na wałęsaniu się w pobliżu wieży astronomicznej. Jest już cisza nocna! - wykrzyknęła na jednym wdechu. Dumbledore popatrzył na nas rozbawiony, ale szybko jego twarz posmutniała.

- Dziękuję Minerwo, możesz iść się położyć – uniósł dłoń. Rozjuszona nauczycielka opuściła pokój. Starzec westchnął i utkwił we mnie przenikliwe spojrzenie błękitnych oczu.

- Chyba musimy porozmawiać– rzekł.

Ostatnia z rodu Peverell'ów - Story in HogwartWhere stories live. Discover now