Bartemiusz Crouch

225 17 0
                                    



Koła pociągu zgrzytnęły i zatrzymały się, sypiąc wokół snop iskier. Podskoczyłam nasiedzeniu i uderzyłam głową o ścianę. Rozmasowując kark wyjrzałam przez okno. Do Hogwartu jeszcze daleko, czemu się zatrzymaliśmy? Harry wstał z miejsca i rozsunął drzwi przedziału. Panowała głucha cisza przerywana tylko waleniem strug deszczu o szybę. Światła na moment zgasły, a po chwili znów się zapaliły.

- Co się dzieje? -zapytałam odrobinę przestraszona. Pomyślałam o Ambrze, która siedziała sama w przedziale. Vain zahuczała głucho.

- Ktoś wsiadł do pociągu. Jakaś grupa ... nie, raczej ... a może...? - szeptał Harry, obserwując korytarz. Nagle jakaś siła odrzuciła go do tyłu. Przytknęłam dłonie do ust by nie krzyknąć z przerażenia. Do przedziału wszedł dostojny jegomość, odziany w purpurową pelerynę. Omiótł pomieszczenie lodowatym spojrzeniem błyszczących oczu. Za nim stał zdenerwowany mężczyzna w szarym garniturze.

- Pan Crouch? - zapytał zdziwiony Harry, masując spuchnięty nadgarstek.

- Tak jest, panie Potter. Przepraszam za to – machnął różdżką i ręka Harry'ego była znowu sprawna.

- Dziękuję – mruknął chłopak. Pan Crouch skinął głową i usiadł obok mnie. Cała zesztywniała odsunęłam się w stronę Hermiony.

- Proszę się mnie nie bać panno... - zaciął się, patrząc na mnie pytająco.

- Peverell – uzupełniłam z lekkim uśmiechem na bladych wargach. Oczy mężczyzny rozszerzyły się w zdumieniu.

- Miło poznać. Znałem pani ojca – wspaniały człowiek. Dzięki jego pomocy uratowaliśmy cenne prze... cenne obiekty z Departamentu Tajemnic – wyjąkał, zacierając nerwowo ręce. Skinęłam głową i poprawiłam rękaw sukni.

- Zatem co pana tu sprowadza? - zapytałam rzeczowo. Hermiona popatrzyła na nas ciekawie.

- Obowiązki, panno Josephine, obowiązki – westchnął, przenosząc wzrok na Harry'ego. Chłopiec zrobił zdziwioną minę.

- Co ma to wspólnego ze mną? - wydukał.

- Pewne wydarzenia będą miały miejsce w Hogwarcie.

Tylko tyle zdołaliśmy z niego wydobyć. Bredził jeszcze coś, że Harry jest w niebezpieczeństwie, bo Syriusz Black jest na wolności. Oczywiście my wiedzieliśmy swoje, ale nie warto jest wyjaśniać tego tak uporządkowanemu człowiekowi, do tego oddanemu ministerstwu bez reszty.

Po paru minutach pan Crouch nas opuścił, na odchodnym ostrzegając żebyśmy nie opuszczali przedziałów.

- Na korytarzach są aurorzy, nie chcę by zrobili wam przypadkowo krzywdę.

Opadłam na fotel, czując, że podły nastrój tak szybko mi nie minie. Wszelkie ograniczenia nie są przeze mnie mile widziane.

 - Ambra...? - Hermiona nagle wskazała na korytarz. Rudowłosa stała przyparta do ściany przez tego samego aurora, który zranił Harry'ego. Wstałam i gwałtownie rozsunęłam drzwi. Mężczyzna odwrócił głowę.

- Proszę ją puścić –wycedziłam zimno. Auror nie opuścił różdżki i nadal trzymał koszulkę Ambry.

- Drętwota! - rzucił, kierując rękę w moją stronę.

- Protego! - warknęłam i srebrzysta tarcza wypłynęła przede mnie. Spojrzałam z wściekłością na przeciwnika. On uśmiechnął się szyderczo i zniknął w kłębie czarnego dymu. Ambra osunęła się na podłogę. Podbiegłam do niej i pomogłam jej wstać. Twarz miała mokrą od łez, a oczy były wypełnione bezbrzeżną rozpaczą.

- Mój Boże... - szepnęła Hermiona na nasz widok. Usiadłam koło drzwi, cały czas tuląc roztrzęsioną dziewczynę.

- To był śmierciożerca –wykrztusiła.


Ostatnia z rodu Peverell'ów - Story in HogwartWhere stories live. Discover now