4 - Piekielna wyspa

626 49 13
                                    


Clarke nie wracała bardzo długo. Blake zdążył już nawet wyczyścić buty do stanu "Kane mógłby z nich jeść". Dodatkowo on nigdy nie lubił czyścić swoich ubrań, nigdy o to nie dbał. Więc musiało mu być naprawdę nudno, skoro dopuścił się takiej rzeczy. W wolnych chwilach - a tych było naprawdę dużo - zajmowało go rozmyślanie o Octavii. To były wizje różnej maści, od tych najgorszych, wliczając w to nawet jej śmierć do całkiem pozytywnych. W końcu ufała Lincolnowi, całkiem też radziła sobie w walce. Miała przecież wielu przyjaciół w jego wiosce. Niestety nie mógł nic zrobić, choćby próbował i tak by jej nie odnalazł, minęło zbyt wiele czasu. Clarke uświadamiała go o tym codziennie, a on w końcu uwierzył. Mógł przestać walczyć z blondynką o uwolnienie i pomoc w odnalezieniu siostry. Nikt mu jednak nie zakazał martwić się o nią. A robił to codziennie. 

 - Bellamy, Lion chce cię poznać osobiście - usłyszał jej głos, zaraz po szarpnięciu wejścia od namiotu. Stała nad nim i czekała na reakcje. - Bellamy? 

 - Oczywiście - uśmiechnął się delikatnie, choć już od jakiegoś czasu zrozumiał, że to jedyne co mu pozostało. Uśmiechanie się. 

Wstał prostując się idealnie. Złapał blondynkę za ramię i powiedział cicho, choć pewnie, ażeby go zaprowadziła. 

Odsłoniła kawałek materiału, który chronił jego wzrok przed widokiem obozu. Słońce zapiekło go w oczy niemal od razu. Jednak ciekawość zwyciężyła. To co ujrzał, przewyższało jego wyobrażenia. Nie spodziewał się tylu ludzi dookoła. Jednak miał rację, jego namiot znajdował się na uboczu. Jakieś pięćdziesiąt metrów od pozostałych. Główne ognisko, które było centralną częścią obozu było obecnie zgaszone, choć drewno już czekało na zmrok. Wszystkie namioty wydawały się takiej samej wielkości, nikt nie dostał większego. Kolory były różne, choć zazwyczaj zamykały się w barwach pomarańczy i czerwieniu. Bellamy wzrokiem  wyłapał nawet dwa jasnozielone.Gdy tylko wyszedł ze swojego namiotu, większość z ludzi - siedzących albo pod namiotami na stołkach lub tuż przy zgaszonym ognisku na kłodach - obserwowało tylko i wyłącznie jego.

 - Miła odmiana, gdy tym razem gapią się na ciebie, a nie na mnie - powiedziała słyszalnie tylko dla Blake'a, nie spuszczając wzroku z Liona. 

Stał po lewej stronie, przy swoim namiocie. Wyglądał jak typowy ziemianin, zresztą jak oni wszyscy. Jedyne co ich odróżniało to karabiny przy ich ciele. Bellamy dość szybko zrozumiał, dlaczego tak zafascynowani byli ich technologią. Dzięki niej mieli większe szanse na przeżycie, nie byli skazani wyłącznie na sprawność ich ciała. 

 - Proszę proszę, kto w końcu otworzył oczy - Bellamy stał na tyle blisko Liona, że mógł ujrzeć jego szelmowski uśmiech. Mimo wszystko, co sobie o nim wyobrażał, nie wyglądał tak źle. Długie włosy i ciemne ubrania. Jednak nie były na tyle grube, co te spotykane u Trikru. Jedyną rzeczą, która odróżniała go od innych w obozie była blizna, którą przyuważył stojąc dopiero przed nim. Ciągnęła się od początku lewej brwi, przez górną część nosa, aż do prawego policzka, gdzie mniej więcej w połowie znikała. 

 - Witam, Bellamy - Lion podał mu dłoń, zmierzając tym samym wzrokiem Clarke. Był to wzrok ufny, sugerujący, że nic chłopakowi tutaj nie grozi. Blondynka nie do końca w to uwierzyła, zignorowała te dwa ciemnozielone ślepia, które się w nią wpatrywały. 

 - Ufamy, że nie próbowałeś od nas uciec - rzekł zielonooki zaraz po tym, jak Bellamy podał mu dłoń. - Bo jak już zapewne wiesz, znajdujesz się... na wyspie. 

Bellamy był nieco zszokowany tą wiadomością, choć nie dał po sobie tego poznać. Może i nie planował jeszcze ucieczki wraz z Clarke, ale z pewnością ją rozważał za choćby kilka dni. Postanowił odpowiedzieć mu uśmiechem, wciąż nie wypowiadając ani słowa. 

Medicine | Bellarke (ZAWIESZONE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz