Część VII

3 1 0
                                    

Wypełniające powietrze spaliny odurzały nieświadomych niczego przechodniów. Drogi przepełnione samochodami, autobusami, ciężarówkami, zderzały się z chodnikami zbyt wąskimi dla wszystkich tych ludzi spieszących do pracy. Zaułki napęczniałe od zagubionej młodzieży, która tracąc nadzieję na jakikolwiek lepszy etap w swoim życiu, starała się spalić jej resztki wraz z papierosami.
Dziecko. Trzyma misia. Urocze. Stoi, z okrągłymi, niebieskimi oczkami i zasłuchane wpatruje się w swego ojca, który pogrążony w rozmowie ze swym pracownikiem nie szczędzi słów, które za parę lat jego pociecha zacznie rzucać w innych jak najlżejsze kamyki.
Eosigia patrzyła na to wszystko z mieszaniną niezrozumienia, pustego gniewu i nieznanego jej dotąd żalu. Każdy z tych ludzi miał swoją odrębną kulę kolorów i dopuszczał do niej tylko tych, których uważał za użytecznych lub odpowiednio wartościowych. Lecz gdy nikt nie patrzył, zamykał szczelnie kulę, aby nienarażony na szepczące komentarze, zapaść w sen obojętności dla wszystkiego i wszystkich. Obudzenie kogoś z takiego snu bywa bardzo niebezpieczne dla budzącego. Zwłaszcza, jeżeli budzyony w pierwszej chwili zapomni nałożyć maskę szacunku dla drugiego człowieka.
Eosigia spojrzała pod nogi. Czarne, lekko dymiące skrętki leżące na chodniku u jej stóp pachniały wanilią, cynamonem i dymem drzewa kasztanowego.
Mała, srebrna łza potoczyła się po policzku dziewczyny, drążąc w jej marmurowej cerze prcelanowy ślad.
- Początek końca... - wyszeptała.
Szum wypływający spod kół setek samochodów stłumił jej płacz.

Zgubiona w gwiazdach PoczątkowychOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz