Rozdział VI

23 2 0
                                    

Zaczęli zbliżać się do willi. 

- Całkiem dobrze, że tu trafiliśmy. W końcu i tak mielibyśmy ją zająć jutro. - Wyszeptał Hermann. 

- Czy ktoś miałby tu po nas przybyć? - zapytał Stiglitz.

- Raczej liczyli na to, że sami wrócimy. Chociaż jaki byłby cel zajmowania strategicznego punktu bez późniejszych działań tutaj? Pewnie ma tu stacjonować artyleria, albo jakieś dowództwo. 

- Cśś! - syknął Grimm - Zbliżamy się do celu. 

Zatrzymali się, by położyć rannych i nieprzytomnych kompanów w krzakach. Kładąc Wilhelma na ziemi ten jęknął, po czym znowu stracił przytomność. Wyglądało to koszmarnie, tak wielu rannych i tyle krwi na śniegu, głównie tej sączącej się z brzucha Wilhelma. 

- Dom jest tuż przed nami. Musimy się tam dostać i sprawdzić, czy jest pusty. 

- Spodziewamy się tam aliantów, Grimm? - spytał Ludwig. 

- Nie, ale spójrz. - dowódca wskazał palcem.

- Otwarte okno. - powiedział Stiglitz.

- Może tam się czaić niedźwiedź. Weźcie broń i za mną. 

Zostawili pudełko naboi Steinowi i Leonowi, którzy nie mogli iść, ale byli w stanie bronić siebie i rannych kolegów w przypadku ataku, a sami ruszyli w stronę domu. 

Na czele Grimm i Ludwig, z tyłu Stiglitz z Hermannem. Mieli dwa karabiny, pistolet, noże i parę granatów. Do tego dwadzieścia pocisków. Wystarczyło, by powalić niedźwiedzia, który mógł się chować w którymś z ciemnych zakamarków willi. 

- Dobra. Załatwmy to po cichu. Dom jest tak gigantyczny, że musimy się rozdzielić. Wy dwaj idźcie na górę, my z Ludwigiem zajmiemy się parterem. - rzekł Grimm, sprawdzając stan kul w rewolwerze. 

Weszli do środka. Wewnątrz było tak samo zimno jak na dworze, przez dziury w oknach i dachu wpadł śnieg. Dom był wybitnie spokojny. Okno, przez które weszli, zawiodło ich do salonu willi. Był to duży, jasny pokój. Niegdyś ściany były pokryte obrazami, dziś jednak po dziełach sztuki pozostały tylko czarne kontury na tapecie w brudno białe pasy. W pomieszczeniu znajdowały się meble w różnym stanie, od świetnie zachowanej na mrozie sofy do całkowicie połamanego regału na książki, na który z dachu spadła gruda lodu.

Wskakując do środka, Hermann przez przypadek kopnął w gramofon stojący obok. Spowodowało to duży hałas. 

- Świetnie. Niedźwiedź już o nas wie. 

- Czemu z góry zakładamy, że tropimy niedźwiedzia? - zapytał rozżalony Hermann wstając z podłogi. 

- Właśnie! Może to wataha wilków? - dodał Stiglitz. 

- Raczej chodziło mi o orła, albo coś futerkowego. 

- Cisza! - zarządził Grimm. 

- Rozejść się. Wy dwaj tam. - rzekł Ludwig, kierując się za dowódcą. 

Hermann złapał za karabin, który przy upadku potoczył się pod ścianę, a Stiglitz wyciągnął nóż. Nie chciał używać granatów w pomieszczeniu - wolał polegać na broni białej. 

Ludwig i Grimm przemierzali korytarze starego domu. 

- Czy wiadomo, kto tu mieszkał?

- Nie pamiętam. - odrzekł Grimm. - Freitag coś o tym opowiadał, ale niezbyt słuchałem. Chyba był tu kiedyś hotel, albo pensjonat. W każdym razie, musiało mieszkać tu wielu ludzi. Widziałeś łóżka w tamtym korytarzu? Pewnie chronili się tu Włosi z okolicznych wsi przed nalotami i artylerią.

OblężenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz