Nieznajomy

119 9 1
                                    

Odwróciłam się na dźwięk swojego imienia. Stał tam wysoki chłopak ubrany w czarny garnitur z różą w butonierce. Włosy kolorem zbliżone do mahoniu były wygolone za uszami i postawione do góry. Miał heterochromię –lewe oko miał niebieskie, a prawe brązowe.

Osłupiałam, on jednak nie podzielał mojego zdumienia. Gwałtownie wstałam, ale natychmiast ciłam władzę w nogach i runęłam jak długa na schody. Przy okazji zdrowo rąbnęłam łokciem o kant stopnia.

- Nic ci się nie stało? -zapytał, próbując pomóc mi wstać.

- Jest dobrze – mruknęłam sarkastycznie i odtrąciłam jego wyciągniętą rękę. Sięgnęłam po buty i szybko wsunęłam je na bose stopy. Chłopak usiadł przy mnie, a ja czułam się coraz bardziej zirytowana. Może inna dziewczyna na moim miejscu byłaby wniebowzięta – rześka noc, złoty księżyc, płonące pochodnie, a na dodatek czerwona róża w kieszeni jego marynarki. Tylko, że ja pragnęłam samotności, a on napatoczył się zupełnie niepotrzebnie. Siedzieliśmy w milczeniu. Zastanawiałam się kto wygra tę bitwę ciszy. Chłopak wydawał się nieugięty, więc postanowiłam przegrać.

- Jesteś z Bauxbetons? -zagadałam.

- A wyglądam? -odpowiedział pytaniem na pytanie. W jego głosie dało się wyczuć rozbawienie, jakby wiele osób już go o to pytało. Wzruszyłam ramionami i czekałam aż rozwinie wątek.

- Jestem z Durmstrangu –odparł, a ja prychnęłam. Wszyscy z Durmstrangu. Czy nie ma jakiegoś porządnego chłopaka z Bauxbetons?

- Nie przepadasz za tą szkołą? - zapytał na widok mojej miny.

- Nie zwykłam zwierzać się osobom, których nie znam nawet z imienia – odgryzłam się.

- Jeremy. - mruknął chłopak, jakby dawał jasno do zrozumienia, że jest wart zaufania, choć znamy się piętnaście minut. Patrzyliśmy chwilę na siebie – on z uprzejmym zainteresowaniem, a ja z chłodną irytacją.

- Może wrócimy do zamku? Robi się chłodno – zaproponował mimochodem. Miałam ochotę zostać jeszcze chwilę sama, ale wstałam i poszłam za nim. Przy drzwiach Wielkiej Sali czekała Ambra. Rozglądała się niespokojnie dookoła, najwyraźniej czegoś (lub kogoś) szukała.

- Nareszcie jesteś, szukałam cię po całym zamku, miałam już nawet... A to kto...? - przerwała monolog na widok mojego towarzysza.

- Muszę już wracać na statek. Miło było cię poznać – zwrócił się do mnie Jeremy i odszedł, pozostawiając mnie zażenowaną na środku holu.

- Kto to? Wydawał się fajny – Ambra uśmiechnęła się zalotnie. Wzruszyłam ramionami i ruszyłam ku schodom. Przyjaciółka dogoniła mnie na piętrze. Cały czas paplała, że Jeremy na pewno jest idealnym kandydatem na chłopaka. W pewnej chwili puściły mi nerwy.

- W takim razie idź i mu to powiedz, a nie zamęczasz mnie bezsensownym wywodem na temat jego niekończących się zalet – warknęłam. Natychmiast umilkła. Teraz słyszałam tylko jej ciche stąpanie – jakby bała się, że znowu wyprowadzi mnie z równowagi. Wypowiedziałam hasło przed obrazem Grubej Damy i weszłam do pokoju wspólnego. Oparłam się o czerwoną kanapę i poluźniłam ciasno zawiązany krawat, po czym rozpięłam pierwsze guziki koszuli. Ambra ściągnęła szatę przez głowę i zrzuciła buty.

- No, no ... rzadki widok – usłyszałam szept zza regału. Jak na komendę spojrzałyśmy w to miejsce. Siedział tam Harry z neseserem pełnym przyrządów do czyszczenia mioteł i wpatrywał się w nas rozbawionym wzrokiem. Rudowłosa spąsowiała, podbiegła do mnie i szepnęła:

- Zbieram się. Do jutra.

Wybiegła czerwona jak piwonia. Popatrzyłam na Harry'ego jak na karalucha.

- Od kiedy to podglądasz dziewczyny w negliżu? - spytałam spokojnie. Harry popatrzył na mnie szczerze zdziwiony.

- W negliżu? Jeszcze nie zdążyłyście się rozebrać.

- Szkoda, że nie wytrzymałeś chwili dłużej – mruknęłam zgryźliwie i poszłam na górę nawet nie mówiąc dobranoc.

Ranek był pochmurny i zimny. Nic dziwnego, miejsce złotego października powoli zajmował szary listopad. Dzisiaj Noc Duchów, zostaną wylosowani reprezentanci. Mi także udzieliła się ogólna ekscytacja. Nogi mi już przestały tak bardzo dokuczać i zaczęłam wracać do swojego dawnego ja. Dzisiaj sobota, ale i tak wstałam wcześnie. Ubrałam czerwono-złotą bluzę z ryczącym lwem na piersiach i czarne spodnie. Po cichu zeszłam do pokoju wspólnego, a będąc już na korytarzu puściłam się biegiem do Wielkiej Sali. Niewielu uczniów wstawało tak wcześnie, więc stoły były prawie puste. Nałożyłam sobie tosta, kilka pomidorów i jajko.

- Smacznego – usłyszałam szept koło prawego ucha. Podskoczyłam przestraszona i wylałam na siebie sok pomarańczowy. Jeremy uśmiechał się do mnie spod grzywy ciemnych włosów, dziś, o dziwo, sterczących w nieładzie we wszystkie strony.

- Nigdy więcej tak nie rób – warknęłam, machając różdżką by osuszyć mokre ubranie.

- Wybacz mi. – ujął moją dłoń i musnął ją wargami na co zareagowałam rumieńcem – Pozwolisz, że się dosiądę?

Kiwnęłam głową. Wtedy usłyszałam trzepot skrzydeł i Vain z gracją przysiadła przy moim łokciu. Do nóżki miała przywiązany list w liliowej kopercie.Odwiązałam go i przysunęłam w jej stronę talerz z moim niedokończonym śniadaniem. Zajęła się jajkiem, gruchając w podziękowaniu. Odpieczętowałam kopertę i przebiegłam wzrokiem treść listu. To od cioci Jane, chciała wiedzieć czy u mnie wszystko w porządku. Złożyłam kartkę na pół i schowałam do kieszeni.

- Masz może ochotę na spacer? - zapytał chłopak, niebezpiecznie się zbliżając.

- Wiesz ... w zasadzie to miałam zaczekać na Ambrę... - zająknęłam się. Jeremy cały czas trzymał moją rękę.

- Tylko na chwilę. Chyba nie musisz się tłumaczyć przyjaciółce, że cię zaprosiłem na spacer – nalegał. Jego spojrzenie hipnotyzowało, zupełnie jak wielkie czerwone oko złotego rumaka madame Maxime. Zaraz, co się ze mną dzieje?!

- Nie skorzystam, może kiedy indziej – powiedziałam stanowczo. Przełożyłam nogę przez ławkę i wyszłam z Wielkiej Sali. Jedyne co mnie odprowadzało to zadowolone gruchanie Vain i zapewne rozczarowany wzrok Jeremy'ego.

Cały dzień spędziłyśmy na szlajaniu się po zamku. Ambra nalegała, żeby dołączyć do Harry'ego, Rona i Hermiony, którzy poszli w odwiedziny do Hagrida .Zbyłam ją mówiąc, że boję się sklątek.

Wieczór, uczta tuż tuż. A razem z nią ogłoszenie reprezentantów szkół w turnieju. Usiadłam na swoim miejscu i cierpliwie czekałam na rozwój wypadków. Uczta jak zwykle była niesamowita, pojawiło się też wiele zagranicznych potraw. Nad naszymi głowami unosiły się wydrążone dynie, które szczerzyły do nas krzywe zęby, a setki żywych nietoperzy latało pod zaczarowanym sklepieniem. Nagle niebo przeszył piorun, który następnie oderwał się od sufitu i strzelił w Czarę Ognia.

Ostatnia z rodu Peverell'ów - Story in HogwartWhere stories live. Discover now