Rozdział 1

148 23 6
                                    

******
— Jak zawsze apartament?.
Potakująco kiwam głową, udając, że nie widzę jak pełnym niezadowolenia spojrzeniem, obrzucają mnie ludzie w pobliżu. Nawet sama recepcjonistka wydaje się być zdegustowana podając mi klucz do jednego z najdroższych z pokoi w całym Bourgeois.
Wbijam wzrok w czerwony dywan, podążając do pomieszczenia oznaczonego numerem 254.
Moje znoszone trampki wyraźnie odstają od wszystkich pantofli i szpilek z najnowszej jesiennej kolekcji. Wyraźnie widzę, jak większość klientów odprowadza mnie wzrokiem aż do momentu, kiedy znikam w windzie.
Wzdycham ciężko, w końcu pojmując, że taka sytuacja, mimo że powtarza się kolejny raz w ciągu ostatnich sześciu miesięcy i tak nigdy się nie zmieni. Z początku nie rozumiałam, dlaczego ludzie traktują mnie w tym miejscu jak obywatela gorszej kategorii, a na każde moje słowo reagują śmiechem niezależnie od tego, czy to, co mówię, jest zabawne. Z czasem nauczyłam się trzymać język za zębami i nawet na największą niesprawiedliwość odpowiadać milczeniem.
Patrzę, jak winda się rozsuwa, kończąc przy tym idiotyczną piosenkę, od której za każdym razem staje się poirytowana. Najgorsze jest jednak to, że nie wiadomo jak bardzo starałabym się ochronić swoje uszy przed tą melodią, ona zawsze się przebija czy to przez dłonie, którymi próbowałam je zasłaniać, czy też słuchawki podkręcone na maksymalną głośność.

Kolejne westchnienie opuszcza moje usta w momencie, kiedy zdaje sobie sprawę, że na korytarzu jest jeszcze większa liczba osób niż zazwyczaj. Nie liczyłam nawet na to, że uda mi się szybko zniknąć za drzwiami pokoju. Przedzieranie się przez gromadę klientów nigdy nie należało do moich ulubionych zadań. W zasadzie nic co wiązało się z tym miejscem, nie wzbudzało we mnie pozytywnych emocji.
Ciągnąc za sobą wózek wyładowany po brzegi różnego rodzaju środkami czystości, człapałam do drewnianej powłoki, na której lśniły złote cyfry, tworząc razem numer 256.

"Tak, to właśnie ja specjalista od czystości ekskluzywnych przedmiotów hotelu i powierzchni płaskich, wszyscy powinni mi się kłaniać w pas."
Myślę ironicznie i nim po raz kolejny zostanę zmieszana z błotem, mało zgrabnie wślizguję się do pokoju.
Widząc stan apartamentu, mam ochotę trzasnąć drzwiami i najzwyczajniej w świecie wymaszerować z budynku, jednak nie mogę.
Ciotka Meggy chyba by mnie zabiła. Starała się wkręcić mnie do hotelu przez długi czas, a ja nie mogę w jednej chwili tego wszystkiego ot, tak zaprzepaścić. Najpewniej wielu osobom sprawiłabym przyjemność, a byłby to kolejny minus podjętej decyzji.

Zresztą nie miałam ochoty przyczyniać się do coraz liczniejszej skali bezrobocia, tym bardziej że wtedy byłabym jedynie utrapieniem dla innych a co ważniejsze — nigdy nie zarobiłabym na wymarzoną Hiszpanię.
Nie mogłam się już doczekać momentu, w którym znajdę się tysiące mil od tego miejsca.
I choć może nie powinnam pozwalać sobie na fantazje o wyjeździe z kraju, a raczej powinnam być wdzięczna za wszytko, tak nie potrafiłam sobie tego odmówić. Wizja zostawienia za sobą tego syfu była niezwykle kusząca.

— Szybciej gwiazdeczko o ile cię kosmici nie porwą, będziesz musiała sprzątać te pieprzone pokoje.

Omal nie dostałam zawału, słysząc te słowa. W przypływie strachu wypuściłam z rąk dopiero co odkurzoną lampkę nocną, która i tak była warta więcej, niż byłam w stanie się dorobić przez resztę życia.
—  Nie, nie, nie zrobiłam tego.
Mruczałam do siebie w akcie desperacji, próbując na nowo poskładać kawałki porcelany w jedną całość. Czułam, że moje oczy już powoli zachodzą łzami na myśl, że będę musiała za to zapłacić.
— Odliczę ci to od wypłaty — powiedział gruby Joe, przecierając swoją puchnął dłonią po tłustych włosach. Widząc ten obraz, chyba pierwszy raz w życiu nie musiałam hamować odruchu wymiotnego, moje myśli zajmowała i tak pusta już lodówka. Moja pensja wołała o pomstę, co jest może i dziwne, bo w końcu pracuje w pięciogwiazdkowym hotelu, ale pokrótce wyglądało to mniej więcej tak, że odrzuciłam zaloty syna właściciela, który pożegnał mnie słowami „zapłacisz za to".
Z początku reagowałam na to śmiechem, bo i tak, jeśli chodzi o mój stan majątkowy, to ledwo opłacałam czynsz w wynajętym przez ciotkę mieszkaniu, o ile takie miano nadawało się do określenia ciasnej klitki na Brooklynie.

—  Czy ty mnie słuchasz? Jeszcze raz taki numer, a nie skończy się tak łagodnie!

Skinęłam głową zbyt spięta, żeby odpowiedzieć. Joe mnie przerażał, kiedy zbyt długo znajdował się w pobliżu. A teraz naruszał moją przestrzeń osobistą, podkreślając kto tu, jest szefem.
Już sam jego widok przyprawiał mnie o mdłości.
Jak to określiła kiedyś ciotka: „to tylko wielka kupa tłuszczu, nie masz się czego bać". Opis się zgadzał, ale druga część niekoniecznie, mimo że jestem tu dość osamotniona i do mnie doszły plotki o tym, jak wykorzystuje pracownice w pokojach dla gości, a po wszystkim każe im się wynosić. Nici z podwyżki a na dodatek, zanim opuszczą hotel, mają doprowadzić pokój do pierwotnego stanu.
Z reguły znikały dość ładne dziewczyny, wiec modliłam się, żeby moje wady utrzymały go daleko i ode mnie.

Z reguły znikały dość ładne dziewczyny, wiec modliłam się, żeby moje wady utrzymały go daleko i ode mnie

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Chciałabym znaleźć się tysiące kilometrów stąd i nigdy nie wracać.
To życzenie trzymałam w tajemnicy przez całe życie. Może czas je w końcu wypowiedzieć.

>>>>>>>>>>>>>>

Koniec rozdziału pierwszego.

Banner autorstwa wspaniałej cursedpsychopath - polecam ją ☺

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Banner autorstwa wspaniałej cursedpsychopath - polecam ją ☺

UrsaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz