Prolog

1.3K 73 3
                                    


Już dawno temu zmierzchało. Obecnie znajdował się pośrodku niczego, pośrodku cholernie irytującej ciemności. Słyszał wszystko wokół, choć to "wszystko" nie miało dla niego żadnego znaczenia. Nie, dopóki nie usłyszał JEJ, Octavii.

Dlaczego wymknęła się z Arkadii? Każdego dnia starał się z nią rozmawiać o wszystkich jej problemach. O tym, że nie czuje się tutaj dobrze. O tym, że Lincoln postanowił wrócić do swoich ludzi. Spotykali się raz w tygodniu, jednak Octavia była załamana. Każdy starał się jej pomagać, ale ona ich odpychała. Tylko Bellamy mógł do niej dotrzeć. Mimo wszystko obiecywała, że zawsze z nim będzie. Więc dlaczego jeden Blake jest gdzieś sam w dziczy, a drugi na oślep próbuje pierwszego odnaleźć?

Robiło się zimniej. Bellamy był tego świadomy. Założył kaptur, osłaniając kark. Nie zatrzymywał się od kilku godzin. Mogła podążać tylko w jedno miejsce - do Lincolna.  Gdyby znała odrobinę prawdy. Nie była tam wcale mile widziana. Groziło jej niebezpieczeństwo i na samą myśl o tym Bellamy dostawał ataku paniki. Nie może jej zostawić. Przecież obiecał. Zawsze chciał dotrzymywać obietnic. A najbardziej tą jedną.

Po kolejne godzinie zauważył światło ogniska. Było wysokie, buchające iskrami i wydawało się, że wokół niego przebywało mnóstwo ludzi. To nie mogła być Octavia. To musieli być wrogowie. Wystająca sylwetka na tle płomienia. Jakiś ziemianin ogrzewał ręce w cieple zjawiska. Rozejrzał się po wszystkich w zasięgu swojego wzroku. Nikt swoją posturą jej nie przypominał. Blake westchnął z ulgą i próbował bezszelestnie wycofać się. Przeliczył się. Za nim nie było już pustej przestrzeni umilającej ucieczkę. Uderzył plecami o ciało napastnika, który ośmielony przez gwałtowne ruchy chłopaka, dźgnął go trzy razy w podbrzusze. Wszystko działo się nadzwyczaj szybko, a Bellamy łykał powietrze jak szalony masochista. Osunął się na ziemię zgniatając liście w pięści. Złapał wolną ręką za uciekającą krew z jego ciała. 

Podszedł zbyt blisko, był niesamowicie głupi. Zrobił to z miłości. A osoba pokroju Bellamy'ego Blake'a mogłaby zrobić tak głupią rzecz wyłącznie z miłości. Ostatkiem przytomności spojrzał przed siebie. Na niesamowicie ciemne niebo przyozdobione srebrzystymi punktami. "Gwiazdy to ma być ostatni widok, jaki zobaczę?" Zakpił z siebie w duchu. Krew zaczęła wypływać nie tylko z rany, ale i z jego sinych ust. Czas leciał zbyt szybko, ażeby nadarzył się cud. 

Ale właśnie tak dzieją się cuda. 

 - Pomóżcie mi - usłyszał, gdy myślał, że nie usłyszy już nic. Ten głos był miększy niż cokolwiek, co dane mu było usłyszeć. Do kogo należał? Wydawało mu się, że wiedział... Jednak przegrał z przytomnością umysłu. Zastał tylko ciemność. 


_______________________________________________________

Skromny początek, wiem, jednak to tylko prolog. Zapraszam na kolejną część, która pojawi się niebawem. Może nawet dzisiaj. 

Medicine | Bellarke (ZAWIESZONE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz