Rozdział 1- Przepowiednia

757 29 13
                                    

Hope

Był właśnie niedzielny ranek, a to oznaczało jedno. Weekend się kończył. Obudziłam się sama z siebie co dawało mi powodu do radości. Wreszcie nie obudziło mnie wpadające - przez nieszczelne zasłonięte okna - promienie słoneczne.
Nad łóżkiem miałam dzwonek, który informował moją pokojówkę o tym, że się obudziłam. Nacisnęłam go. Po kilku minutach do pokoju weszła Anna.

- Dzień dobry, panienko - rzekła pogodnie przywitanie.

Anna przyniosła mi ubrania na dzisiejszy dzień, a następnie pomogła się przyodziać i ułożyć włosy, które po śnie były w nieładzie. Miałam na sobie chabrową sukienkę i baletki. Zdaję sobie sprawę, że niewiele dziewczyn w moim wieku lubi nosić sukienki, ale ja nie marudzę. Dziś na obiad ma przyjść moja babcia, która była tradycjanalistką. Nie wyobrażała sobie dziewczyny w spodniach, ale starałam się ją przeprogramować na XXI wiek. Cóż, z tego, że przebiorę się jeszcze dziś kilka razy?

W każdym razie teraz jest czas na śniadanie. Aczkolwiek, tak myślałam. Okazało się, że przegabiłam śniadanie. Spałam zbyt dobrze.

Kiedy Anna wyszła, pokręciłam się jeszcze chwilę po pokoju, a wtedy usłyszałam pukanie.

- Słyszałem, że wstałaś - oznajmił Francis, wchodząc z tacą pełną jedzenia.

- Pomyślałem też, że możesz być głodna, a nie chciałbym, abyś zemdlała do obiadu.

To jest właśnie on. Mój czarujący Francis. Moja ostoja. Zawsze wie jak na mnie wpłynąć. Znam go od dziecka i był jednym młodym mężczyzną, który traktował mnie jak młodszą, której trzeba poświęć trochę czasu. Nasza relacja przerodziła się z czasem w coś więcej.
Dzięki temu młodemu człowiekowi zdecydowałam się pójść do szkoły, do innych ludzi. Przez długi czas uczyła mnie na miejscu guwernatka. Posiadłam dzięki niej wiedzę z historii czy geografii oraz biegle znałam włoski i francuski. Guwernatka była Francuzką i słabo rozumiała angielski, ale znakomicie mówiła po włosku. Nic, więc dziwnego, że byłam zmuszona wręcz się tych języków nauczyć.

- Jesteś dla mnie taki dobry.

- Nie mam rodzeństwa, mam ciebie. O kogoś muszę dbać.

- I wybrałeś mnie?

- Wybrałem Lady Hope.

Jak w ogóle trafiłam do angielskiej posiadałości zwanej Clarence Abbey?
Otóż, jako kilku miesięczna trafiłam tu, przedstawiano mnie jako daleką kuzynkę Hrabiostwa Clarence, lecz dużo osób do tej pory brało mnie za ich córkę, stąd tytuł Lady. Hrabiostwu wcale zresztą nie przeszkadzało, iż tak mnie nazywano. W końcu mieli mnie jako swoją córkę i bacznie się mną zajmowali.

- Lady Hope jest zadowolona z tak trafnego wyboru. - uśmiechnęłam się do blondyna i niemal w tym samym momencie zauważyłam grymas bólu na jego twarzy.

- Czy ty, aby na pewno się ostatnio dobrze czujesz? - spytałam zmartwiona.

- Nie masz się czym martwić, kochana. Czuję się dobrze. Cieszę się, że jedziemy na te wycieczkę do Edynburga.

- Miasto czarownic - uśmiechnęłam się, biorąc pierwszy kęs grzanki. - brzmi zachęcająco.

- To tylko reklama, aby zachęcić turystów.

- Którą właściwie mamy godzinę?

Spytałam.

- Za pół godziny obiad.

- Powinniśmy za niedługo zejść na dół.

Tak to wyglądało u Anglików. Przed obiadem wszyscy szli do salonu, a o gotowym posiłku informował kamerdyner otwierając drzwi do salonu. To dawało znak zebranym, że stół oraz dania są już gotowe. Doskonale zdaję sobie sprawę, że epoka wiktoriańska dawno minęła, ale tu miałam wrażenie jakby czas zatrzymał się w miejscu i dorzucał tu tylko nowe technologie typu telefon komórkowy czy komputery.

- Pamiętaj, że obiedzie wyjeżdżamy, zatem nie zapomnij czegoś.

Przypomniał Francis wychodząc z pokoju.
Była to jedna z jego słusznych uwag.

Tuż po posiłku wyjeżdżamy oczywiście do swojej szkoły. Nigdy wręcz nie sądziłam, że mi się spodoba nauka w szkole, pomiędzy innymi ludźmi. W końcu dość późno porzuciłam edukację domową.

***

Po krótkiej podróży w końcu dotarliśmy do internatu. Francis jak zawsze pomógł wnieść walizki do mojego pokoju, który dzieliłam z naszą kuzynką Lady Rose. Była z mojego rocznika.

- Jesteś już - stwierdziła, wchodząc do pokoju i odrywając mnie od lektury.

- Tak, przyjechałam również nie tak dawno.

- Francis pomógł ci wnieść walizki?

- Oczywiście, jak zawsze.

- Masz z nim dobrze, jest w ciebie zapatrzony jak w obrazek.

- Gdyby był zapatrzony tak jak mówisz, to jestem pewna, że jego oczy dawno by wyschły.

- Och, Hope. Wiesz, o czym mówię.

Westchnęła, po czym dodała.

- Też bym tak chciała.

- Uwierz mi, ma to swoje minusy. Pilnuje mnie na każdym kroku.

- Po prostu się o ciebie troszczy.

- Nie twierdzę, że to jest nie miłe.

Roześmiałam się.

***

Nasza krótka szkolna wycieczka odbywała się do Edynburga. Szkockie miasto bardzo mi się podobało, byłam tu wcześniej, ale zbyt mała, aby zapamiętać jakieś szczegóły. Wszystkich jednak zaciekawiła siedząca w rynku miasta czarownica. Bacznie przyglądała się naszej grupie.

- Chodźcie, do tej czarownicy.

Zachęcała nas Rose.

- Nie wierzę w takie przepowiednie, Rose.

Odparł z lekkim uśmiechem Francis.

- Chodź z nią - zachęciłam go - będzie rozczarowana postawą.

- Oh, no dobrze - westchnął podchodząc do czarownicy.

Nie doszliśmy na dostateczną odległości, aby o cokolwiek spytać, ale już usłyszaliśmy pierwszą przepowiednie.

- Ta dziewczyna sprowadzi śmierć na pierwoszonarodzonego syna Hrabiostwa Clarence - powiedziała wyraźnie spoglądając na mnie.

- Lady Hope, Lady Rose, mówiłem, że to strata czasu.

- Lady Hope, Lady Rose, mówiłem, że to strata czasu

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Young LadyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz