Rozdział V

33 4 0
                                    

Październik 1917

Niemiecki pociąg pancerny sunął przez ośnieżone pola Trydentu. Przed nim ciągnął się sznur wagonów lokomotywy transportującej żołnierzy do Caporetto, gdzie spodziewano się bitwy.

Kłęby dymu wylatywały z komina opancerzonego kolosa, eskortującego Niemców. Obsługiwały go dwa oddziały, sto jedenasty oraz czterdziesty drugi. Razem 14 osób. Dwóch podoficerów - Feldwebel Grimm i Offiziersstellvertreter Teller zarządzali wierną garstką ludzi, których traktowali jak rodzinę. Załoga Grimma obsługiwała działa i karabiny maszynowe, a drużyna Tellera prowadziła pociąg i dbała o jego dobry stan techniczny.

Mieli szczęście, bo jeszcze ani razu nie musieli używać potężnych dział pociągu. Parę razy przejeżdżając powoli przez skute lodem Alpy strzelali do włoskich partyzantów, ale nie używali do tego nawet ciężkich karabinów - otwierali ogień z broni ręcznej przez okno. Co ciekawe, to zawsze skutkowało, może dlatego, że bojownicy bali się lawiny wywołanej hałasem.

Kilku żołnierzy z czterdziestki dwójki leżało na pryczach w wagonie sypialnym, reszta pracowała, raz po raz dosypując węgla do buchającego żarem pieca - serca maszyny, które dawało jej werwę i moc.

- Hermann. Nadal uważasz, że w okopie byłoby ci lepiej? - zapytał kolegę Wilhelm, który zajął stanowisko przy ciężkim karabinie maszynowym po drugiej stroni wagonu. Hermann siedział przy tak zwanej "pestkownicy" i rozglądał się przez małe okienka, patrząc, czy wokoło nie pojawia się nieprzyjaciel. Przyjrzał się kilku drzewom rosnącym w zwarciu, jednak szybko zostały one w tyle. Będąc pewnym bezpieczeństwa odwrócił się do towarzysza.

- Mam mieszane uczucia. W okopie...

- Było mokro, brudno, były szczury, pourywane ręce, wszy, krew i parę innych rzeczy, za którymi tak jak ty również bardzo tęsknię.

- Nie naśmiewaj się - żachnął się Hermann - tam przynajmniej walczyliśmy dla ojczyzny i coś się działo, nie to, co tutaj. Tu wieje nudą.

- Tutaj jest bezpiecznie! Nie pamiętasz czołgów?

- Oj, teraz każdy ma czołgi, my też.

- Ale są wolne i zużywają sto litrów benzyny na siedem kilometrów.

- Ziemia niczyja* ma maksymalnie dwa kilometry, wystarczyłoby mi.

- A więc Hermann Dreiberg marzy o karierze pancerniaka? - z uśmiechem zapytał Wilhelm - To ciekawe.

- Może lepiej powiedz, czym ty byś wolał jeździć, cwaniaczku.

- A-a! Błąd! Ja bym latał! Jak Richthofen*.

- Twój tytuł lotniczy rzeczywiście kończyłby się na -as. A zaczynał na "k". - Dociął koledze Hermann.

- Zabawne. - Wilhelm uśmiechnął się jeszcze bardziej.

Do wagonu wszedł ubrudzony sadzą Leon. Urodzony na Śląsku, wcielony do niemieckiej armii, nawet tutaj nie mógł odpocząć od węgla.

- Co za dzień! - zaczął z uśmiechem, zakładając na podkoszulek swoją bluzę od munduru. Wilhelm poprawił czapkę. Nie przepadał za Leonem, najprawdopodobniej dlatego, że byli niemal identyczni. Nie tylko z wesołego charakteru, ale i z wyglądu. Obaj byli wysokimi rudzielcami z niebieskimi oczami, co jest bardzo rzadką kombinacją. Kiedy jeden Oberstleutnant w Wiedniu zapytał Wilhelma, czy Leon to jego brat, zrobił się czerwony ze złości i wstydu.

- Jak tam pociąg? Pociągnie jeszcze? - zapytał z uśmiechem Hermann, który, w przeciwieństwie do kolegi z oddziału, lubił Ślązaka.

- Pociągnie bardziej, niż francuska dziewczyna! Jak tam, na froncie? Są jacyś makaroniarze?

OblężenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz