Piętno

160 11 0
                                    


Informacja, którą przed chwilą usłyszałam huczała mi w głowie, obijając się o ściany czaszki.

- Pewnie teraz, jak wszyscy, odwrócisz się ode mnie – zaśmiała się paskudnie dziewczynka. Nie odpowiedziałam, nie zaprzeczyłam ani nie przytaknęłam, nie zrobiłam nic. Wpatrywałam się tylko w te upiorne zielone oczy. Oczy, które po chwili zamieniły się w dwie, słone kałuże. Meu odwróciła się i odbiegła. Siedziałam wśród rozedrganych płomyków świec, które oświetlały bladym światłem wnętrze tunelu. Dlaczego nie powiedziałam jej prawdy? Przecież profesor Lupin, który uczył nas w zeszłym roku był zupełnie w porządku. Był najlepszym nauczycielem obrony przed czarną magią. Dlaczego nie zapewniłam Meu, że zostanę przy niej?

Mętna woda spływała z łukowatego sufitu. Wokół mnie w kobiercu leżały okruchy po tostach. Mijały sekundy, każde uderzenie serca powodowało nieznośny ból żeber. Chciałam krzyczeć by wróciła, ale nie mogłam z siebie wydobyć żadnego dźwięku. Z ulgą powitałam łzy. Zapłakałam spazmatycznie.

Nagle wejście do tunelu stanęło otworem i do środka wdarł się podmuch wiatru. Świece zgasły i wylądowały na ziemi. W przejściu stał Harry. Otarłam zapuchniętą twarz, choć wiedziałam, że nie zdołam ukryć szlochu.

- Josie! Wszędzie cię szukaliśmy, ale... Boże, co się stało?! - chłopak wytrzeszczył oczy i szybko pomógł mi wstać. Gwałtownie potrząsnęłam głową i zaparłam się butami. Nie chciałam z nim iść, chciałam tu zostać, chciałam odszukać Meu i ją przeprosić. Gdy nie udało mi się wyszarpnąć z jego uścisku wyciągnęłam różdżkę i wykrztusiłam:

- Rictusempra.

Harry wypuścił moje ramię i odleciał o jakieś dziesięć stóp. Schowałam różdżkę i pobiegłam korytarzem. Modliłam się by nikogo nie spotkać, żeby po prostu wyjść z tej szkoły i zaszyć się w gąszczu Zakazanego Lasu. W oddali zobaczyłam chatkę Hagrida. Zwolniłam trochę kroku by nie wzbudzać podejrzeń i, udając po prostu uczennicę Gryffindoru przeszłam obok grządki z dyniami. Kieł grzebał w wilgotnej ziemi, ale na szczęście jego właściciela nigdzie nie było. Zalała mnie znów fala bezradności i rozpaczy. Gdy znalazłam się w odległości około mili od zamku poczułam spokój. Zewsząd otaczały mnie milczące, stare drzewa, od których emanowała jakaś dziwaczna siła. W oddali galopowały pojedyncze centaury. Panował półmrok, więc zapaliłam różdżkę. Miałam nadzieję znaleźć tu Meu – po dotarciu do Miodowego Królestwa musiała gdzieś się ukryć. Ale to absurdalne, mogła już być daleko. W moich oczach znów zaszkliły się łzy. Co ja narobiłam?

Nie wiem ile czasu minęło, może godzina albo więcej... Wędrowałam przez upiorny las co rusz potykając się o wystające korzenie. Wtem usłyszałam głosy w oddali. Podniesione, męskie głosy. Na niebie pojawiła się czerwona iskra.

- Cholera, znaleźli mnie –mruknęłam do siebie i ruszyłam biegiem. Rozdarłam sobie rękawy szaty o kolczaste krzewy jeżyny, ale biegłam wytrwale mimo bólu lewego boku i ognia w płucach. Dostanę dożywotni szlaban, dostanę dożywotni szlaban... – powtarzałam jak mantrę.

- Albo wyrzucą mnie ze szkoły – jęknęłam z przerażeniem i zapłakałam. Wszystkie wspomnienia, moja dalsza edukacja stanęły pod znakiem zapytania. W myślach zobaczyłam twarz Meu, Ambry, Hermiony... To wszystko miałam stracić, bo nie potrafiłam opanować rozpaczy. Nie umiałam sobie wyobrazić ich wyrzutów, złości, gdy się dowiedzą jak byłam głupia.

Przede mną zamigotała tafla leśnego jeziorka. W przypływie irracjonalnego lęku wpadłam po kolana w lodowatą wodę. Przenikliwy ziąb ogarnął całe moje chude ciało. Starałam się wyjść, ale stopy ugrzęzły mi w mule. Wyczerpana opadłam na dno zdradliwego stawu.


Słyszałam głosy. Odbijały się echem, były nieznośnie głośne. Potem poczułam dojmujący chłód. Przesunęłam rękę w stronę brzucha i skuliłam się w embrion.

- Chyba się budzi –usłyszałam jakiś głos, którego nie znałam. Zacisnęłam mocniej powieki.

- Nie sądzę, porusza się w ten sposób odkąd się tu znalazła – tym razem przemówił  Dumbledore. - Może więcej koców Poppy?

- Nie ma takiej potrzeby panie dyrektorze – odparła zasadniczo pani Pomfrey. Wolno dotknęłam dłonią łokcia przeciwnej ręki. Napotkałam szorstki, nieprzyjemny materiał szpitalnej piżamy. Dyrektor i jego towarzysz wyszli ze skrzydła, więc otworzyłam nieśmiało oczy. Starałam się poruszyć nogami, ale nie dałam rady. Spróbowałam znowu i nic. W panice odgarnęłam pościel i zobaczyłam, że moje nogi są owinięte od kolan w dół w grubą warstwę jakiejś błękitnej masy.

- O obudziłaś się nareszcie – powiedziała pogodnie pani Pomfrey z tacą pełną buteleczek w dłoniach.

- Co z nimi? Co z moimi nogami? - zapytałam roztrzęsiona, pokazując na nie palcem. Kobieta usiadła przy mnie i splotła ręce na podołku.

- Są poważnie odmrożone i jeśli twój organizm nadal nie będzie reagował na podawane leki to...

Nie musiała kończyć, dobrze wiedziałam o co chodzi. Opadłam na poduszki. Mój świat legł w gruzach.


Ostatnia z rodu Peverell'ów - Story in HogwartWhere stories live. Discover now