*Clock*

114 8 2
                                    

- Wróciłam!- krzyknęłam od progu, nie sorry tu nie ma progu, tu nawet nie ma drzwi. 

- I jak? Przyjdzie?- zapytał podekscytowany Jeff.

- Tak. Jeśli się czegoś nie domyślą to przyjdą.- rozsiadłam się w fotelu, kładąc nogi na stoliku. 

- Zabieraj te brudne giry. Sprzątałem tu.- spojrzał na mnie groźnie, zaśmiałam się kpiąco ale zabrałam nogi ze stołu.

- Dobra dawaj mi to co mi obiecałeś.

- Dostaniesz jak się pojawią. Teraz zrelaksuj się zegareczku.- co za pała! Jak dostane swoje sama zabije szczyla! Najpierw gdzieś go przypnę a potem zacne powoli rozcinać. Na początek brzuch do gardła. Jego śmierć będzie długa i ... z zamyślenia wyrwał mnie głos tego świra.

-Idą! Idą tu! Nareszcie ile można czekać!- ekscytował się jak małe dziecko podczas bożego narodzenia.

-Jesteś żałosny. Masz wo gule jakiś plan?- zapytałam z chytrym uśmieszkiem. 

-Tak. Dobra masz to co chciałaś a teraz idź bo się jeszcze pokapują a ty się przydasz cała i zdrowa zegareczku.- obleśny typ. 

- Miło się robi z tobą interesy.- szepnęłam mu do ucha i znienacka wbiłam mu nuż w plecy. Dosłownie. Chłopak wydał z siebie głośny krzyk. Załęże się że ta ekipa na dworze to słyszała. 

- Ty szmato! Jeszcze się policzymy.- usłyszałam wybiegając z pomieszczenia. Już miałam wychodzić na zewnątrz, ale coś a raczej czyjaś klatka piersiowa mi przeszkodziła.



Twój czas się kończy!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz